poniedziałek, 23 stycznia 2023

23.01.2023 - pn - dzień publikacji
Mam 72 lata i 51 dni.

WTOREK (17.01)
No i od  rana pilnuję siebie, żeby nie wkradło się zdradzieckie rozprężenie. 

Wczoraj tuż przed godziną publikacji napisałem do Po Morzach Pływającego. Była 22.22.
 Po Morzusiach Pływający,
 przybliż mi, o co chodziło z tą książką, którą mi przesłałeś w załączniku. Nie mogłem jej otworzyć. Co to za tytuł, jaka tematyka, itp.
Dzięki za chęci i inicjatywę :) Trzymaj się zdrowo.
Emeryt
To moje rozmiękczenie i rozmazanie zostało spowodowane przez Żonę.
- A czy Po Morzach Pływający musi z bloga się dowiadywać, że ty jego dobre chęci, ot tak, wyrzuciłeś w kosmos?! - Nie mógłbyś mu osobiście, miło podziękować?... - patrzyła na mnie, a w oczach czaiła się drobna udręka.
Odpisał o 22.30.
Porąb i spal
Lars Mytting.
Przesłałem zły plik. Powinien być pdf, a nie EPUB. Jak znajdę to jeszcze raz podeślę.
PMP
(zmiana moja; pis. oryg.)
Rano znalazłem opis książki i bardzo mi się spodobała. Żona obiecała, że ją sprowadzi. Przy okazji uświadomiłem sobie językowo, że słowo "sprowadzić" weszło do języka zakupów, w których nie ma rzeczywistego miejsca transakcji i rzeczywistego, z krwi i kości, sprzedawcy. To znaczy są, ale za kurtyną wirtualnej rzeczywistości. Przedtem w zakupach po prostu się kupowało, a jeśli sprowadzało, to z zagranicy.
 
Na fali tego rozmiękczenia i rozmazania, które pojawiły się po wczorajszym spotkaniu z Justusem Wspaniałym i po kolejnej analizie, nawet nie krytyce, mojego charakteru przez Żonę, rano do niego zadzwoniłem. Usłyszałem jego justusowy głos, pełen werwy, przyjazny, i od razu zrobiło mi się lepiej.
Gdy go, również w imieniu Żony, zaprosiłem do nas na środę lub czwartek, wybuchnął śmiechem. Tedy z prawdziwą przyjemnością się spotkamy.
- Bo ty jakby nie widzisz drugiego człowieka po drugiej stronie. - A przecież wiem, że twoim celem nie jest sprawienie mu przykrości. - Musisz po prostu wsadzić kij w mrowisko, żeby podkręcić atmosferę.
Przyznałem jej rację.
I jeszcze wczoraj w rozmowie z Lekarką pojawiła się frapująca ciekawostka, która nie uszła mojej uwadze. Otóż ona i Justus Wspaniały skontaktowali się telefonicznie z Kolegą Inżynierem(!), aby omówić ich domowe problemy związane z ogrzewaniem i ściekami. Lekarka była zbudowana postawą i stosunkiem do sprawy Kolegi Inżyniera(!). Z jej relacji wynikało, że on, żeby sprawę zbadać poważnie i dogłębnie oraz omówić, przyjedzie, z noclegiem, ale musi sobie wszystko poukładać. Czyżby miał zamiar nocować u nas, co przecież byłoby oczywiste? Wprost nie mogę się doczekać!
 
Dzisiaj
- dość późno cyzelowałem wpis. Uwzględniając uwagi Żony. Jak zwykle. Cenię je sobie, te stylistyczne, gramatyczne i oczywiście faktograficzne.
- przyszło pismo z ZUS-u informujące w tonie dość kategorycznym, że jest zadłużenie i że trzeba je w całości spłacić, bo.... Jakby jakaś komórka ZUS-u działała w innym, niezależnym obszarze, do której nie docierały informacje, że na przykład na nasz wniosek spłatę ZUS(!) rozłożył nam na raty. Wyraźnie ta słynna polska organizacja hołduje biblijnej zasadzie: Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie twoja lewa ręka, co czyni prawa. (Biblia Tysiąclecia)
Wypisz, wymaluj! Czy to nas dziwiło?
- pierwsi goście już zaczęli zapisywać się na majowy weekend. I to ze Stolicy, panie! Oboje z Żoną dość pogodnie stwierdziliśmy, że niezależnie od siebie nastawiliśmy się, że ten sezon spędzimy w Wakacyjnej Wsi. Bo latem jest tu fajnie! - dodała  śmiejąc się.
- sporo narąbałem i naukładałem się drewna. 

Wieczorem obejrzeliśmy kolejny odcinek Homeland.

ŚRODA (18.01)
No i specjalnie wstałem o 06.00.
 
To znaczy 15 minut przed, żeby obejrzeć mecz Hurkacza. Według planu miał się rozpocząć o 05.00, ale ponieważ organizatorzy Australian Open mają kłopoty z pogodą (albo 40 st., albo deszcz), to wszystko się  poprzesuwało. Więc spokojnie włączyłem laptopa i ujrzałem komunikat, że mecz rozpocznie się o... 06.00. A tu ani widu, ani słychu. Kolejny komunikat mówił, że o 07.00, kolejny że o 08.00, a ostatni, który chciało mi się wyszukiwać, że o 08.30 Bo deszcz nie odpuszcza. Dałem sobie spokój z dociekaniem, nomen omen.
W międzyczasie błądziłem po innych transmisjach i natknąłem się na podsumowanie dzisiejszych, dotychczas rozegranych pojedynków, a w nim na ułamek sekundy, ale i tak było za późno, na Igę Świątek udzielającą po meczu wywiadu. A to oznaczało, że wygrała. No i bardzo dobrze, ale mój plan oglądania w ciągu dnia retransmisji bez wiedzy o wyniku spalił na panewce. Nie przejąłem się tym jednak, bo dzięki temu byłem spokojniejszy.  
 
Rano odpisałem koledze ze Stolicy. Na bazie naszej ostatniej długiej rozmowy telefonicznej przesłał mi mnóstwo materiałów o sobie, ze swojej fotograficznej i wydawniczej działalności na polu muzyki poważnej, opery i operetki oraz teatru. Doedukowałem się sporo, nawet geograficznie, ale nie byłem zaskoczony jego osiągnięciami, bo z wcześniejszych kontaktów wiedziałem, co jest jego pasją. Za to rozlicznymi nagrodami, które otrzymał za swoją działalność, już tak. Z dużą przyjemnością i satysfakcją złożyłem mu gratulacje.
Kolega przysłał mi również swoje zdjęcie z dwoma wnukami. Chłopcy - jeden 13 lat, drugi 10,5. Nie byłoby w tym nic szczególnego, bo chłopaki, jak to chłopaki w tym wieku, gdyby nie ich pochodzenie i fizjonomia. Otóż synowa jest czystej krwi Japonką. Od czasu zamążpójścia za Polaka (syn jedynak) mieszkają całą rodziną w Stolicy i tam pracują. Więc chłopcy są skośnoocy i mają czarne włosy, ale wpływ innych genów jest wyraźny. Ta japońskość została złamana. Każdy z nich ma podwójne imiona - polskie i japońskie.
Muszę przy okazji dopytać o relacje między dwiema rodzinami, tak różnymi kulturowo, i czy wnuki rozmawiają po japońsku.

Po I Posiłku pojechaliśmy do Powiatu przede wszystkim załatwić sprawę odwołania się od dwunastoratowej decyzji ZUS-u. Złożyliśmy stosowne pismo i zobaczymy.
Z drobnymi zakupami się spieszyliśmy, żeby zdążyć na mecz Huberta "Hubiego" Hurkacza z Włochem Lorenzo Sonego. Po pięciosetówce, po sporych emocjach i zwrotach akcji, wygrał Hubi 3:2 i awansował do IV rundy. A potem udało mi się obejrzeć z retransmisji drugą połowę meczu Igi Świątek z Kolumbijką Camilą Osorio. Biedna, skądinąd sympatyczna dziewczyna, została przez Igę zmieciona z kortu.
Wieczorem obejrzałem mecz Polska - Hiszpania. Przegraliśmy 23:27 i na tym dla nas te Mistrzostwa Świata w Piłce Ręcznej się skończyły. Dla mnie też, chociaż przed nami będą jeszcze dwa mecze.
Z tego wszystkiego zrobił się taki "sportowy" dzień.
 
CZWARTEK (19.01)
No i ranek spędziliśmy spokojnie, cały czas jednak pamiętając, że przyjdzie Justus Wspaniały.
 
A to wiązało się z pewnym napięciem, bo w takich normalnych, domowych warunkach nie widzieliśmy się, będzie, ze trzy miesiące. Musiałbym sprawdzić w blogowych zapiskach.
Siedział u nas od 11.30 do 16.00, jak nigdy. Ale też trzeba było obgadać wiele niedomówień, powyjaśniać stanowiska, popodzielać włos na 8 lub 16 i porozcinać kilka gordyjskich węzłów. To wszystko razem plus nalewka z wiśniówki spowodowało, że zejść musiało.
Umówiliśmy się następnym razem u nas, gdy przyjedzie Lekarka. Jakby powiedziała Żona: Wracamy na tory.
W końcu musiałem go "wyrzucić", bo za jasnego chciałem ogarnąć sprawę drewna na dzisiaj i na jutro rano.
Wieczorem obejrzeliśmy kolejny odcinek Homeland.

Dzisiaj o 23.05 napisał Po Morzach Pływający.
Teraz czytam niezbyt ambitne książki. Autor David Baldacci, seria z Amosem Deckerem. Policjant po przejściach z pewnymi niezwykłymi zdolnościami które wcale nie ułatwiają jemu życia. Skończyłem całą serię Leszka Hermana i najnowszy thriller sąsiadki Grety Drawskiej. Fajnie jest poczytać o Pomorzu zachodnim oraz o Poznaniu.
Wczoraj odebrałem książki/podręczniki które przesłał mi Admirał / taki prawdziwy Admirał z Marynarki Wojennej / do przeczytania i oceny przydatności podręczników do szkolenia. Napisał " że chciałby otrzymać/ usłyszeć opinię praktyka" .Nieskromnie dodam, że niedługo " stuknie" 38 rok mojej pracy na morzu. Kiedyś jak słyszałem, że ktoś pracował 40 lat na morzu to się śmiałem, ale już przestałem.
PMP (zmiana moja; pis. oryg.)
Gratulowałem mu Admirała, ale uprzedziłem, że gratulacje za służbę na morzu złożę, gdy osiągnie 40 lat.
 
PIĄTEK (20.01)
No i dzisiaj wstałem o 05.00.
 
Według informacji mecz Igi Świątek z Hiszpanką Cristiną Bucsą miał się rozpocząć o 04.30-05.00. Rozpoczął się o 06.30. Do tego czasu zrobiłem wszystko, a nawet więcej. Do tego stopnia, że gdy Żona zeszła na dół, to się przeraziła. W oczy kłuł ją garnek z jajkami, wszystko gotowe, żeby nastawić na kuchni i gotować na miękko oraz dwa talerze z twarogiem przygotowanym do jedzenia.
- Matko jedyna! - wydobyła z siebie wstrząśnięta. - Przecież ja ledwo wstałam!...
- Ja w zasadzie to mógłbym już skończyć dzień i kładłbym się spać. - podkręciłem atmosferę.
To Żonę rozśmieszyło i od razu się uspokoiła i mogła się zatopić w swoim 2K+2M widząc, że niczego w nią nie wmuszam i nie naciskam.
- Musiałem tak zrobić, bo właśnie skończył się mecz Igi, a za chwilę będzie Huberta Hurkacza... - Nie mogłem sobie pozwolić, aby czegoś z poranka nie zaniedbać. - wyjaśniałem.
Jedynie Piesek trochę pocierpiał, bo został brutalnie wyrwany z legowiska przez pana "już" o 08.30, czyli 1,5-2 godziny przed jego zwyczajowym czasem.
Iga wygrała 2:0, a Hubi również, z Kanadyjczykiem Denisem Shapovalovem, 3:2 po długim pojedynku.

O 12.00 mieli być Szczecinianie zaproszeni na Blogową, ale z powodu meczu przełożyliśmy spotkanie na jutro. Ale Milka, jako stwór nieokrzesany, była.
Po meczu nadrabiałem zaległości w drewnie, a potem, na spokojnie, nadgryzaliśmy plan C. Trzeba powiedzieć, że rozmowy, i to wielokrotne, z dwoma właścicielami i dwoma pośrednikami nieźle mnie wyczerpały. Ale ze wszystkimi umówiliśmy się na spotkanie i na oglądanie 2 lutego, w czwartek. Tedy...
Pod wieczór niespodziewanie zostaliśmy zaproszeni przez Krajowe Grono Szyderców na niedzielę, na Dzień Babci i Dziadka. Uważam, że jest to jedno z nielicznych fajnych "wymyślonych świąt". Może dlatego, że bez wyjątku wszyscy czują, jak są one naturalne i podszyte humorem. Naturalne, bo te relacje między dziadkami a wnukami są właśnie naturalne. Każda ze stron nigdy się sztucznie nie spina i nic nie musi. Bo już Dzień Matki lub Dzień Ojca są mocno nadęte i często podszyte nieprzyjemnym przymusem. O Dniu Kobiet, o Walentynkach i tym podobnych nawet nie chce mi się wspominać.

Wieczornego meczu Polska - Czarnogóra nie oglądałem. Mój stosunek do sprawy najlepiej wyjaśni sms do Konfliktów Unikającego:
Nie oglądam ani dzisiejszego, ani ostatniego meczu, nawet gdybym wiedział, że nasi zagrają ponadprzeciętnie, może najlepiej ze wszystkich drużyn w historii piłki ręcznej. To nie oznacza, że się na nich obraziłem. Dobranoc :)
A była 18.59. Konfliktów Unikający, zgodnie ze swoim blogowym imieniem, się znalazł:
Szanuję. Dobranoc Emerycie.
Odpowiedź w pisanym blogowym, zmienionym przeze mnie wydaniu mogłaby się wydawać lekko kpiąca, ale w "smsowym realu" taka nie była.   
W zamian wieczorem obejrzałem/-eliśmy kolejny odcinek Homeland.

SOBOTA (21.01)
No i dzisiaj wstałem o 06.30.
 
Tak wynikało z mojego dziewięciogodzinnego snu.
Ledwo się ogarnąłem, a zaczął padać śnieg. To śmieszne o tym wspominać. O czymś, co jeszcze 20 lat temu, ba nawet 15, było o tej porze roku normalnością. O swoim dzieciństwie i wieku późniejszym nawet nie ma co w tym względzie wspominać.
Według Justusa Wspaniałego miało napadać 15 cm, a skończyło się na dziesięciu. To jednak w zupełności wystarczyło, żeby zrobiło się urokliwie. Berta też to doceniła na swój psi sposób, bo na wspólnym spacerze dostawała szajby. Ale, gdy już o 12.00 odwiedziła ją Milka, wcale nie była taka chętna do zabawy. Bardziej ją nęciły w domu legowisko i ciepełko z kozy. Priorytety.
Szczecinianie też nie przybyli na Blogową, bo woleli z dziećmi pójść do lasu na spacer i sanki. Wszystkich wzięło.
Tak więc mogłem spokojnie obejrzeć mecz Magdy Linette z Ruską Jekateriną Aleksandrową, w którym ta druga była faworytką. Magda po wspaniałym meczu wygrała 2:0 i niezwykle mi zaimponowała. Grała fenomenalnie. W tej sytuacji w IV rundzie Australian Open będziemy mieli trzech Polaków. Rzecz dawno niespotykana.

Po południu zacząłem się szykować do niedzieli. 
A więc w związku z wyjazdem do Metropolii musiałem się sensownie i dogłębnie odgruzować, bo jako Q-Dziadek nie mogłem dać siary. A po odgruzowaniu postanowiłem położyć się spać o 18.00, żeby wstać o 03.00 na mecz Igi, po którym, na tym samym korcie, miałem obejrzeć mecz Hurkacza.
Żona przyoblekła dość cierpiętniczą minę, gdy usłyszała, że w nocy(!) (ja się upierałem, że nad ranem) będę się zrywał Bo przecież jutro musisz być w jakiej takiej formie!, ale, gdy sobie policzyła, ile będę spał, w miarę się uspokoiła.

Dzisiaj odezwał się z otchłani Świata Równoległego Kolega Inżynier(!). Ponieważ jutro przyjedzie do Justusa Wspaniałego w sprawie konsultacji i doradztwa dotyczącego nękających i Justusa, i Lekarkę problemów związanych z systemem ogrzewania i kanalizacji w ich domu, to zaproponował spotkanie i zwrot książek, które pożyczył ode mnie, będzie, ponad roku temu. W sytuacji naszego wyjazdu o 11.00 do Metropolii zasugerował, że się postara dotrzeć przed nim. Tak więc spotkanie będzie krótkie. Co zrobić?! Dobre i to!

NIEDZIELA (22.01)
No i dzisiaj wstałem o 02.30. 

Smartfona miałem nastawionego na 03.00, ale mój biologiczno-sportowo-kibicowski wewnętrzny zegar
męczył mnie już profilaktycznie wcześniej. 
Z powodu tak ewidentnego zakłócenia biologicznego rytmu organizmu od początku miałem ciekawie. 
Pominąwszy oczywistą nieprzytomność połączoną z lekkimi zawrotami głowy bardzo szybko zaczęło mnie coś mulić. Myślałem, że przejdzie po wypiciu wody z solą (solami), ale było tylko gorzej. Organizm wyraźnie domagał się jedzenia. To zjadłem, ot tak, prosto z noża, po męsku, kilka kawałków twarogu saute. Niby pomogło, ale i tak część meczu Igi, na szczęście niedużą, spędziłem w toalecie.
Gdy wróciłem do oglądania, mulić w zasadzie przestało, ale nadal byłem... głodny. Organizm mi podpowiedział, że dobrze mi zrobią dwa jajka na miękko, za przeproszeniem. To sobie ugotowałem w okolicach 03.30, bo w kuchni i w kozie już dawno się paliło.
Efekt był na tyle dobry, że spokojnie i bez odrzucania mogłem sobie wypić dwie Blogowe. Żona, gdy zeszła na dół akurat przy kończącym się super tie-breaku, była zszokowana relacją To o tej porze jadłeś?!, ale nie byłaby sobą, gdyby sprawy nie przeanalizowała.
- To musiała być ta wczorajsza duszona cebula do kurczaka. - Cała, chyba za dużo! - Na I Posiłek zrobię ci delikatną jajecznicę.
I od razu zaordynowała mi gorzkie krople. Znowu zrobiłem się głodny.
- Dziwisz się? - zapytałem, gdy Żona zaczęła się dziwić. - Przecież od 02.30 do 08.00 minęło już 5,5 godziny.
- Idź się prześpij z godzinkę! - Dobrze ci zrobi.
- Zobaczę... - odwlekałem, ile się dało.
Ostatecznie nie poszedłem.
Iga przegrała 0:2 z Kazaszką Ekateriną Rybakiną i pożegnała się z Australian Open. A Hubert Hurkacz za chwilę zrobił to samo. Również przegrał 2:3 z Amerykaninem Sebastianem Kordą. Została nam jeszcze Magda Linette.
Zasrany sport!!!
 
Gdzieś po 10.00 przyjechał Kolega Inżynier(!). Przed jego przyjazdem wiedliśmy taki dialog.
- Ale on przyjedzie jak po ogień, będzie się spieszył!... - Żona mi uświadomiła.
- Chcesz powiedzieć, że on stanie w progu tych drzwi ... - tu teatralnie pokazałem na drzwi tarasowe -... nawet ich nie przekroczy, wręczy mi książki i sobie pójdzie?! - podsumowałem zirytowany. - Może tylko zamieni z nami kilka zdawkowych zdań?!... - dodałem prowokacyjnie.
- Coś ty! - On nawet tu(!) nie dojdzie, tylko zadzwoni spod bramy!
A Kolega Inżynier(!) przyszedł zwyczajnie, pieszo, niczym Wiosna w wierszu Brzechwy. Normalnie wszedł do środka, dał się namówić na delikatną "moją" jajecznicę i nawet porozmawialiśmy z pół godziny. I to my byliśmy tymi, których gonił czas.
Na pożegnanie Żona zapytała, czy nie mógłby przynajmniej zdradzić zwykłego imienia Modliszki Bo mi nie pasuje ani tak myśleć, ani mówić.
- Zastanowię się. - usłyszeliśmy.
Stwierdziłem, że konkretnie ten czasownik zwrotny wypowiadany w pierwszej osobie liczby pojedynczej, to chyba jest słowo/zwrot, który w przeciągu ostatniego pół roku najczęściej pada z ust Kolegi Inżyniera(!). Taki się zrobił.
Rozstaliśmy się. My pojechaliśmy do Metropolii, on do Justusa Wspaniałego.
 
U Krajowego Grona Szyderców były cztery babcie, w tym dwie pra- i trzech dziadków, w tym jeden pra- . Do kompletu zabrakło dwóch babć, w tym jednej pra- i jednego dziadka. A i tak było co robić.
Najpierw Krajowe Grono Szyderców złożyło życzenia i wręczyło prezenty swoim dziadkom, a potem
Q-Wnuki swoim i pra-. 
Muszę powiedzieć, że Krajowe Grono Szyderców stanęło na wysokości zadania i, oprócz wzruszeń, które mnie dopadły, dopadł mnie również podziw nad ich pomysłem i realizacją połączoną z umiejętnym wciągnięciem w sprawę Q-Wnuków owocującym ich pełnym zaangażowaniem. Bo każda babcia i dziadek otrzymali płócienne torby zakupowe ze stosownymi, adekwatnymi do obdarowywanej osoby, napisami. Tak więc na żoninej torbie widniała w formie graficznej "uniwersalna" głowa babci i napis Babcia wie i widzi wszystko. Z własnego życia mogę się pod tym podpisać z pełnym przekonaniem. U Q-Wnuków sprawa zaś dotyczyła słodyczy, sposobu ich minimalnej dystrybucji, żmudnego tłumaczenia niewłaściwości ich spożywania oraz w ogóle jedzenia. Ale nie tylko. Ja zaś miałem napis Dziadek wszystko naprawi oraz graficzne rysunki młotka, śrubokrętu i płaskiego klucza. No, nie powiem, byłem dumny.
Q-Wnuk był tak rozemocjonowany z racji umiejętności czytania, że gdy wręczał prezent ledwo się powstrzymywał, żeby go natychmiast z powrotem nie wyrwać i samemu nie przeczytać dedykacji. I strasznie był zachwycony, gdy obdarowany/-na z racji oczywistej ślepoty nie mógł/-ła przeczytać i gdy  mógł to zrobić sam. Próbował taki numer powtórzyć u mnie, ale dałem mu odpór. Ale i tak był uśmiechnięty od ucha do ucha. Czy muszę dodawać, że w trakcie naszego pobytu rozegraliśmy cztery mecze? Wynik był 2:2.

Już po czterech godzinach od wyjazdu byliśmy z powrotem w Wakacyjnej Wsi. I prawie natychmiast, gdzieś w okolicach 17.00, zacząłem się słaniać. Po delikatnym II Posiłku, po wczesnym spacerze z Bertą, już o 18.30, osłabiony, zaległem w łóżku. Po kolejnym odcinku Homeland, który, o dziwo, przetrwałem, o 19.30 spałem głębokim snem. Smartfona nastawiłem na 06.00. Zasrany sport!

PONIEDZIAŁEK (23.01)
No i o 01.00 przestawiłem smartfona na 07.00.

Byłem ciężko zdziwiony, gdy wybudził mnie ze snu. Zasrany sport!
Ale od rana przy sporcie trwałem. Pełen głębokiego podziwu dowiedziałem się o wygranej 2:0 Magdy Linette z Francuzką Caroliną Garcią (noc z wczoraj na dzisiaj). Całkiem spokojnie zakładałem porażkę Polki jako rzecz oczywistą. A ona dokonała wielkiej rzeczy. Po raz pierwszy (za chwilę 31 lat) awansowała do ćwierćfinału Wielkiego Szlema i, jak na razie, awansowała na 28. miejsce w rankingu. Najlepiej w swojej historii. No, normalny szacun!
Wczoraj też Polska wygrała z Iranem 26:22. No cóż, już pisałem o moim stosunku do sprawy. Najlepiej cały problem opisał Tałant Dujszebajew, Kirgiz, obywatel Hiszpanii, trener Industrii Kielce i przez moment naszej reprezentacji. Wyglądało to w jego ustach mniej więcej tak: Polska jest trabantem. A Polski Związek Piłki Ręcznej miał oczekiwania, żeby się sprawował niczym mercedes...
 
Od rana czułem się świetnie. Wyspany, wypoczęty. Niczym nówka nieśmigana. Z pewnym rozbawieniem przeczytałem dwa wczorajsze późnowieczorne smsy od Syna i Wnuka-II, którzy usiłowali się do mnie dodzwonić. Rano smsem zaprosiłem ich do powtórki. Zadzwonił tylko Wnuk-III i złożył mi życzenia.
- A chyba tam koło ciebie słyszę Wnuka-IV?  - zapytałem dziękując.
- Nie, jego Dzień Dziadka nie interesuje. - Poleciał grać w piłkę z Wnukiem-II.
Tak więc wczoraj życzenia złożyła mi tylko, poza Q-Wnukami, Wnuczka, która do mnie "zadzwoniła" i słodkim głosikiem pędem wypowiedziała Wszystkiego najlepszego w Dniu Dziadka, po czym pędem uciekła od telefonu. No, ale ona ma dopiero trzy latka.
 
Przed południem zawitali do nas Szczecinianie razem z Milką. Psy bawiły się na zewnątrz, a my przy Blogowej omówiliśmy nasz jutrzejszy wyjazd po Teściową i ich wyjazd w piątek do Szczecina. A gdy psy wróciły do domu, Milka bezwstydnie kładła swój łeb na moich kolanach i domagała się smyrania, a gdy tego nie robiłem obrażony za śniadanie, które mi wyżarła, nadal bezwstydnie i z wielką siłą mordą podrzucała mi rękę dając do zrozumienia, jaki jestem niedomyślny. Oczywiście dopięła swego, bo trudno było się oprzeć i ręka sama leciała, gdy się miało przed oczyma taką wielką biało-czarną mordę zakończoną dużym wilgotnym czarnym nochalem.

Cały dzień pisałem, a wieczorem obejrzeliśmy kolejny odcinek Homeland.
 
 
 
W tym tygodniu Bocian zadzwonił siedem  razy i wysłał jednego motywującego smsa. .
W tym tygodniu Berta zaszczekała kilka razy, a to jednoszczekiem, a to dwuszczekiem, wszystko w piątek i w poniedziałek, gdy domagała się z tarasu, aby ją wpuścić do domu. Bestia się wreszcie nauczyła, po dwóch latach i ośmiu miesiącach. W tym względzie, patrząc na inteligencję oraz grubość skóry, jest podobna do swojego pana. Też do niego z taką zwłoką, czasami nawet większą, docierają różne sprawy.
Godzina publikacji 18.58.

I cytat tygodnia:
Przy całym swoim oszustwie, znoju i niespełnionych marzeniach to wciąż jest piękny świat. ” Max Ehrmann (amerykański prawnik, ekonomista i pisarz)