24.10.2022 - pn - dzień publikacji
Mam 71 lat i 325 dni.
WTOREK (18.10)
No i dzień po publikacji.
Wczoraj wieczorem skończyliśmy film 21. Mógł się spodobać. Zwłaszcza zakończenie.
Po I Posiłku skończyłem grabienie liści i zlikwidowałem kolejne kretowiska. I tak na okrągło.
Zabrałem się wreszcie za akcję "drewno". Za chwilę będziemy jechać na oparach, a w związku z naszym stanem zawieszenia i cenami drewna, żadnych poważnych, zimowych, zapasów nie robiliśmy.
Wszędzie ta sama śpiewka - albo drewno będę miał za dwa tygodnie i wtedy proszę dzwonić, albo mam jakieś resztki i to iglaste, albo mam Ale cena za buk 780 zł, za dąb 700. I nie wiadomo, co będzie dalej!
Pewną ulgę przyniosła nam rozmowa z Mądrym Leśnikiem. Może dlatego, że przede wszystkim jest mądry. Ma w sobie pewien luz, nie podkręca atmosfery, bo niby co to miałoby dać, ma poczucie humoru bliskie naszemu, że nie wspomnę o politycznych poglądach. Ale nawet wtedy, gdy są trącane, to robi to lekko, bez tragizowania i nadymania, na zasadzie "przecież wiadomo, o co chodzi, więc po co?..."
Uspokoił nas Bo na pewno tej zimy marznąć nie będziecie! a poza tym rzeczowo nam poradził, żeby brać nawet małe ilości to tu, to tam I się uzbiera!
- Odezwę się! - co nas kompletnie uspokoiło, bo wiedzieliśmy, że coś tam pokombinuje i nam doradzi.
W tej sytuacji skoncentrowaliśmy się na dwóch dostawcach.
Sąsiad Od Drewna powiedział nam , że właśnie zaczyna dla nas szykować partię dębu po 400 zł, ale żebyśmy przyjechali zobaczyć. To się umówiliśmy na 16.00. Podobnie zachował się Pierdolło.
- Trzeba przyjechać, zobaczyć i się dogadać! - wyraźnie nie chciał rozmawiać przez telefon.
W ten sposób niespodziewanie zrobiła się nietypowa wycieczka.
U Sąsiada Od Drewna zamówiliśmy za 1600 zł całą przyczepę gałęziówki z dostawą w przyszłym tygodniu, a po Wszystkich Świętych 5 m3 pociętego i połupanego dębu.
U Pierdolło tradycyjnie trzeba było przejść przez cały ceremoniał rodem z arabskich i bliskowschodnich targów ze świadomością obu stron, że po to się spotkały, żeby dobić targu.
- O widzę, że ma pan od cholery drewna! - machnąłem ręką na plac zawalony różnym drewnem.
- Tego drewna nie ma! - Pan go nie widzi! - Już dawno zostało sprzedane, tylko jeszcze tu leży!... - Pierdolło był w swoim żywiole.
- To chodźmy zobaczyć, co pan ma... - zasugerowałem niezrażony faktem, że "drewna nie ma".
Brodziliśmy po w miarę wyschniętym błocie.
- O, ten dąb pocięty to mogę sprzedać po 500 zł. - odezwał się jak gdyby nic, mimo że drewno było "sprzedane".
Na twarzy nie drgnął mi jeden mięsień. A już dużym nietaktem byłoby się zdziwić i kompletnie nie na miejscu byłaby kretyńsko-wymądrzalska odzywka Ale przecież mówił pan, że to drewno... świadcząca o nieznajomości życia i ustawiająca mnie od razu w gorszej sytuacji. Zamiast tego się oburzyłem.
- 500?! - wybuchnąłem śmiechem. - Grubo za drogo! - 400 to góra!
Wybuch śmiechu przeszedł ze mnie na niego.
- A w życiu! - Drewna nie ma, w lesie tną ostatki!... - Za 400 to mogę sprzedać mieszankę.
Podeszliśmy do innej góry.
- A co tu mamy? - zapytałem.
- Brzoza, dąb, może się trafić iglaste...
- To może weźmiemy po połowie. - Żona po raz pierwszy się wtrąciła.
- Na samochodzie mogę rozdzielić, po 2,5 metra. - Będzie widać!...
Przeszliśmy do ustalania terminu przywozu.
- Niech pan patrzy! - machnął mi przed oczyma zeszytem, w którym ręcznie zapisywał ile, do kogo i kiedy. - Na dwa tygodnie zajęte terminy!
- Wie pan, jutro wyjeżdżamy do Metropolii. - O 15.00 mamy spotkanie. - Jak by pan dał radę wykroić trochę czasu, to proszę przywieźć jutro do 12.00, bo potem nas nie będzie.
- Jak nie będzie padać, przywiozę. - Zadzwonię, jak będę ruszał.
Przypomnę - w styczniu tego roku najdroższe drewno kosztowało 200 zł za metr.
Wieczorem obejrzeliśmy amerykański film Szef z 2014 roku. Gdy zobaczyłem nazwiska autorów i twarze w zajawce, przypomniałem sobie, że oglądaliśmy. Obejrzeliśmy jeszcze raz, bo film był o gotowaniu. Przyjemnie oglądało się tę magię, ale nas, maluczkich, oczarowały kanapki przygotowywane w food trucku. Niby fast foody, ale maestria.
No i ta Mała Hawana w filmie...
ŚRODA (19.10)
No i już o 00.50 napisał Po Morzach Pływający.
Harlan Coben i jego główny bohater, były koszykarz / lubisz sport to polubisz Bolitara /.
Przeczytałem całą serię w obu językach. Poza tym jest trochę niestabilny. Potrafi napisać serię książek od których nie można się oderwać, a potem pisze jakiegoś gniota np Mistfikacja.
Chyba wcześniej wspomniałem, że ostatnio pochłaniam książki lokalnych autorów. Greta Drawska, kryminały oparte o rejon Czaplinka, Kuszewa,Sikor, Drawska Pomorskiego. Intrygi są niezwykłe.
Z drugiej strony, prywatnie bardzo fajna kobieta i sąsiadka z Kuszewa😃 Mam jej autograf który zdobyłem podczas wspólnej jogi i grilla na Łące Wonsów.
Leszek Herman ze Szczecina, architekt, fascynat historii Pomorza Zachodniego i nie tylko. I jestem pod wrażeniem trzykrotnego zacytowania moich listów / chyba poprawnie napisałem /
Tym razem piszę z Gandawy. Lubisz zagadki to spróbuj mnie zlokalizować.
A na koniec to na pewno będzie wszystko dobrze i niedługo osiądziecie w Uzdrowisku
Przeczytałem całą serię w obu językach. Poza tym jest trochę niestabilny. Potrafi napisać serię książek od których nie można się oderwać, a potem pisze jakiegoś gniota np Mistfikacja.
Chyba wcześniej wspomniałem, że ostatnio pochłaniam książki lokalnych autorów. Greta Drawska, kryminały oparte o rejon Czaplinka, Kuszewa,Sikor, Drawska Pomorskiego. Intrygi są niezwykłe.
Z drugiej strony, prywatnie bardzo fajna kobieta i sąsiadka z Kuszewa😃 Mam jej autograf który zdobyłem podczas wspólnej jogi i grilla na Łące Wonsów.
Leszek Herman ze Szczecina, architekt, fascynat historii Pomorza Zachodniego i nie tylko. I jestem pod wrażeniem trzykrotnego zacytowania moich listów / chyba poprawnie napisałem /
Tym razem piszę z Gandawy. Lubisz zagadki to spróbuj mnie zlokalizować.
A na koniec to na pewno będzie wszystko dobrze i niedługo osiądziecie w Uzdrowisku
PMP (pis. oryg.)
O 10.00 Pierdolło przywiozł drewno.
- Wyjeżdżam! - zadzwonił pół godzinny wcześniej.
- To jakby co, to się do pana zgłoszę. - zakomunikowałem, gdy wszystko wykiprował.
- Ale spieszyć się, bo w lesie tną ostatki. - W tym sezonie już więcej nie będzie.
Był czas na odgruzowanie się. A było co po ponad tygodniowym chorobowym kiszeniu się.
W Metropolii najpierw zajrzeliśmy do ... Szkoły. Najlepszą Sekretarkę w UE telefonicznie uprzedziłem o naszym przyjeździe. Miałem ze sobą swoją imienną pieczątkę, więc mogłem uzupełnić indeks jednego z absolwentów, który po trzech latach od ukończenia Szkoły się ocknął, że by mu się przydał.
No i miałem pewną drobną zaległość względem Księgowej I, więc na ręce Najlepszej Sekretarki w UE złożyłem kopertę z odpowiednią zawartością i moim odręcznym listem.
O 15.00 byliśmy u notariusza. Trzeci raz w sprawie Uzdrowiska. Tym razem została podpisana umowa rezerwacyjna. Czyli telenoweli ciąg dalszy. Z tą jednak różnicą, że tym razem atmosfera była pogodna, ciepła i serdeczna, taka bardzo naturalna, jak przy umowie przedwstępnej. Może zaważył fakt, że właściciele Uzdrowiska już ponad 1,5 (półtora!) miesiąca mieszkają w Metropolii, najgorszą przeprowadzkę mają za sobą, zdążyli się w nowym miejscu urządzić i zaaklimatyzować oraz poznać nowych sąsiadów. Wszystkich było stać na żarty o sensownej odległości (3,2 km) między nimi a ich córką gwarantującej, że ot tak, niespodziewanie, rodzice nie wybiorą się w odwiedziny.
Po notariuszu pojechaliśmy do Wielkiej Galerii. Żeby za jednym zamachem załatwić kilka spraw.
Żona dzień wcześniej, mogę powiedzieć, doznała szoku, gdy się dowiedziała, że ja do tej pory nie założyłem segregatora UZDROWISKO. A wiedziała, że w zakładaniu wszelakich segregatorów jestem dobry Aby uporządkować dany temat i prowadzić go porządnie, w jednym miejscu! Stąd często, gdy nieopatrznie wypsnęło jej się czasami pytanie A mógłbyś poszukać?..., mogła spokojnie spodziewać się mojego oburzenia i odpowiedzi Zaraz przyniosę i nie idę wcale szuuukaaać! Co nie przeszkadzało Żonie mocno protestować, gdy, na przykład, chciałem w ramach porządku w sypialni ustawić regał z wszelkimi możliwymi segregatorami
- A co, może ja będę spać jak w jakimś pieprzonym biurze?! - Wiem, że to kochasz, ten widok dziesiątków segregatorów równiutko poustawianych, dobranych kolorami! ... - rozkręcała się coraz bardziej, aż trzeba było jej przerwać.
Tylko w Naszej Wsi w moim malutkim gabineciku mogłem paść oczy całą ścianą segregatorów. Wystarczyło tylko przymknąć drzwi, żeby widok ten przestał Żonę kłuć w oczy. Później już się nie zdarzyło, ale nie tracę nadziei, że, na przykład, w Uzdrowisku wszystkie moje segregatory wrócą do łask. Może nawet żoninych. A czego wśród nich nie ma i co przez te lata przybyło?... Cały Biszkopcik, potem przejściowe mieszkanie w Metropolii, potężny zestaw dotyczący Naszej Wsi, dalej Dzikość Serca, Nasze Miasteczko, Wakacyjna Wieś i Pół-Kamieniczka. I to wszystko tylko sprawy służbowe. A gdzie prywatne, które przez lata narastały i które skrzętnie gromadziłem w kolejnych? Jeśli do tego dodam całą kronikę Szkoły i blog (wypełnia się trzeci segregator), to robi się kilkadziesiąt sztuk. Kiedyś, na emeryturze, wszystkie je pięknie uporządkuję, opiszę i w wolnych chwilach, schodząc Żonie z oczu, będę się pasł i... wzruszał.
Ponieważ w czasie naszych ostatnich duchowych wzlotów i upadków staramy się zaklinać rzeczywistość, wytwarzać pozytywną energię, budować w sobie wiarę, więc trudno było się dziwić reakcji Żony na wieść o braku segregatora UZDROWISKO. A jak miałem go założyć, gdy przez rok właściwie nie było poważnych przesłanek, żebym w nowym tworze pięknie opisanym, z naniesioną jak zwykle na każdym grzbiecie moją rysunkową twórczością, mógł z lubością wpinać kolejny papierek świadczący o postępie sprawy i stający się w momencie wpięcia historią. Nie mogłem się przełamać, a nieliczne papierki dotyczące Uzdrowiska pałętały się w obcym dla niego obszarze, jakim była WAKACYJNA WIEŚ.
Żona jednak natychmiast postanowiła temu dać kres, więc dzisiaj w te pędy od razu pognaliśmy do EMPIK-u i sprawiliśmy sobie taki segregatorowy wypas, prawie za 30 zł. Teraz "tylko" będę musiał wzbudzić w sobie entuzjazm i skrzesać kilka iskier. Znając siebie, wiem, że potem będę miał z górki.
W ramach zaklinania rzeczywistości zrobiliśmy jeszcze dwie rzeczy. Pobyt u notariusza uczciliśmy, ja - kawą americano, lodami waniliowymi z posypką orzechowo-bakaliową i polewą z advocata, Żona - pojedynczym espresso oraz skisłym koktajlem jagodowym, który oddałem pani, a ta bez szemrania zwróciła mi, nomen omen, 15 zł oraz kupieniem dwóch kuponów lotto, po trzy zakłady na każdym, bo żal byłoby nie wygrać jakiejś kasy przy małej, bo małej, ale zawsze, kumulacji 2 000 000 zł.
To wszystko razem plus dodatkowe, drobne spożywcze zakupy, spowodowały, że na powrót do Wakacyjnej Wsi wybraliśmy sobie najlepszą z możliwych pór dnia (godzina 17.00), która pięknie i długo uzmysławiała nam pośród morza aut, dlaczego nie chcemy mieszkać w mieście, nawet średnim mieście.
Za jakiś czas ruch się upłynnił na tyle, że już w Pięknej Dolinie, w Pięknym Miasteczku swobodnie odważyliśmy się odebrać z paczkomatu paczkę. Żona zrobiła mi niespodziankę. Kilka dni wcześniej podsunęła mi jako bezksiążkowemu jakąś książkę polskiego autora do czytania z komentarzem Ale ona chyba ci się nie spodoba... same uproszczenia, język prosty, bez finezji!... Bardzo szybko, po kwadransie, przyznałem jej rację. To byłaby tylko strata czasu.
Więc dzisiaj dostałem Jak zawsze z 2017 roku Zygmunta Miłoszewskiego. Dotychczas przeczytałem trzy kryminały tego autora. Akcja działa się w Warszawie, Sandomierzu i Olsztynie, a wszystko spinała postać prokuratora Teodora Szackiego. Język, akcja, pomysł za każdym razem bez zarzutu.
- To nie jest kryminał, ale na pewno ci się spodoba. - Żona uprzedziła uśmiechając się.
A ja jej wierzyłem, zwłaszcza że przedstawiała własną opinię po wysłuchaniu tej książki na audiobooku.
Wieczorem obejrzeliśmy film, tym razem związany z muzyką jako elementem (emelentem) terapeutycznym. Produkcja brytyjska z 2022 roku, tytuł Kiedyś byłem sławny. Oglądało się przyjemnie.
CZWARTEK (20.10)
No i dzisiaj już o 09.00 gościliśmy Szczecinian.
Jako naszych prywatnych gości. Tak się porobiło.
Ona odwoziła jego do Metropolii, by on stamtąd mógł pociągiem pojechać do domu. Sama zaś miała wrócić do "domu" w Pięknej Dolinie, bo przecież ich synowie byli tutaj w szkole i w przedszkolu. Pisałem już coś o paranoi? A, gdy dodam fakt, że zrobiłem dla nich Blogową, pyszną jajecznicę na smalcu, cebuli i pomidorach oraz na drogę dałem im pyszne gruszki traktując ich jak swoje dzieci, to ciekawe, jak można by ten fakt nazwać dodatkowo inaczej?
Zaraz po I Posiłku pojechaliśmy do Sąsiadów. Jak zwykle po prowiant. Wizyta specjalnie niczym ciekawym by się nie wyróżniła, gdyby nie fakt, że przypadkiem dowiedzieliśmy się, że likwidują gospodarstwo. To znaczy nie będą już zupełnie zajmować się uprawą ziemi, sprzedają sprzęt, a hektary już wydzierżawili sąsiadowi. Z jednej strony logiczny ciąg zdarzeń, a z drugiej?...Przyjęliśmy do wiadomości, a myśli zostawiliśmy sobie.
Pewnie, że nie można bez sensu harować do końca swoich dni, ale po pierwsze do końca ich dni jeszcze daleko, chociaż to nigdy nie wiadomo, a po drugie ciekawe, czym zastąpią swoją dotychczasową aktywność fizyczną. O jej zbawiennym wpływie na organizm nawet nie chce mi się wspominać. Sąsiadce Realistce od dwóch lat nie chce się wyhodować przysłowiowej pietruszki Bo się nie opłaca i szkoda zachodu! Dobrze, że zachowała jeszcze sobie krówkę i kury, ale przecież do końca nie wiadomo, co jej za chwilę strzeli do głowy. Sąsiad Filozof to już w ogóle nie będzie miał nic do roboty. To znaczy nadal miałby mnóstwo, ale ten nihilizm, tumiwisizm i minimalizm nie pozwalają mu nawet wykonać kawałka płotu lub zrobić jakie takie porządki na obejściu. Do tej pory to wszystko wyglądało nawet urokliwie i romantycznie, ale zdaje się, że będziemy wchodzić w fazę smutnej schyłkowości. Ciekawe, co będą robić? Oglądać telewizję i Internet, w co już mocno weszli od jakiegoś czasu, czytać książki i spać "ze zmęczenia" w ciągu dnia? Nawet nie powinienem był użyć cudzysłowu, bo wiem, jak bezczynność zastępowana sztucznymi współczesnymi pozorami aktywności potrafi zmęczyć.
Niczego nie komentowaliśmy, ale jednak postanowiłem przy następnym pobycie temat poruszyć i wsadzić kij w mrowisko. To postanowienie mogłoby się nawet nie urodzić, ale w którymś momencie szlag mnie jasny trafił, gdy Sąsiad Filozof wypalił ze swoim żartem.
- A ty lubisz orzechy i będziesz je jadł? - zapytałem, gdy Sąsiadka Realistka od razu zabrała się za rozłupywanie orzechów, których karton im przywieźliśmy, zresztą na ich wyraźne życzenie.
- Jak mi ktoś rozgniecie?...
Jeśli to miał być żart, to błagam, nie w porę.
Wyraźnie wizyta Szczecinian i nasza u Sąsiadów nie zrobiły nam dobrze. Zaczął dopadać nas marazm, sprawy nie uratował krótki, po drodze, wypad do lasu na grzyby, i wracaliśmy do domu w milczeniu.
U mnie sytuacja została uratowana przez układanie drewna, u Żony przez robienie potrawki, co być może nie zafrapowałoby jej wcale, ale była robiona według mojego pomysłu (zmieszanie karkówki ze schabem).
- To może być odkrycie roku!
A kulinaria potrafią być antidotum na jej różne smutki i eksperymenty w tej branży wyzwalają w niej ukryte pokłady energii.
Bardzo wcześnie zaczęliśmy oglądać brytyjski thriller kryminalny z 2022 roku Przypadkowy przechodzień. Dało się obejrzeć bez żadnych zgrzytów, nawet z pewnymi emocjami.
O 20.30 już spaliśmy.
PIĄTEK (21.10)
No i dzisiaj rano po raz pierwszy w tym sezonie rozpaliłem w dwóch miejscach - w kozie i w kuchni.
Dzień zapowiadał się na rozlazły i takim w rzeczywistości był. Nic nie było go w stanie uratować, a ja się nie siliłem na jego uratowanie. Czasami trzeba ponieść stratę, żeby później móc się wzmocnić.
W dwóch turach pracowałem przy kretach, trochę narąbałem drewna i szczap, trochę poukładałem i się zmęczyłem od tego nicnierobienia niczym Sąsiad Filozof. Musiałem się na 1,5 godziny położyć spać.
Jedynymi światełkami był mail od Po Morzach Pływającego, który o 13.03 napisał Już jestem w Ipswich, jutro w Amsterdamie, a w przyszły piątek w Gdańsku z węglem 😃 Trzymajcie się zdrowo i emocjonalnie.
oraz rozmowa z Mądrym Leśnikiem. Ale i on potrafił mi poprawić humor tylko na chwilę.
Wieczorem zaczęliśmy oglądać brytyjski serial z 2013 roku Peaky Blinders. Po pierwszym odcinku postanowiliśmy dać mu szansę.
Dopiero potem wyszedłem z Pieskiem. Postanowiliśmy, że będę wychodził tuż przed moim położeniem się spać, co mi zupełnie nie powinno przeszkadzać, żeby to Bydlę w środku nocy nie wchodziło do sypialni, nie kręciło się tam i z powrotem wymuszając jego wypuszczenie. Nie można dopuścić, żeby do takiego systemu się przyzwyczaiło.
SOBOTA (22.10)
No i sobota zapowiadała się na równi skisłą jak wczorajszy piątek.
Ale po południu się odwróciło, mimo że po pięknym poranku zaczęło padać.
Do południa zrobiłem sporo drobiazgów - odkurzyłem górę dla gości, byłem w Pięknym Miasteczku po paczkę i w DINO (pani, chyba jedna z bystrzejszych, nie prosiła o końcówkę) i znowu zagrałem w lotto, bo w poprzednich zakładach mieliśmy aż dwójkę, a kumulacja wzrosła do trzech baniek.
Po wszystkim nawet zdążyłem się zdrzemnąć przez pół godziny, zmęczony oczywiście!
Gdy zaczęło padać, wyszedłem nad Rzeczkę i chyba nastąpiła we mnie jakaś drobna przemiana. Stojąc nad leniwym, jesiennym nurtem ze spokojem przyjąłem do swojej świadomości fakt, że zimę spędzimy w Wakacyjnej Wsi. I ni z tego, ni z owego zrobiło mi się lepiej. Na tyle, że w deszczu, z pewną przyjemnością rąbałem drewno, szczapy i sporo bierwion poukładałem.
Wieczorem obejrzeliśmy drugi odcinek Peaky Blinders. Stwierdziliśmy, że będziemy oglądać.
PONIEDZIAŁEK (24.10)
No i niedziela oraz dzisiejszy poniedziałek upłynęły pod znakiem mojej wizyty w Rodzinnym Mieście.
Z noclegiem u Brata.
Te dwa dni zasługują na oddzielne i porządne potraktowanie.
W tym tygodniu Bocian nie zadzwonił ani razu, za to napisał jednego stanowczego smsa.
W tym tygodniu Berta nie zaszczekała ani razu.
Godzina publikacji 19.06.
I cytat tygodnia:
Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być. - Charles Bukowski (amerykański poeta i prozaik, scenarzysta filmowy oraz rysownik.
Jeden z największych i najpopularniejszych amerykańskich pisarzy XX
wieku).