poniedziałek, 7 listopada 2022

07.11.2022 - pn - dzień publikacji
Mam 71 lat i 339 dni. 

WTOREK (01.11)
No i dzień po publikacji.
 
O tyle nietypowy, że rano, ani później, nie miałem możliwości, aby wpis dopieścić. Miałem to zrobić dopiero w środę.
Wczoraj, w poniedziałek, 31.10, rano, zanim pojechałem po Trzeźwo Na Życie Patrzącą i Konfliktów Unikającego zostałem uwięziony przez Wnuka-IV, który wszystkich sterroryzował i zaszantażował emocjonalnie. A zaczęło się, gdy zapytał mnie, czy zagramy w warcaby. Więc przy śniadaniu zagraliśmy. Dostał łupnia i nie było problemu. Za chwilę napatoczył się Wnuk-I, który też chciał ze mną zagrać. Stawką było 20 zł, w jedną stronę, czyli w jego. Dosyć szybko uzyskał przewagę piona i sytuacyjną, ale doprowadziłem do równowagi i partia miała się zakończyć ewidentnym remisem.  Niestety pod sam koniec popełniłem sztubacki błąd i... przegrałem. Zgubiła mnie pewność siebie Dwadzieścia zł przeszło z ręki do ręki.
Wnuk-IV chciał ze mną zagrać ponownie, a Wnuk-I w trakcie "wisiał" nad nami i swojemu najmłodszemu bratu od czasu do czasu przypinał różne łatki. Młodszy się odcinał i wszystko rozeszłoby się po kościach, gdyby nie ostatnie, pogardliwe parsknięcie starszego. A zrobił to w momencie, gdy Wnuk-IV, który nie miał już szans na nic pozytywnego, zmuszony przeze mnie do bicia, za jednym zamachem stracił dwa ostatnie piony i przegrał.
W oka mgnieniu rozpętał się armagedon. Wnuk-IV dostał histerii, o co u niego bardzo łatwo, i jest z tego znany. Wyjąc pobiegł na górę do Synowej i wił się histerycznie na łóżku w sypialni. Poszedłem za nim proponując mu, że zagramy jeszcze raz. Nie reagował, ale bardzo dobrze wiedziałem, że mimo wycia świetnie słyszał. Na dole zaś wściekły Syn opieprzał Wnuka-I, który, jak przystało na 16-latka z niczym się nie zgadzał, by w końcu ostentacyjnie pójść na górę i tak pierdolnąć drzwiami, że schodząc ze schodów o mało z nich nie spadłem, tak mnie przestraszył. Jak to się mówi - cały dom zadrżał w posadach.
Nie pozostało mi nic innego, jak zbierać się do wyjazdu. Wnuk-IV w międzyczasie przeniósł się z wyciem i tarzaniem się, tym razem po podłodze, do gabinetu, w którym został zamknięty, bo akurat przyszedł facet do pomiarów zewnętrznych drzwi (będą wymieniane na nowe).
- Tato! - Syn wyjaśnił. - Gdy on się tak drze, nikt tego nie jest w stanie wytrzymać, zwłaszcza ja. - To wystawiam go na taras i zamykam drzwi. - Wiesz, co się wtedy dzieje?!
Nie wiedziałem.
- Wali pięściami i nogami w szyby i drze się "ratunku!!!" - Tylko patrzeć, gdy za którymś razem sąsiedzi zadzwonią po Opiekę Społeczną!
- W Norwegii taka hitlerowska instytucja na pewno by dziecko natychmiast zabrała, mimo że by wyło i tarzało się nadal, tym razem z powodu oddzielania od rodziny, zwłaszcza, gdyby przedstawiciele tej organizacji, zapewne ubrani w quasi-gestapowskie mundury, się dowiedzieli, że jest polska! - pomyślałem.
Słyszałem z wiarygodnego źródła, że pewna polska wielodzietna rodzina żyjąca w Norwegii od wielu lat zaczęła być nagabywana i nawiedzana przez odpowiednie "hitlerowskie" służby z przedszkola, czy ze szkoły, tylko dlatego, że któreś z dzieci coś chlapnęło, jak to dziecko, może A mój młodszy braciszek ciągle płacze albo Gdy tato wraca z pracy, zawsze pije piwo, albo że Mama ciągle gotuje na obiad mięso, a ja chciałbym/-łabym same warzywa. To wystarczyło, żeby dzieci świadomie wypytywać i wyciągać różne domowe sprawy, oczywiście zobrazowane podług wieku i pojmowania stanu rzeczy przez takie dziecko. Doszło do tego, że rodzice albo wpadli w manię, że są i oni, i ich dom obserwowani, albo tak było rzeczywiście, bo którejś nocy, tylko z podręcznym bagażem zostawiwszy dom i dorobek wielu lat pracy, w panice wrócili do Polski. Tutaj co prawda od razu zapewne wpadli w łapy kościoła, ale przynajmniej nikt im dziecka zabierać nie chciał. I znowu "zapewne", bo zapewne do czasu, aż PiS przez kolejne 17 lat swoich rządów w tym względzie doprowadzi do katolickiej norwegizacji rodzinnych spraw przenosząc "ciężar" wychowania młodego społeczeństwa na barki państwa i kościoła. Co na jedno będzie wychodzić.
 
- Ale tato! - Synowa zeszła na dół i patrzyła na mnie z przerażeniem. - Teraz nie możesz wyjechać! - Obiecałeś mu, że ponownie zagrasz! - Wiesz, co będzie się działo?!
Mogłem się tylko domyślać. Wymiękałem, ale nie do końca.
- Dziadek! - Ja szybko przyniosę na górę, do gabinetu, szachy! - usłyszałem Wnuka-III. - Ty nie wiesz, co się będzie działo! - On tak potrafi długo!
Pobiegł błyskawicznie po szachownicę, zaniósł ją na górę i jeszcze szybciej pędem wrócił po bierki. Byłem w szoku. Widocznie coś było na rzeczy i jednak nie wiedziałem, co się będzie działo, bo normalnie, gdybym Wnuka-III o to poprosił, to najpierw przez 20 minut musiałbym wysłuchać o wszelkich niemożnościach takiego kroku, a gdyby niechętnie w końcu taka możność się pojawiła, to proces przenoszenia szachów trwałby kolejne dwadzieścia i na pewno byłby rozłożony na wiele etapów ostatecznie mnie zniechęcających i skutecznie mi wybijających jakąkolwiek myśl o graniu.
 
Poszedłem na górę. Wnuk-IV nadal wył i się tarzał, a w jedynym zamkniętym pokoju na górze Wnuk-II w międzyczasie odbywał lekcję polskiego online.
- To zagrajmy jeszcze raz, ale o 20 zł, bo o 50 nie możemy, bo byś mnie puścił z torbami... - uśmiechnąłem się do leżącego i wijącego się, dodatkowo trzymającego się kurczowo obiema rękami za głowę. Założyłbym się o spore pieniądze, że ten gest wykonał ze sporym refleksem w momencie, gdy tylko ujrzał mnie w drzwiach.
Zapadła cisza, jak nożem uciął. Skądś się te powiedzenia wzięły.
Wnuk-IV się uśmiechnął, więc natychmiast przystąpiłem do losowania kując żelazo póki gorące. Miałem fuksa, bo wylosował czarne, a tak chciał.
Cały czas kontrolowałem sytuację grając na remis. Ostatecznie taki zapadł wynik, ale Wnuk-IV był bardzo usatysfakcjonowany, bo i tak miał przewagę nad dziadkiem. Mnie została tylko damka, jemu damka i pionek.
- Tato, dziękuję ci!... - wyszeptała Synowa, gdy zszedłem na dół, żeby wreszcie ruszyć w drogę.
Odprowadzali mnie Syn I Wnuk-I, już pogodzeni i po przybiciu "piątki".
- Dziadek, cały czas powtarzam rodzicom, żeby mnie zostawili w domu samego, tylko z nim, na tydzień. - Natychmiast oduczyłbym go tego szantażu! - Bo rodzice się dają!...
Pokiwałem tylko głową, bo jednak coś na rzeczy było. Ale - pomyślałem sobie - po takim tygodniu mógłbym mieć o jednego Wnuka mniej, i wcale nie musiałby to być ten najmłodszy. A mogłoby być nawet mniej o dwóch. I potencjalnie mógłbym stracić tych dwóch pomiędzy, bo Opieka Społeczna po czymś takim...
Wyjeżdżałem w sytuacji całkowicie opanowanej. W czasie spokojnej jazdy przeanalizowałem zachowanie Wnuka-III i chyba potrafiłem je sobie wytłumaczyć. On po ojcu ma najlepszy słuch z całej czwórki, a na dodatek podobną nadwrażliwość na dźwięki. Obaj więc znoszą katusze, gdy Wnuk-IV całą mocą i przeraźliwie wyje.
Postanowiłem też rozmyślając, że w przyszłości w przypadku mojej wygranej, Wnuk-I buli mi 5 zł. Ciekawe, gdy mu to zaproponuję, czy jego warcabowy zapał upadnie?
 
Przez całe to zamieszanie wpadłem w fizjologiczną pułapkę. Mózg nie wyłapał, że już w chwili wyjazdu chciało mi się mocno sikać i poinformował mnie o tym dopiero w połowie drogi, ale stanowczo. Zadzwoniłem do Konfliktów Unikającego podając godzinę przyjazdu i pytając, gdzie by tu się można na dole, może między blokami, a może w śmietniku, wyszczać (rozmowa dwóch mężczyzn).
Okazało się, że nigdzie, bo śmietnik zamknięty na klucz, a bloki są bardzo blisko siebie, mieszkania na parterze i sąsiedzi czujni. Kulturalnie i cywilizacyjnie zaprosił mnie do nich na górę, na IV piętro. Odmówiłem. Ledwo przyjechałem, dałem znać, żeby schodzili i zacząłem kombinować. Niestety wszystko się zgadzało z tym, o czym mówił Konfliktów Unikający. Śmietnik był ogrodzony i zamknięty na klucz, domy w pobliżu i w oknie na parterze od razu, lewo zaparkowałem Inteligentne Auto, pojawił się jakiś stary dziad i bacznie mnie obserwował. Natychmiast zadzwoniłem do Konfliktów Unikającego, że pędzę na górę i żeby nie schodzili. I całe szczęście, że to zrobiłem, bo sytuacja fizjologiczna z tych nerwów mocno się skomplikowała i groziła katastrofą. A tak w pięknych warunkach, przy całkowitym zrozumieniu gospodarzy, mogłem się delektować komfortem, piękną ubikacją i łazienką.
Wracałem do Wakacyjnej Wsi wyluzowany. Pasażerowie chyba też. Trzeźwo Na Życie Patrząca siedziała z tyłu i dziergała na drutach. Zupełnie jej z tej strony nie znaliśmy. Ponoć robi to od dawna Bo mnie to uspokaja. Konfliktów Unikający nie dociekał Dlaczego jedziesz tędy, a nie tędy?, nie analizował i nie komentował prędkości Inteligentnego Auta i sposobu poruszania się na esce i tylko raz zapytał, gdy "przewijając" ominąłem utwór Pearl Jam Jeremy  nie chcąc go słuchać Ale dlaczego?! Przecież to jest... i gdy usłyszał Bo nie!, zamilkł. Wzorcowi pasażerowie.

W Wakacyjnej Wsi byliśmy o 12.40. Był na wszystko czas.
Rozmowy przy Pilsnerze Urquellu i przy jakimś dziwie, które przywiózł Konfliktów Unikający, a które z obrzydzeniem spróbowałem, ciepło od kozy, ogień, wszystko to robiło atmosferę.
Żona podała wołowe ossobuco. Co tu dużo mówić - pychota. Aż się prosiło, żeby je sprofanować Stumbrasem. Naciskana Żona stawiała opór, aż w końcu zmiękła.
- Poczekaj chociaż aż się ściemni!
I jak tu nie kochać zmiany czasu na zimowy. Ściemniło się szybko i ossobuco zdążyło się spotkać z tym litewskim trunkiem na ziemniakach.
Ale wspólnie z Konfliktów Unikającym byliśmy rozważni i potrafiliśmy sobie powiedzieć dość wcześnie stop. On z nieznanych mi względów, ja zaś chociażby z takiego, że był to dzień publikacji. Profesjonalizm ponad wszystko.
W łóżkach byliśmy trochę przed północą.

PONIEDZIAŁEK (07.11)
No i nie dałem rady.
 
Jeszcze rano byłem pełen optymizmu i wiary, że opublikuję pełny wpis. Ale potem sprawy się tak potoczyły, że bardzo łatwo demobilizacja i demoralizacja wkradły się w mój starczy organizm. Otworzył im na oścież wrota bez mojej woli. 
Sam przed sobą udawałem, że przecież nic się nie stało i Nikomu i niczego nie muszę udowadniać! (powiedzenie, które kilka lat temu podsunęła mi Żona) i Do jasnej cholery, przecież jestem na emeryturze i coś mi się należy! (powiedzenie, które podsunąłem sobie sam). Na końcu zaś tłumaczyłem sobie, że za tydzień i później będę musiał uważać, żeby nie nastąpiło kompletne rozluźnienie dyscypliny, bo Mistrzostwa Świata w Katarze tuż, tuż i pokus będzie zbyt wiele. Pomijam, że my sami różne sobie wymyśliliśmy, ale o tym napiszę w przyszłości.
Elementem (emelentem) łączącym oba wpisy, ten i następny, będą Trzeźwo Na Życie Patrząca i Konfliktów Unikający.
 
 
 
W tym tygodniu Bocian zadzwonił cztery razy.
W tym tygodniu Berta zaszczekała kilka razy w dziwny sposób i w nietypowych okolicznościach. W niedzielę gościliśmy Dziką Ziemiankę i Mądrego Leśnika, którzy przyjechali z dziećmi i dwuletnią sunią, klasycznym kundelkiem, o imieniu Lusia.
Na początku Lusia ze strachu darła się piskliwym głosem na Bertę, ale szybko jej przeszło i psy przeszły do zabawy. Lusia cały czas prowokowała szczekając przed paszczą Berty i robiła wokół niej kilometry, a Berta w zasadzie po swojemu, wyćwiczona w kontaktach z różnymi psami, spokojnie stała wiedząc, że tamta przecież za chwilę przyleci. Ale Lusi w którymś momencie się znudziło i inicjatywę przejęła Berta. Jak jakaś idiotka zaczęła naśladować Lusię i zaczepiać ją szczekaniem, ale nie swoim niskim, ochrypłym, lampucerowatym, tylko piskliwym, dokładnie takim lusiowym. No nieźle jej odbiło!
Godzina publikacji 19.03.

I cytat tygodnia:
Zanim poślubisz daną osobę, powinieneś najpierw zmusić ją do korzystania z komputera z powolnym dostępem do Internetu, żeby zobaczyć kim naprawdę jest. - Will Ferrell (amerykański aktor, komik, scenarzysta i producent filmowy)