24.04.2023 - pn - dzień publikacji
Mam 72 lata i 142 dni.
WTOREK (18.04)
No i dzisiaj wstałem o 06.00.
Miałem zamiar o 07.00, ale przyszedł Piesek i jego popiskiwanie, po całej standardowej procedurze przeprowadzonej przez niego, załatwiło temat i pana. Ale nie złorzeczyłem. Nawet zakładając obrożę (wymóg pilnowany przez Żonę, mimo że Piesek wychodzi przecież na nasz ogrodzony teren) powiedziałem mu coś miłego, co spotkało się z sympatycznym delikatnym machaniem ogonem.
Wczoraj zgodnie i bez problemów obejrzeliśmy końcówkę odcinka Homeland i cały następny. I nawet krótko, na tyle, żeby nam zbytnio nie skoczyło ciśnienie, podsumowaliśmy wczorajszą rozmowę z Uzdrowiskową Córką.
Stanowiska są nadal zgodne. My chcemy kupić wyłącznie ich nieruchomość, a oni chcą ją sprzedać wyłącznie nam. Więc gdzie jest haczyk? W CZASIE. Tym razem, mimo że Uzdrowiskowa Córka ma poczucie humoru, ale przecież po rocznym czekaniu na nas mogło jej zniknąć, nie wyskoczyłem z teorią o względności czasu i nawet o jego cofaniu się. Zachowałem instynkt samozachowawczy podwójnie, bo w jej oczach wyszedłbym na fircyka (1. lekcew. «człowiek niepoważny i lekkomyślny»
2. daw. «modniś» - to akurat nie o mnie), a w oczach Żony nie zdążyłbym wyjść na nikogo, bo natychmiast zostałbym zamordowany.
2. daw. «modniś» - to akurat nie o mnie), a w oczach Żony nie zdążyłbym wyjść na nikogo, bo natychmiast zostałbym zamordowany.
Otóż Uzdrowiskowa Córka na 100% będzie na nas czekać do końca kwietnia, a nawet do 5. maja, czyli prawie do końca majowego weekendu podkreślając, że zachowa warunki umowy sprzed roku.
- Bo zainteresowanie jest duże, niektórzy już oglądali trzy razy (nieogarnięte dupki - dop. mój), ale będę w razie czego przeciągać. - Do końca maja prawdopodobieństwo, że nam się uda sprawę doprowadzić do szczęśliwego finału, oceniam na 60%, a o czerwcu niczego nie mogę powiedzieć, bo to dla mnie za daleka perspektywa.
Żona się z tym zgodziła. Ustaliliśmy, że obie strony trzymają ręce na pulsach i że dzisiaj wieczorem do niej zadzwonimy relacjonując nasze spotkanie z Terminem na Zdjęć.
Termin na Zdjęć przyjechał z Polką punktualnie o 12.00. Od razu dawało się wyczuć, że to już jest inna aura spotkania, niż poprzednia. Panował większy luz, nawet u Termina na Zdjęć. Najpierw wszystko sobie fotografowali, żeby móc połapać się w ułożeniu pomieszczeń i żeby nie zawracać głowy Żonie ewentualną prośbą o kolejne zdjęcia. Wszystko nadal im się podobało, a Termin na Zdjęć wyrażał to słowem "ślicznie", oczywiście nieadekwatnym językowo.
Potem przy kawie i herbacie obgadywaliśmy różne aspekty umowy i różnorakie terminy. I wyszło nam, że będzie dobrze podpisać notarialną przedwstępną umowę, którą okażemy Uzdrowiskowej Córce. A to na pewno dobrze jej zrobi, no i nas uwiarygodni.
Potem oni łazili sobie po apartamentach i po terenie i robili zdjęcia (Wszystko jest ślicznie!), a my spokojnie porozmawialiśmy z Pasierbicą, która półzgnębiona zadzwoniła wcześniej z hasłem "zmiana planów". Czy mnie to zdziwiło? Wcale!
Zawsze tak jest, gdy się ma małe dzieci, że potrafią one rozwalić każdy plan, im misterniejszy tym jest im łatwiej, a zwłaszcza gdy chodzą do szkoły i/lub przedszkola. Bo stamtąd na mur beton we właściwym momencie przyciągną jakąś francę. Q-Wnuk okazał się właśnie być przeziębiony. Teściowie Pasierbicy, żeby go w takim stanie przygarnąć do siebie na kilka dni, spękali pomni ostatnich i długich męczarni chorobowych Ojca Q-Zięcia. Dzielnością i odwagą wykazali się Byli Teściowie Żony, którzy Q-Wnuka przygarnęli w dniach szkolnych, zanim jego rodzice odlecą, nomen omen, na Maltę, a my później mamy wykazać się podobną odwagą i oboje Robaczków przejąć. Ale trzeba to będzie zrobić dzień wcześniej, czyli w najbliższy czwartek i to do 12.00, bo Krajowe Grono Szyderców musi zdążyć na samolot.
Z tego zrobił się efekt domina. Odbiór polisy OC w Metropolii przyspieszyliśmy z piątku na czwartek, odbiór jaj i wizytę u Sąsiadów przesunęliśmy na przyszły tydzień, na wtorek, i pozostał tylko wulkanizator. A jego zostawiliśmy sobie do rozmowy osobistej, bo po wizycie Termina na Zdjęć i Polki postanowiliśmy natychmiast jechać do Powiatu do DiscoPolowca i umawiać termin.
W drodze odważyłem się poruszyć dwa tematy. Pierwszy przeszedł gładko.
- Już dawno pogodziłam się z myślą, że musimy stracić Terenowego. - Żona spokojnie zareagowała, gdy zacząłem, mimo że Terenowy był jej ukochanym autkiem.
Było jasne, że przez dwa lata, gdy stał on nieruchomo obrastając ze strony północnej mchem i gdy co jakiś czas dopompowywałem koła oraz gdy płaciliśmy za niego składki OC, że się oszukujemy i zachowujemy nieracjonalnie. Oboje potwierdziliśmy, że gdyby nawet był na chodzie, to nie stać nas na utrzymanie dwóch aut i że nasza sytuacja, kiedy Terenowy był potrzebny, zmieniła się diametralnie. I dalej się zmieni. Umówiliśmy się, że Żona przeszuka Internet i rozpatrzy trzy możliwości - sprzedaż komuś, kto go ponownie uruchomi, sprzedaż na części i złomowanie.
Z drugim tematem już nie poszło tak gładko. Wziąłem głęboki oddech i rzuciłem się na głęboką wodę.
- Wiesz, pomyślałem - zacząłem ostrożnie - że za chwilę może być dobry moment, aby w końcu siedmioletnie Inteligentne Auto sprzedać, dołożyć trochę pieniędzy i kupić jego nową wersję, ale benzynę i mniej wypasioną. - Będziemy mieli nowe auto, na pięcioletniej gwarancji. - Nie potrzebujemy bajerów, z których i tak nie korzystamy i kopyta nie wiadomo jakiego też nie. - A z dieslem za chwilę może być problem z wjazdem do różnych miast.
- Absolutnie odpada! - Żona gwałtownie zareagowała, ale nie było tak strasznie. - Sam mówiłeś, że do niego części są bardzo drogie...
- Tak i dlatego nowe, na gwarancji, załatwiłoby sprawę... - wszedłem jej w słowo.
- Ale nie stać nas na to, żeby jakiekolwiek pieniądze dokładać! - odwzajemniła się mi przerywając. - Pamiętasz, gdy rozpatrywaliśmy wersję z jakimś volkswagenem, bo to jest marka najbardziej rozpowszechniona i części zamienne są stosunkowo tanie?... - Poza tym może być auto używane, jakieś dwuletnie i zdecydowanie może być mniejsze, żebyśmy zmieścili się my i pies. - Musimy zejść o poziom niżej.
W końcu się na wszystko zgodziłem, ale uparłem się, że to musi być auto nowe. Dyskusja sama z siebie się przerwała, bo wchodziliśmy do notariusza.
"Naszej" pani, z którą już wielokrotnie załatwialiśmy gwałtowne przyspieszanie terminów w sytuacjach niemożliwości, które nam za każdym razem na początku przedstawiała, nie było, co od razu nas trochę zmartwiło. Ale okazało się, że wyszła tylko na chwilę i O, już jest!
Pani weszła pożerając ogromny kawał ciasta i mocno się ucieszyła na nasz widok.
- Co załatwiamy?!
Wyjaśniliśmy co i jak, wróciliśmy do sytuacji sprzed roku i dowiedzieliśmy się, że nacisk deweloperów, którzy gwałtem budują osiedla w Powiecie, na DiscoPolowca zelżał i z umówieniem terminu nie będzie żadnego problemu. Więc ustaliliśmy przyszły wtorek, godzinę 13.00.
Pani z pierwotnej radości na nasz widok przez cały czas nie schodziła niżej, co więcej, nakręcała się w kierunku niewytłumaczonej euforii i u poważnego, było nie było notariusza, zaczęło wiać zgrozą. A ciasto już dawno zostało pożarte.
Zaczęła nam zadawać dziwne pytania o działki, o jakieś nieszablonowe prezenty i prowadzoną działalność wyraźnie myląc nas z kimś innym. I cały czas się dziwiła. A nasze pytania Co mamy ze sobą przynieść, jakie dokumenty? zbywała dziwnym śmiechem i zachowaniem tak, że w końcu zaczęliśmy się obawiać, czy aby na pewno wpisała nas do komputera na zapowiadany termin.
- Ale w tym dniu mnie nie będzie, bo jadę do Niemiec! - wybuchnęła śmiechem. - Mam 40 lat, dwoje dzieci i właśnie się rozwiodłam! - znowu wybuchnęła śmiechem. - Muszę znaleźć jakąś działkę, niedużą, taką do tysiąca metrów i się wybudować. - Nie znacie jakiejś?!
No, zgrozą powiało. Chyba po raz pierwszy ucieszyliśmy się, że w trakcie podpisywania umowy przedwstępnej jej nie będzie.
- Ona wyraźnie była naćpana! - odezwałem się cicho do Żony, gdy wyszliśmy. - Ale to przecież niemożliwe!
- Moim zdaniem przez ten rozwód jest stale na prochach. - Żona chyba trafiła w punkt.
To by się zgadzało. Bo co mogłoby powodować takie sztuczne wyluzowanie? I to kompulsywne pożeranie słodkości...
- A jak ona nas nie zapisała?... - Żona zasiała ziarno wątpliwości. - Widziałeś, co robiła?
- No coś tam wyraźnie robiła w komputerze... - Poza tym dała nam wizytówkę, na której wpisała dzień i godzinę. - A gdyby i to nic nie dało, to Termin na Zdjęć dzwoniąc i chcąc się dowiedzieć z czym ma przyjść, chciał, nie chciał, sprawę wyjaśni. - Oczywiście może się ciężko zdziwić... - wybuchnąłem śmiechem.
- Nawet tak nie mów! - Żony to wcale nie bawiło. No, ale ona ma niemieckie korzenie.
Po drobnych zakupach zajechaliśmy do wulkanizatora. Zdziwił się na nasz widok, a przyszło mu to o tyle łatwo, że ma spory wytrzeszcz oczu, co mu nie przeszkadza być sympatycznym i kontaktowym.
Wytłumaczyłem mu, dlaczego muszę przesunąć termin wymiany opon.
- A teraz pan ich nie ma? - Bo moglibyśmy zrobić od ręki? - Koła do taczki też nie?
Musiałem wyjaśniać, że z domu wypadliśmy, jak po ogień. W pewnym momencie dostrzegłem pod wiatą Dacię Duster.
- A czyje to auto? - zapytałem.
- Nasze.
- A niech mi pan powie, jak się sprawuje, bo my właśnie do takiego się przymierzamy.
Spojrzał na nas niedowierzająco, potem na Inteligentne Auto, a potem znowu na nas. Musiał się sporo zdziwić, bo wytrzeszcz mu się zdecydowanie powiększył, o ile to jeszcze było możliwe.
- Chcecie to auto wymienić na ten przyrząd jeżdżący?! - musiał się upewnić, czy dobrze zrozumiał.
- Tak! - Żona z luzem i pewnością siebie potwierdziła. - Musimy spaść o jeden poziom niżej.
- O, jak chcecie spaść, to na pewno na Dacię Duster! - Tylko uprzedzam, że gdy pani zacznie jeździć tym przyrządem do jeżdżenia, to natychmiast wylądujecie też u psychologa!
- Ale części są do niego drogie! - broniliśmy się.
- Ale części nie kupuje się i napraw się nie zleca w autoryzowanym serwisie!
- Tak robimy. - odparliśmy zgodnie z prawdą.
- To o co chodzi?! - To jest diesel? - Ile lat go macie?
- Siedem.
- A ile przejechanych kilometrów?
- 120 000.
- To jeszcze spokojnie przejedziecie ze 100 000. - Żeby takie AUTO(!) wymieniać na ten przyrząd do jeżdżenia.... - osiągnął zdaje się maksimum wytrzeszczu.
Umówiliśmy się na wymianę opon na za tydzień.
To już drugi fachowiec, który nam powiedział, żebyśmy Inteligentnego Auta nie wymieniali na inne, tylko nim jeździli. A nasz stały gość, ten zaprzyjaźniony, co to nam zawsze przywozi prezenty w postaci win, na informację o naszym zamiarze przyoblekł tylko obrzydliwą minę. To wszystko razem wystarczyło.
Znowu spojrzeliśmy na Inteligentne Auto nowym wzrokiem. Lubimy je, jest komfortowe i fajnie nim się jeździ. Tylko trzeba je będzie odkurzyć, wyczyścić wewnątrz i umyć na zewnątrz.
- Trzeba też po siedmiu latach wymienić ten moduł z nawigacją, bo z tą idiotką, Złowieszczą, nie daje się już wytrzymać. Tu Żona zgodziła się bez problemu.
Późnym popołudniem zadzwoniliśmy do Uzdrowiskowej Córki i zdaliśmy jej relację z drugiego spotkania z Terminem na Zdjęć. Zaproponowała bezpośrednie spotkanie, żeby sprawy ciągle nie obgadywać telefonicznie. I stała się rzecz dziwna. Po pierwsze, od razu chciałem ustalać termin spotkania w Metropolii, a po drugie, gdy Uzdrowiskowa Córka przypomniała sobie, że my przecież tam nie mieszkamy, zaczęła się z tej propozycji wycofywać. To wszystko razem mnie dobiło i wpędziło w nieuzasadniony pesymizm. Bo jak nie ja, zacząłem węszyć jakąś spiskową teorię dziejów. Żona zaś na propozycję Uzdrowiskowej Córki zareagowała bardzo pozytywnie i nie miała żadnych negatywnych wrażeń.
Skończyło się jednak na tym, że Żonie zdrowo popsułem nastrój i trzeba było się z tego wycofywać rakiem. Obiecałem, że absolutnie wrócę do przeze mnie wymyślonej i stosowanej, chociaż Ameryki nie odkryłem, filozofii SAMO PRZYJDZIE! I to ją uspokoiło.
Wieczorem obejrzeliśmy 4/5 odcinka Homeland. Dlaczego tyle?...
ŚRODA (19.04)
No i dzisiaj rano wyszedłem ze stanu, w który wczoraj wpadłem po rozmowie z Uzdrowiskową Córką.
Czyli, jak zwykle, należało się przespać z tematem.
Gdy Żona zeszła na dół, od razu ją zapewniłem, że więcej tak histerycznie zachowywać się nie będę, że nie będę podkręcać atmosfery i tak już przecież nieźle podkręconej, że się uspokoję i najlepiej będzie, gdy raczej w rozmowach uczestniczyć nie będę. To da wszystkim spokój.
- I wrócę do swojego Samo przyjdzie! - powtórzyłem.
- Naprawdę? - Żona patrzyła na mnie badawczo, ale wyraźnie w oczach topniała i się uspokajała. Więc 2K+2M zrobiło się w pełni relaksacyjne.
Od rana było tak niskie ciśnienie, że Berta nie chciała zejść na spacer, a mnie gnębiła senność. Nawet nosiłem się z zamiarem poddania się i nie kopania się z koniem, ale jednak postanowiłem się nie poddać. Wbrew sobie wszystko przygotowałem do ścinania drzewa u Sąsiada Muzyka, na co dostałem jego zezwolenie. W taczce miałem już piłę, akumulatory, maskę, olej i sekatory, gdy zadzwonił pracownik DiscoPolowca z informacją, jakie dokumenty powinniśmy dostarczyć. Pani sekretarka wczoraj nam o tym nie powiedziała, a mogła i mielibyśmy jeden dzień do przodu. Ciekawe, dlaczego tego nie zrobiła?
Wszystko rzuciłem i się powiatowsko przebrałem. Dwa wymagane dokumenty odebraliśmy od ręki, a jeden będziemy mogli odebrać w poniedziałek. Więc kamień z serca. Uczciliśmy to pobytem w Kawiarnio-Cukierni.
Po powrocie Żona powiadomiła Termina na Zdjęć o biurokratycznych postępach. Był bardzo zadowolony i zdawał się całkowicie rozumieć opierając się na podobnych doświadczeniach z Niemiec i z Polski, oczywiście.
Po powrocie musiałem zrobić lekki zapas drewna, bo gdy wrócimy z Metropolii, może nie być czasu. To znaczy na pewno nie będzie.
Wieczorem obejrzeliśmy 1 i 1/5 odcinka Homeland.
- To może obejrzymy następny, bo ten był chyba jakiś taki krótki?... - Żona mnie zaskoczyła.
Ale nie dałem się nabrać, zwłaszcza w kontekście jutrzejszego porannego wyjazdu i pewnej dezorganizacji porannych rytuałów.
CZWARTEK (20.04)
No i dzisiaj wstałem normalnie, czyli o 06.00.
Za to Żona nienormalnie, bo niedługo po mnie. Ledwo zdążyłem rozpalić w kuchni i w kozie, a już usłyszałem krzątanie na górze. Moich porannych rytuałów nawet nie zdążyłem rozpocząć.
- A bo jak sobie pomyślałam, że mogę ponownie usnąć, tylko na pół godziny, to wolałam zejść na dół i posiedzieć przed kozą. - Poza tym czułabym się rozbita...
To wszystko racja, ale wiadomo było mnie, że jej podświadomość miała wdrukowane WNUKI! (patrz hierarchia).
- Wszystko to racja, ale przecież wiesz, że... wszystko czytam, jak w otwartej księdze.
Zawsze przy tym powiedzeniu odstawiam teatr. W lewej ręce trzymam wyimaginowaną księgę, a prawą przerzucam strony głośno "śliniąc" co kartkę wskazujący palec.
- Tu jest napisane WNUKI! - "przerzuciłem" na następną, znowu WNUKI!, a na kolejnej WNUKI!
Żona charakterystycznie się podśmiechiwała - znaczy prawda.
Dopiero za jakiś czas mogłem wrócić do moich porannych rytuałów. Ale były już co nieco koślawe. Zwłaszcza, że z jednej strony Żona mocno trzeźwa, a z drugiej poza swoim porannym rytmem, czyli trochę nieogarnięta, stawała nade mną dezorganizując mi pracę. Bo albo o coś mnie pytała, albo informowała (to ta trzeźwość), albo się bezsłownie zawieszała Bo coś miałam jeszcze powiedzieć... (to wybicie z rytmu) i sam nie wiedziałem, co mi bardziej doskwiera. Chyba jednak to drugie, bo nie lubię braku konkretów i faktu, że przy "zawieszeniu" Żony nie wiem, ile taki stan może trwać. W końcu jednak fotel, koza i kawa zwyciężyły. Ale jednak jej 2K+2M były też koślawe. WNUKI!
O 09.30 wyjechaliśmy do Metropolii prosto do salonu, w którym kupowaliśmy Inteligentne Auto. Odebraliśmy polisę i co nieco dowiedzieliśmy się o aktualizacji nawigacji. W tej formie, którą posiadamy, koszt wynosiłby 640 zł.
- Ale wiecie państwo, że trzeba byłoby trochę poczekać, 7 dni roboczych, bo teraz takiej formy to już nikt nie używa. - poinformował nas pracownik serwisu. - Wszystko jest już w smartfonach. - Internet!
- A gdybyśmy chcieli taki "internet" zamontować w naszym aucie, to jest to możliwe? - zapytałem.
- Owszem, ale koszt wynosiłby 16 tysięcy zł. Netto!
To podziękowaliśmy To my się zastanowimy nie sugerując wcale panu, że interesuje nas opcja za 16 tysięcy. Ale było widać, że gdyby, to by się mocno zdziwił z pukaniem się w swoją głowę gdzieś na zapleczu.
U Krajowego Grona Szyderców byliśmy punktualnie. Błyskawicznie się zapakowaliśmy, żeby rodzicom dać komfort stawienia się na lotnisku. Odwoził ich Ojciec Q-Zięcia, który oczywiście według starej szkoły, przyjechał grubo przed czasem.
Wracając do Wakacyjnej Wsi zahaczyliśmy o Powiat. Trzeba było kupić Socjalną, Budweisera, ale przede wszystkim rozeznać sprawę kręgli i magicznych kulek, o czym, jak mieszkam 17 lat w Pięknej Dolinie, nie miałem zielonego pojęcia, że Powiat jest w to wypasiony. Nie wiem, skąd Żona to wszystko wytrzasnęła.
Był. Rozeznaliśmy ceny, terminy i dokonaliśmy rezerwacji na jutrzejszy dzień. Nie mogło się obyć bez pobytu w Kawiarnio-Cukierni. Q-Wnuki już tego przypilnowały.
W domu natychmiast zapanował charakterystyczny dym. Starałem się go skanalizować każąc Q-Wnukom natychmiast zanieść swoje rzeczy na górę i jednocześnie unikać uciekając do cięcia drewna u Sąsiada Muzyka. A potem jeszcze raz udało mi się uciec, bo się od wszystkiego odciąłem oglądając mecz Igi Świątek z Chinką Qinwen Zheng (2:0). W końcu była przecież Babcia.
Wieczorem dzieci oglądały bajki, a my w pełnej harmonii z otaczającym nas mikroświatem obejrzeliśmy jeden odcinek Homeland.
PONIEDZIAŁEK (24.04)
No i wczoraj i jeszcze dzisiaj się łudziłem, że zdążę.
A potem przyszło Samo przyjdzie i temat załatwiło.
Mógłbym zdążyć czerpiąc z ciągle poważnych zasobów mojego organizmu, ale po co go żyłować? I kłaść się spać późno ze świadomością, że pisanie w pewnym pośpiechu i presji nie sprawiło mi przyjemności. Zresztą, żeby zlikwidować potencjalne resztki wyrzutów sumienia, zawsze mogę sobie powiedzieć: Przecież były Q-Wnuki! I to przez 4 dni.
Tedy cztery brakujące dni w następnym wpisie.
W tym tygodniu Bocian zadzwonił dziewięć razy i wysłał jednego smsa.
W tym tygodniu Berta zaszczekała parę razy, żeby ją wpuścić do domu.
Godzina publikacji 17.09.
I cytat tygodnia:
Cierpliwość, to spokojna akceptacja faktu, że rzeczy mogą się wydarzać w innej kolejności niż ta, o której myślisz. - David G. Allen (amerykański specjalista do spraw produktywności i twórca Getting Things Done – metody zarządzania czasem)