poniedziałek, 20 marca 2023

20.03.2023 - pn - dzień publikacji
Mam 72 lata i 107 dni.
 
WTOREK (14.03)
No i rano, po alarmie smartfona, wstałem... pół godziny później.
 
O 07.00. Niewytłumaczalne.
Od razu polowałem na retransmisję dzisiejszego meczu Igi (normalnie miał się rozpocząć ok. 02.00 naszego czasu), ale musiałem obejść się smakiem. Tedy rozpocząłem dzień i blogowy tydzień spokojnie. Dość szybko miałem docyzelowany ostatni wpis.
Ale już o 10.00 natknąłem się na retransmisję. Iga wygrała z Kanadyjką Biancą Andreescu 2:0, ale łatwo nie było, a sam mecz trwał ponad dwie godziny.
O 13.00 zabrałem się za prace fizyczne. Trochę drewna i przede wszystkim skończyłem ognisko. Zajęło mi to trzy godziny, ale temat jest zamknięty. Teraz "tylko" będę musiał zlikwidować stare i przeprowadzić rekultywację tego miejsca.
Byłem zmęczony, ale nie na tyle, żeby nie zrobić onanu sportowego (wcześniej się bałem, bo bym z całą pewnością natknął się na wynik meczu) i żeby nie sprawdzić tabelek zrobionych przez Żonę.

Wieczorem obejrzeliśmy kolejny odcinek Homeland. To znaczy obejrzeliśmy prawie, a prawie czyni różnicę. Pod sam koniec usłyszałem charakterystyczny dźwięk.
- Ale to tylko jeszcze 5 minut. - broniła się Żona, gdy brutalnie i głośno zakomunikowałem, że na dzisiaj koniec oglądania. Nie dałem się nabrać na "tylko".
Miałem podobny przypadek z "tylko", ale nie w takiej skali, bo ten mój zagrażał mojemu zdrowiu lub życiu. A dotyczył zasypiania za kółkiem.
Po rozwiezieniu paczek wracałem do Metropolii około pierwszej w nocy. Mijała 20.(!) godzina mojej pracy i siedzenia za kierownicą. I miałem tylko(!) 30 km do domu, gdy zacząłem zasypiać z otwartymi oczami. I gdy się obudziłem po sekundzie takiego stanu, na wprost, na łuku drogi, którego nie zdążyłem zarejestrować, bo w czasie "snu" trzymałem kierunek ten przed zaśnięciem, nagle ujrzałem wysepkę i słupek ze znakiem nakazującym ją ominąć z prawej strony. Odruchowo odbiłem kierownicę w prawo słysząc, jak słupek ścina mi lewe boczne lusterko, a za chwilę trze niemiłosiernie po lewym tylnym nadkolu. Zatrzymałem się i wysiadłem szacując straty. I od razu pojechałem dalej. Zastrzyk adrenaliny pozwolił mi przejechać te 30 km bez żadnego problemu.
Ale to zdarzenie zapadło mi mocno w pamięć. Dlatego, gdy w późniejszych latach udawało mi się rejestrować pierwsze oznaki zasypiania, zjeżdżałem z trasy a to na bezpieczne pobocze, a to w teren zabudowany jakiejś mijanej miejscowości i odchylając fotel zasypiałem na jakieś pół godziny. Po czym zregenerowany mogłem jechać dalej. I robiłem tak nawet, gdy "tylko" do celu miałem 10 km.
 
ŚRODA (15.03)
No i dzisiaj wstałem o... 04.30. 

Na mecz Igi z Brytyjką Emmą Raducanu. 
Pora była już sensowna. Być może nie zrobiłbym tego i polowałbym na retransmisję, ale układ dnia na to nie pozwalał. Żona oczywiście cierpiała na skutek swojego specyficznego czuwania. Bo budziła się kilka razy, żeby zapobiec mojemu zaśnięciu i przegapieniu meczu, chociaż doskonale wiedziała, że to jest niemożliwe. Ale co z tego. Znajdowała się w specyficznej pułapce psychologiczno-czasowej, bo nie wiedząc, która może być godzina, jednocześnie nie chciała mnie budzić, żeby nie robić tego bez sensu za wcześnie i chciała to robić.
Mecz rozpoczął się przed piątą, więc był czas, aby rozpalić i się przygotować.
Iga wygrała 2:0, a w drugim secie zajechała Brytyjkę kondycyjnie.
Gdy Żona wstała, byłem już po wszystkim. Nawet po onanie sportowym. Tym bardziej więc mogłem się poświęcić żoninemu 2K+2M.

Po I Posiłku pojechaliśmy na zakupy do Powiatu i Sąsiedniego Powiatu. Były one o tyle istotniejsze niż zwykle, bo w piątek po południu (no chyba że w sobotę do południa) mają przyjechać Trzeźwo Na Życie Patrząca i Konfliktów Unikający, a w sobotę mamy również gościć Lekarkę i Justusa Wspaniałego. Bo, jak to mówią, plany sobie, a życie sobie. Lekarka miała przyjechać dopiero w następny weekend, a zrobiło się w ten.
- Ale w tej sytuacji to zapraszamy do nas, bo do was przyjść nie będziemy mogli. - poinformowałem Justusa Wspanniałego o naszych gościach z Metropolii.
- I tak byśmy do was przyszli. - Nadal domu nie sprzątnąłem i w życiu nie zaproszę, żebyście oglądali ten bajzel.
Nam by to nie przeszkadzało, ale rozumiem, że gospodarzom to i owszem, a nawet mocno.

W Sąsiednim Powiecie zajrzeliśmy do Kawiarni w Której Rodzą Się Pomysły. Dawno nie byliśmy. Ale pani i tak wyrecytowała bezbłędnie, co chciałbym zamówić i co jej ustami zamówiłem.
Tym razem nic się nie urodziło, ale sobie uporządkowaliśmy sprawy i zwizualizowaliśmy nasze zainteresowania. Wymyśliłem, że Metropolia jest takim naszym Słońcem wokół którego toczy się nasze życie. Piękna Dolina to Merkury, Uzdrowisko to Wenus, Zamkowe Miasteczko to Ziemia, a... Pucuś to Mars. Co prawda nie dzieli go od nas 54,6 mln km (odległość Ziemi do Księżyca trochę powyżej 384 tys. km), a i podróż nie trwałaby około 270 dni w jedną stronę (przy średniej prędkości 8.400 km/godz.), ale jest jednak na peryferiach naszego układu nieruchomościowego.
Z tego porównania by wynikało, że optymalne warunki do życia istniałyby w Zamkowym Miasteczku. Daje do myślenia.

O 15.00 oglądaliśmy kolejną nieruchomość w Pięknej Dolinie. Można powiedzieć, że nas pokarało i po oglądaniu byliśmy wstrząśnięci. Bo chyba czegoś takiego w naszym bogatym życiu nie widzieliśmy.
Wieś ładna, blisko Powiatu. I to wszystko z plusów. Reszta same minusy i to wielkie. Dom olbrzymi - źle. Bo żeby zacząć go remontować, najpierw należałoby ze wszystkich mieszkań i piwnic (swego czasu mieszkało wiele rodzin) wyrzucić absolutnie wszystko. A to oznaczałoby z kilka kursów TIR-ów (!). A potem zostałaby tylko wymiana instalacji wod-kan, elektrycznej (kilometry rur i kabli), zrobienie dachu i wszelkie przeróbki wewnętrzne łącznie z oknami, które co prawda zostały wymienione na plastik, ale w taki sposób, że chyba tylko pogorszyły sytuację oraz ze schodami. Do tego doszedłby system ogrzewania, bo z tym obecnym, od dawna nieużywanym, nie wiadomo, co należałoby robić. Wyciąć, odtworzyć, powiększyć?
Poza kwotą zakupu, pozornie niską, nie wiem, czy na cały remont i adaptację starczyłoby 3 mln zł.
Ale powiedzmy, że znajdzie się taki szaleniec. I co będzie miał po dwóch, trzech latach demolki. Fatalne sąsiedztwo.  Ściśle przylegający budynek przemysłowy, dawny magazyn zboża, kubaturowo jeszcze większy niż dom "właściwy", goły teren wokół z "pokręconą" działką należącą do domu, sąsiedztwo pól uprawnych i ciężkiego sprzętu rolniczego rozjeżdżającego wszystko, co rozjechać się da. A właścicielem tego całego drugiego syfu jest były mąż tej pani, według niej "cichy alkoholik", który aktualnie u niej pomieszkuje i wykorzystuje sytuację do maksimum zdając sobie sprawę, że w tym skomplikowanym układzie dom się nie sprzeda..
Zrobiło mi się żal tej pani. Na jej twarzy wypisane było 20 lat życia spędzone tutaj, na potężnej gospodarce. Razem z mężem obrabiali 80 ha ziemi, hodowali tysiąc kur, tysiąc gęsi, dziesiątki świń, ileś krów i koni.
- To pani przez te lata nigdzie nie mogła się ruszyć! - ciężko westchnąłem.
- Tak! - patrzyła na mnie z udręką spowodowaną przywołaniem wspomnień. - Byłam uwiązana. - W życiu nie chciałabym tutaj wrócić.
Dom jest niezamieszkany od dziewięciu lat. Tragedia.

Gdy wsiedliśmy do Inteligentnego Auta, przywołałem Żonie kilka pojęć z fizyki, więc natychmiast się zdezorientowała nie widząc żadnych skojarzeń.
- Jak pamiętasz, jest ruch  jednostajny. - I również ruch jednostajnie przyspieszony. - Więc spierdalajmy stąd ruchem gwałtownie przyspieszonym omijając dodatkowo to miejsce szerokim łukiem!
- O, jak dobrze! - westchnęła z ulgą. - A już myślałam, że coś ci się tutaj spodobało, bo tak ciągle i z zainteresowaniem wypytywałeś panią.
 
Wieczorem obejrzeliśmy kolejny odcinek Homeland.
 
CZWARTEK (16.03)
No i dzisiaj wstałem o 07.00. 
 
Poranek biegł sobie zwykłym, niczym nie zmąconym, trybem, gdy tuż przed południem zadzwoniono z Zaprzyjaźnionej Hurtowni. 
- Żona już nie śpi?... - Bo moglibyśmy przywieźć grys?
Auto kursowało dwa razy za każdym razem kiprując 2 tony.
W stosunku do poprzedniego razu, tego sprzed dwóch lat, zachowałem czujność i mądrość. Wtedy, blisko pięć ton, "ulokowałem" na podjeździe do Małego Gospodarczego i potem wysypując grys wokół południowej części domu, tej opanowanej przez gości, pałowałem się z dziesiątkami taczek żmudnie kursując tam i z powrotem. W ostatniej fazie pomógł mi Q-Zięć, ale upieprzyć się trzeba było. Na dodatek resztka grysu była ładowana z niedużą, co prawda, ilością ziemi, ale to zupełnie wystarczyło, żeby w tym miejscu grysowo-ziemnym natychmiast wyrastały chwasty, które przez dwa lata co jakiś czas musiałem wyrywać.
Tym razem pan wykiprował pierwszą część tuż przy tarasie, prosto w opaskę, więc natychmiast miałem zaoszczędzone mnóstwo pracy. Poza tym przerzucanie grysu do dalszych jej części było śmiesznie łatwe. Szufla sama się ślizgała po tarasowych kafelkach.
Drugiej partii nie mogłem wykiprować w to samo miejsce, bo powtórzyłbym numer z jazdą dziesiątkami taczek i z mieszanką ziemno-grysową. Wymyśliłem więc, że grys zostanie złożony na plandece, jak najbliżej opaski z zachodniej strony domu. Padło na kawałek zieleniny, na której rosły piękne przebiśniegi. No, ale coś za coś. Przebiśniegi zostały brutalnie przywalone dwiema tonami i skazane w tym roku na zagładę. Zadowolony, że wszystko tak pięknie się udało, miałem opaskę porzucić na parę dni.
- Ale mnie bardzo zależy, żebyś to zrobił jak najszybciej i żeby te biedne kwiatki może jeszcze uratować!...
Nie chciałem Żony dręczyć mówiąc Święty Boże nie pomoże, bo przecież dwie tony, to  dwie tony!, tylko ciężko westchnąłem i natychmiast zabrałem się do roboty. Kosztowało mnie to bite cztery godziny harówy. Ale sam się nie spodziewałem, że dzisiaj dam radę. Idealnie starczyło na zachodnią część opaski i z tej strony Dom Dziwo od razu zyskał.
- Może te przebiśniegi się podniosą?... - Żona stała nad nimi pełna nadziei i każdego  starała się ręcznie ustawić do pionu, ale sflaczałe, dalej się pokładały. - Jutro ma być ciepło. - Może same wstaną?... - patrzyła na mnie z nadzieją.
Nic nie mówiłem. Bo dwie tony, to dwie tony!

Doszedłszy do siebie po japońsku, czyli jako tako, wysłałem do koleżanek i kolegów listę pokoi. Z duszą na ramieniu wiedząc i czując, co się zacznie.
Wieczór był podporządkowany meczowi Igi  Świątek z Rumunką Soraną Cirsteą. Najpierw miał się rozpocząć o 19.00, potem o 20.30 - 21.00, by wreszcie wystartować dobrze po 22.00. Iga wygrała 2:0.
Tedy spać tuż przed północą.
 
PIĄTEK (17.03)
No i wstałem o 06.20 mimo budzika nastawionego w smartfonie na 07.30. 
 
Oczywiście niewyspany, ale przez ten zasrany sport spać nie mogłem. Wybiłem się z mojego biologicznego rytmu.
Od rana panował rezerwacyjny dym - maile, telefony. I pojawiły się pierwsze nietypowości, czytaj komplikacje, które wymagały konsultacji z Panią Menadżer.
Po jakim takim opanowaniu sytuacji zabrałem się za drugie dwie tony grysu. Wczoraj Żonie powiedziałem nieskromnie, że zrobiłem 70% całej opaskowej roboty, co się okazało całkowitą bzdurą.
Wszystko przez kamienie, które postanowiłem układać w grysie robiąc z nich przejścia przez opaskę w tych miejscach, w których się ją zwyczajowo przekracza, żeby w nich za każdym razem nie chrzęściło nieprzyjemnie. 
Limit kamieni miałem mocno ograniczony na tyle, że musiałem wygrzebywać te z gościnnej opaski traktując je tam jako zbędne, na zasadzie Niech chrzęści gościom! Z tego tytułu zadałem sobie dodatkowego trudu, a i tak kamieni nie "stykło". To znaczy miałem sporo, ale ich rozmiary znacznie przekraczały głębokość opaski, i gdybym je ułożył, to tylko po to, żeby się zabić, bo tak by wystawały ponad poziom.
Bardzo niechętnie uruchomiłem Makitę z założonym przecinakiem. Ryłem w betonowym podłożu opaski pogłębiając ją. A to była kolejna ciężka praca. Potem zostawało już tylko poziomowanie kamieni, a ponieważ nie były one zwykłą betonową kostką, tylko nierównym granitem, więc proces trwał i trwał, żeby całość wypoziomować.
Zeszło znowu 4 godziny ciężkiej pracy, której... nie skończyłem. Ale efekt był super. 
 
Stać mnie jeszcze było na kilka odpowiedzi koleżankom i kolegom, króciutką drzemkę, prysznic i już  jechaliśmy do Powiatu, aby z pociągu odebrać Trzeźwo Na Życie Patrzącą i Konfliktów Unikającego.
Wracając robiliśmy drobne zakupy. Ograniczę się tylko do jednej ciekawostki. Konfliktów Unikający kupował Stumbrasa i piwo, w tym dla Trzeźwo (nomen omen) Na Życie Patrzącej, która ostatnio zaczęła je próbować (nareszcie!, bo w końcu, jakby na to nie patrzeć, swoje lata ma), Żona piwo dla siebie (nareszcie z powrotem!), a ja skromnie, skrzynkę... Socjalnej.
Wieczorem siedzieliśmy prawie do północy na rozmowach o starych Polakach i karabinach maszynowych. Czyli o tym i o owym.
 
SOBOTA (18.03)
No i dzisiaj wstaliśmy o 08.00.
 
Zawsze, gdy są goście, staramy się nie być natrętnymi i dawać im szansę na poranną chwilę zaciszności i kameralności. A gdy zeszliśmy, wszyscy nadal mogli się poddać powolnemu rozruchowi. 
Dosyć szybko odnalazłem retransmisję nocnego półfinałowego meczu Igi Świątek z Jeleną Rybakiną (Ruska/Kazachstan). Wczoraj umówiłem się z Konfliktów Unikającym, że jeśli będzie znał wynik, niczym nie da po sobie poznać, jak mecz się zakończył.
- Chciałbym cię uspokoić - zaczął z rana, że nigdzie nie zaglądałem, więc wyniku nie znam i niczym w tej sytuacji zdradzić się nie mogę.
Za to ja "zdradziłem" go. Wypsnęło mi się. Bo od razu na monitorze ujrzałem, że retransmisja trwa 1 godzinę 20 minut, a to by oznaczało tylko dwusetówkę. Co z kolei oznaczałoby, że ta, która wygra pierwszego seta, wygra cały mecz. Konfliktów Unikający miał do mnie uzasadnione pretensje.
Pierwszego seta wygrała Rybakina i było "po meczu", bo oczywiście wygrała również drugiego.
Iga grała fatalnie, słabiutko. Ma wyraźny kompleks tej przeciwniczki.
Żona w międzyczasie zaserwowała I Posiłek.

Zaraz po tym zabrałem się za kolejne maile rezerwacyjne i po raz pierwszy wkradł się we mnie niepokój i pojawił się stres. Chciałem dobrze i dałem koleżankom i kolegom możliwość wyboru pokoju i towarzystwa, a przez to, zdaje się, wykopałem sobie grób. Bo możliwości noclegowe są, jakie są, a wektory ich oczekiwań zaczęły się znosić. Niedobrze.

Pogoda była taka, że wszelkie żywe stworzenia aż nosiło. Nas i Bertę też. Najpierw Konfliktów Unikający łaził po terenie i chłonął, potem dołączyliśmy my, a potem zabraliśmy się za pracę, która już wcześniej była umówiona z naszymi gośćmi. Wszystko razem trwało 4 godziny. Od 12.20 do 16.20.
Uprzątnęliśmy wszystkie świerki ścięte przez Sąsiada Od Drewna. Ale ten największy i kubaturowo równy ośmiu pozostałym musiał zostać. Jednego dnia nie podołalibyśmy wszystkim. 
Konfliktów Unikający dużym sekatorem ścinał gałęzie, ja, większe, piłą łańcuchową, a potem konary na klocki. We dwóch robota szła razy 2,5. Drobnicę wrzucaliśmy do nowego, natychmiast rozprawiczonego ogniska, gdzie czezła w ogniu piekielnym, grubsze gałęzie gromadziliśmy przy wiacie na przyszłe towarzyskie ogniska, jeszcze grubsze i pniaki zostawały do mojego przyszłego układania, żeby było czym palić w kuchni i kozie. Trzeźwo Na Życie Patrząca zaś grabiła tworzący się natychmiast podsyf, który powstawał przy ciągnięciu drzew i gałęzi. Stąd robota poszła razy 3, mimo że nie stanowiła przecież klasycznej pełnej robotniczej jednostki. Było to najlepiej widać, gdy fotografował ją Konfliktów Unikający. Pozowała wtedy stojąc przybrana w metropolialny strój trzymając w rekach grabie i uśmiechając się do obiektywu. Taki pic do przyszłego pokazywania. Ja fotografowanie miałem w dupie. Ale, co tu dużo mówić. Zaoszczędziła mi mnóstwo czasu, bo inaczej przecież sam musiałbym kiedyś ten podsyf grabić. I na pewno trwałoby to i trwało, bo ani chybi miałbym inne priorytety.
Posesja przejrzała.
- A co miała, kurwa, nie przejrzeć! - że zacytuję Edka z Pięknego Miasteczka.
Żona co jakiś czas przychodziła paść oczy piękniejącą posesją, po czym wracała, bo trzeba było dopilnować gotowania kilku potraw naraz.

Po wszystkim zdążyliśmy jeszcze zjeść zupę ogonową (ogony wołowe) i zaraz po tym, gdy ledwo wziąłem prysznic, punktualnie przyszli Lekarka i Justus Wspaniały. Tak mają.
Siedzieliśmy prawie do północy. Raczej nie było rozmów o starych Polakach i karabinach maszynowych, ale towarzysko toczyło się równie ciekawie.
 
NIEDZIELA (19.03)
No i wstaliśmy trochę po ósmej.
 
Wszystkich ogarnęła taka niedzielna niespieszność. Przy kawach toczyły się gadki. 
Musiałem się nieźle zmobilizować, żeby przygotować I Posiłek. Żona wybłagała jajecznicę na smalcu, cebuli i papryce. Zgodziłem się otrzymując w rewanżu drobne ustępstwa w innych sprawach. Tak jej zależało. 
Zanim jajecznica powstała, Konfliktów Unikający doczytał i oddał mi II tom Pepysa. Tedy wreszcie oba mam u siebie z powrotem. 
 
Gości odwieźliśmy do Powiatu do pociągu, a sami zrobiliśmy sobie niedużą, ale ciekawą wycieczkę.
Drugi raz w ostatnim czasie i w trakcie 17 lat naszego życia w Pięknej Dolinie odwiedziliśmy dwie wsie. Obie zadbane. Jedną z nich, tą ładniejszą, szpeciła rudera, która wpadła nam w oko. Bardziej tak dla sportu i żeby nie wyjść z wprawy.
Gdy wróciliśmy do domu, Żona zarejestrowała, że te przytłoczone przebiśniegi żyją, tylko że rosną i kwitną poziomo.
 
Zacząłem odpowiadać na kolejne maile rezerwacyjne. I bardzo szybko przestałem. Temat musiałem zawiesić, bo wpadłem w nieprzyjemną pułapkę. Będę musiał podejść do sprawy bardziej rygorystycznie, a tego się boję.
Wieczorem zrobiłem onan sportowy, bo mi go brakowało, a potem obejrzeliśmy kolejny odcinek Homeland.

PONIEDZIAŁEK (20.03)
No i dzisiaj mamy I dzień astronomicznej wiosny.
 
I od razu się spisała.
Cały dzień było ciepło i zaskoczyła nas pierwszą burzą z poważnymi grzmotami i ciepłym deszczem. Pięknie.
Na dodatek, wiosennie, skończyłem opaskę. Temat został zamknięty. Niewiarygodne było to, że z pośród czterech ton grysu ani jeden kamyczek nie był nadmiarowy i ani jednego kamyczka mi nie zabrakło. Nie będę musiał dokupować lub magazynować jakiegoś nadmiaru. Pięknie. 
Wiosennie Żona  przez przypadek(?) znalazła ogłoszenie o sprzedaży tej rudery, którą wczoraj zarejestrowaliśmy. Musiało się ukazać dzisiaj. Jakaś dla nas wskazówka?!
I w tym wszystkim udało mi się nie zrobić blogowych zaległości. Pięknie.

Wieczorem obejrzeliśmy kolejny odcinek Homeland. Pięknie.
 
 
 
W tym tygodniu Bocian zadzwonił dwa razy.
W tym tygodniu Berta szczekała wielokrotnie domagając się wejścia do domu.
Godzina publikacji 19.08.

I cytat tygodnia:
Wydaje mi się, że znacznie ciekawiej jest żyć nie wiedząc, niż znać odpowiedzi, które mogą być błędne. - Richard Phyllips Feynman (amerykański fizyk teoretyk; uznany w 1999 roku za jednego z dziesięciu najwybitniejszych fizyków wszech czasów. Jeden z głównych twórców elektrodynamiki kwantowej, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki w 1965 za niezależne stworzenie relatywistycznej elektrodynamiki kwantowej.)