04.12.2023 - pn - dzień publikacji
Mam 73 lata i 1 dzień.
I tak oto wszedłem w kolejny rok mojego życia.
WTOREK (28.11)
No i dzisiaj wstałem o 05.40.
Wszystko przez zakłócony wczoraj rytm dobowy. Poranne czynności plus Blogowe postawiły mnie na nogi.
Zaraz po ósmej przyjechał Fachowiec. Ubłagałem go wczoraj, żeby na chwilę wpadł i zobaczył, co jest nie tak ze spłuczką w dolnej łazience. Połyka hektolitry wody, źle spłukuje i czasami trzeba powtórzyć tę czynność drugi i trzeci raz zużywając kolejne hektolitry. Stąd wprowadziłem ostry reżim i zakazałem spłukiwania po każdorazowym śmiesznym użyciu, no chyba że sprawa jest poważniejsza.
- Spłukiwać co jakiś czas, aż się zbierze! - zakomenderowałem zwłaszcza wnukom wszelakiej maści, które od razu się zastosowały i nawet taka Ofelia meldowała mi Dziadek, nie spłukałam!, za co ją chwaliłem dopytując na wszelki wypadek, czy to nie była kupa. Nie oburzała się, tylko wszystko mi relacjonowała. Piękny wiek.
Żona od razu wyeksmitowała się ze wszystkim do górnej łazienki. Wyraźnie nie na jej nerwy były te podwójne zmysłowe doznania. Kobiety są, nie wiedzieć czemu, cywilizacyjnie przewrażliwione.
Fachowiec praktycznie niewiele mógł zrobić. Starał się, żeby w spłuczce nabierało się mniej wody, ale zużyte jej bebechy nie na wiele pozwalały.
- To co, trzeba by środek wymienić? - zapytałem.
Pokiwał głową.
- A to się tak da przez ten mały otwór?
Pokiwał głową w drugą stronę.
- To trzeba rozwalać ściankę i kafle?!... - znowu pokiwał głową, jak na początku.
Od dawna właśnie dlatego tych zabudów nie cierpię. Gdyby doszło w jakiejś przyszłości do remontu tej łazienki i jej powiększenia, co planujemy, na pewno zamontuję sedes ze spłuczką doń przytwierdzoną. Wszystko wtedy łatwo naprawić lub wymienić. Robiłem to już wiele razy.
- Tedy nadal spłukujemy co drugi, trzeci raz! ... - po wyjściu Fachowca bardziej powiedziałem do siebie, bo żadnych wnuków przecież nie było. Żonie nie śmiałem. Zresztą po co?!
To przeciąganie spłukiwania pociągnąłbym sporo, a w związku z tym zaoszczędziłbym więcej wody, ale niestety szafa w holu jest niefortunnie usytuowana obok łazienki. I co Żona przyjdzie, aby ubrać się na spacer, natychmiast protestuje. Na szczęście z Pieskiem wychodzi dwa, góra trzy razy dziennie. Inaczej poszlibyśmy z torbami.
Zaraz po tym zabrałem się za odśnieżanie chodnika, podjazdu i Inteligentnego Auta. I przy nim zacząłem sobie myśleć, że czas najwyższy byłby uruchomić garaż i z niego korzystać. Ale to wiązało się z przestawieniem wielu kartonów, bo przecież jeszcze nie z ich opróżnieniem, i Bóg wie czego, co zostało wrzucone "na szybko" przez firmę przeprowadzkową.
Jeszcze przed I Posiłkiem skończyliśmy montaż narożnika. Żona została sama z powlekaniem poduszek, a ja zachwycony wybrałem się w Uzdrowisko. Dzisiaj nastała prawdziwa zima i było bajkowo. Wszędzie biało, drzewa obsypane... Jak za starych czasów. Jeździłem sobie niespiesznie, ponadwiekowo zachwycony, i załatwiałem sprawy. U nowego dla nas wulkanizatora umówiłem się na jutro na wymianę opon, a u Nowego Mechanika zamówiłem siłowniki do klapy bagażnika, bo konieczność posiadania trzeciej ręki, aby cokolwiek z niego wyjąć albo włożyć była już bardzo irytująca zwłaszcza w momentach, kiedy klapa opadała i waliła mnie w głowę.
Ponieważ ani Żonie, ani mnie nie paliło się jechać do City, to w Biedronce zrobiłem podstawowe zakupy i wróciłem do domu. Uwielbiam być zwykłym mieszkańcem Uzdrowiska.
Wspólnie zamknęliśmy temat poduszek. Wszystkie, ale zwłaszcza niektóre z nich, wymagały sporej siły, żeby bebechy włożyć do poszewki. Nawet w ikeowskiej instrukcji było pokazane, jak to robić, bo sprawa nie była wcale taka prosta. Nic dziwnego, że wczoraj pierwsze poduszki "montowane" wieczorem przez Żonę ją wykończyły. We dwoje poszło jednak szybko i zgrabnie.
Zaraz potem, jeszcze za dnia, żeby wspólnie doświadczyć magicznej aury poszliśmy we troje w Uzdrowisko. Pieskowi też się udzieliło, bo wyraźnie to białe go prowokowało.
Postanowiliśmy uczcić fakt zamknięcia tematu "narożnik" oraz fakt zgłoszenia się na Sylwestra pierwszych gości wizytą w Lokalu Bez Pilsnera Urquella. Uśmiechały się nam kartacze. Obeszliśmy się smakiem, bo akurat dzisiaj lokal był nieczynny. To poszliśmy na drugą stronę do Lokalu z Pilsnerem I. Też dobrze, zwłaszcza że akurat tam podają ten napój.
Po powrocie odzyskałem hol i przedpokój. Oba były tak zastawione potężnymi kartonami po narożniku, że wszędzie trzeba było się przeciskać. Pociąłem je i olbrzymie powierzchnie złożyłem w kolejnym piwnicznym pomieszczeniu, do tej pory specjalnie nie wykorzystanym. Będą jak znalazł w trakcie przyszłych remontów. To niewiarygodne, ale zajęły mi one godzinę.
Wieczorem nie obejrzeliśmy kolejnego odcinka Mad Men. Skoro nie obejrzeliśmy, to o czym tu pisać? No właśnie!
- Oglądamy coś dzisiaj? - z ust Żony padło standardowe wieczorne pytanie.
Przy czym to "coś" dotyczy oczywiście tego, co oglądamy. Ale Żona woli się upewnić, bo przecież nagle i niespodziewanie, bo mi się przypomni, mogę wyskoczyć z zasranym sportem. I nie daje się omamić moim różnym zapewnieniom, zwłaszcza ostatnim, że teraz to spokój będzie do końca stycznia przyszłego roku. Nic dziwnego, skoro chociażby wczoraj oglądałem zasrany sport.
ŚRODA (29.11)
No i dzisiaj wstałem o 06.00.
Wstawało się ciężko.
Gdy Żona była już na dole, odkryliśmy, że zewnętrzne termometry pokazują... -12 st. Nie powiem, zostaliśmy zaskoczeni, a wskazania zrobiły na nas wrażenie. Od razu intensywniej zacząłem działać przy kominku i kuchni.
Od rana byłem zachwycony bajkowym widokiem. Mam tyle lat, co mam, a za chwilę nawet więcej, ale widok dotknął mnie, jak małe dziecko. Przy odśnieżaniu tarasu i schodów do ogrodu mocno się schylałem, żeby z obciążonych cisowych gałęzi nie strącić pięknych białych nawisów. Zejście jest teraz rzadko używane, więc raz na jakiś czas schylić się przecież będzie można, a dla Pieska jest to bez różnicy.
Jak zwykle (to już trzeci raz, więc mogę tak powiedzieć), gdy odśnieżałem chodnik, zauważyłem, że na Pięknej Uliczce nikt tego nie robi. I sądząc po poprzednich razach tego nie zrobi. Do Inteligentnego Auta, aby go odpalić i nagrzać szyby, żeby było mniej skrobania, dostać się nie mogłem. Wszystkie drzwi stanowiły z autem jedną nienaruszalną powierzchnię. Klamek i uszczelek powyrywać nie chciałem, więc tylko zgarnąłem 20 cm śniegu czekając na "ocieplenie". Na szczęście nigdzie się nie wybieraliśmy.
- A jakie są drogi? - zagadałem do faceta, który akurat zaparkował busem naprzeciwko naszej bramy.
- Krajowa jest czarna, ale te wszystkie na wsiach są takie jak ta... - pokazał szklaneczkę leżącą na Pięknej Uliczce.
- Dzisiaj rano się zszokowałem, gdy zobaczyłem -12 st. - kontynuowałem.
- 12?! - zdziwił się. - O szóstej było -16, a w sąsiedniej wsi nawet -17.
Zszokowałem się jeszcze bardziej.
- Wie pan, nie mogę dostać się do auta. - Ale o dziwo, klapa bagażnika się otworzyła, to chyba tamtędy przelezę do środka, żeby odpalić.
- Niech pan z wyczuciem uderzy biodrem w drzwi, a potem delikatnie otwiera. - Powinno puścić.
Puściło.
- Panie, ile ja klamek już nawyrywałem i uszczelek! - śmiał się. - A to taka prosta metoda.
Auto odpaliłem i mogłem je za chwilę porządnie odśnieżyć.
Z tego wszystkiego przypomniał mi się tekst krążący po Internecie, który niezmiennie mnie bawi. Żona mi go ponownie znalazła, więc w całości pozwolę sobie zacytować. Podany był w formie językowej mocno niechlujnej, więc nie byłem w stanie nie wnieść poprawek.
Zima w Bieszczadach.
Czy ktoś chciałby mały, własny domek poza miastem? Marzenia...
Czy ktoś chciałby mały, własny domek poza miastem? Marzenia...
Często myślisz o czymś ulotnym i odległym?Pragniesz odmiany? Zazdrościsz innym? Przeczytaj więc fragment pamiętnika takiego "szczęśliwca"...
12 sierpnia
Przeprowadziliśmy się do naszego nowego domu. Boże, jak tu pięknie! Drzewa wokół wyglądają tak majestatycznie, wprost nie mogę się doczekać, kiedy pokryją się śniegiem.
14 października
Bieszczady są najpiękniejszym miejscem na ziemi! Wszystkie liście zmieniły kolor - tonacje czerwone i pomarańczowe. Pojechałem na przejażdżkę po okolicy i zobaczyłem kilka jeleni. Jakie wspaniałe! Jestem pewien, że to najpiękniejsze zwierzęta na ziemi. Tutaj jest jak w raju. Boże, jak mi się tu podoba!
Bieszczady są najpiękniejszym miejscem na ziemi! Wszystkie liście zmieniły kolor - tonacje czerwone i pomarańczowe. Pojechałem na przejażdżkę po okolicy i zobaczyłem kilka jeleni. Jakie wspaniałe! Jestem pewien, że to najpiękniejsze zwierzęta na ziemi. Tutaj jest jak w raju. Boże, jak mi się tu podoba!
11 listopada
Wkrótce zaczyna się sezon polowań. Nie mogę sobie wyobrazić, jak ktoś może chcieć zabić coś tak wspaniałego, jak jeleń. Mam nadzieję, że wkrótce zacznie padać śnieg.
Wkrótce zaczyna się sezon polowań. Nie mogę sobie wyobrazić, jak ktoś może chcieć zabić coś tak wspaniałego, jak jeleń. Mam nadzieję, że wkrótce zacznie padać śnieg.
2 grudnia
Ostatniej nocy wreszcie spadł śnieg. Obudziłem się i wszystko przykryte było białą kołdrą. Widok jak z pocztówki bożonarodzeniowej. Wyszliśmy na zewnątrz, odgarnęliśmy śnieg ze schodów i odśnieżyliśmy drogę dojazdową. Zrobiliśmy sobie świetną bitwę śnieżną (wygrałem), a potem przyjechał pług śnieżny i zasypał, to co odśnieżyliśmy. Znowu musieliśmy odśnieżać drogę dojazdową. Kocham Bieszczady.
Ostatniej nocy wreszcie spadł śnieg. Obudziłem się i wszystko przykryte było białą kołdrą. Widok jak z pocztówki bożonarodzeniowej. Wyszliśmy na zewnątrz, odgarnęliśmy śnieg ze schodów i odśnieżyliśmy drogę dojazdową. Zrobiliśmy sobie świetną bitwę śnieżną (wygrałem), a potem przyjechał pług śnieżny i zasypał, to co odśnieżyliśmy. Znowu musieliśmy odśnieżać drogę dojazdową. Kocham Bieszczady.
12 grudnia
Zeszłej nocy znowu spadł śnieg. Pług śnieżny powtórzył znowu dowcip z drogą dojazdową. Po prostu kocham to miejsce.
Zeszłej nocy znowu spadł śnieg. Pług śnieżny powtórzył znowu dowcip z drogą dojazdową. Po prostu kocham to miejsce.
19 grudnia
Kolejny śnieg spadł zeszłej nocy. Z powodu nieprzejezdnej drogi dojazdowej nie dojechałem do pracy. Jestem kompletnie wyczerpany odśnieżaniem. Pieprzony pług śnieżny.
Kolejny śnieg spadł zeszłej nocy. Z powodu nieprzejezdnej drogi dojazdowej nie dojechałem do pracy. Jestem kompletnie wyczerpany odśnieżaniem. Pieprzony pług śnieżny.
22 grudnia
Zeszłej nocy napadało jeszcze więcej tych białych gówien. Całe dłonie mam w pęcherzach od łopaty. Jestem przekonany, że pług śnieżny czeka tuż za rogiem, dopóki nie odśnieżę drogi dojazdowej. Skurwysyn!
Zeszłej nocy napadało jeszcze więcej tych białych gówien. Całe dłonie mam w pęcherzach od łopaty. Jestem przekonany, że pług śnieżny czeka tuż za rogiem, dopóki nie odśnieżę drogi dojazdowej. Skurwysyn!
25 grudnia
Wesołych Pierdolonych Świąt!!! Jeszcze więcej gównianego śniegu! Jak kiedyś wpadnie mi w ręce ten skurwysyn od pługa śnieżnego, przysięgam - zabiję!!! Nie rozumiem, dlaczego nie posypią drogi solą, żeby rozpuściła to gówno.
Wesołych Pierdolonych Świąt!!! Jeszcze więcej gównianego śniegu! Jak kiedyś wpadnie mi w ręce ten skurwysyn od pługa śnieżnego, przysięgam - zabiję!!! Nie rozumiem, dlaczego nie posypią drogi solą, żeby rozpuściła to gówno.
27 grudnia
Meteorolog się mylił!!!!!!!! Tym razem napadało osiemdziesiąt pięć centymetrów tego białego kurewstwa. Teraz to nie odtaje nawet do lata. Pług śnieżny utknął w jakiejś zaspie, a ten chuj przyszedł pożyczyć ode mnie łopatę! Powiedziałem mu, że sześć już połamałem, kiedy odgarniałem to gówno z mojej drogi. Ostatnią rozpierdoliłem o jego zakuty łeb.
Meteorolog się mylił!!!!!!!! Tym razem napadało osiemdziesiąt pięć centymetrów tego białego kurewstwa. Teraz to nie odtaje nawet do lata. Pług śnieżny utknął w jakiejś zaspie, a ten chuj przyszedł pożyczyć ode mnie łopatę! Powiedziałem mu, że sześć już połamałem, kiedy odgarniałem to gówno z mojej drogi. Ostatnią rozpierdoliłem o jego zakuty łeb.
4 stycznia
Wreszcie wydostałem się z domu. Pojechałem do sklepu kupić coś do jedzenia i kiedy wracałem, pod samochód wpadł mi pierdolony jeleń i całkiem mi go rozjebał. Narobił szkód na trzy tysiące. Powinni powystrzelać te pierdolone jelenie! Że też myśliwi nie rozwalili wszystkich w sezonie!
Wreszcie wydostałem się z domu. Pojechałem do sklepu kupić coś do jedzenia i kiedy wracałem, pod samochód wpadł mi pierdolony jeleń i całkiem mi go rozjebał. Narobił szkód na trzy tysiące. Powinni powystrzelać te pierdolone jelenie! Że też myśliwi nie rozwalili wszystkich w sezonie!
3 maja
Zawiozłem samochód do warsztatu w mieście. Nie uwierzycie, jak zardzewiał od tej jebanej soli, którą posypują drogi.
Zawiozłem samochód do warsztatu w mieście. Nie uwierzycie, jak zardzewiał od tej jebanej soli, którą posypują drogi.
18 maja
Przeprowadziłem się z powrotem do miasta. Nie mogę sobie wyobrazić, jak ktoś, kto ma odrobinę zdrowego rozsądku, może mieszkać na jakimś zadupiu w Bieszczadach.
Autor: ktoś nieznany.
Przeprowadziłem się z powrotem do miasta. Nie mogę sobie wyobrazić, jak ktoś, kto ma odrobinę zdrowego rozsądku, może mieszkać na jakimś zadupiu w Bieszczadach.
Autor: ktoś nieznany.
Tekst znamy z Żoną od wielu lat, ale i tym razem rzęziłem ze śmiechu. Przy okazji poprawek w zdumienie wprowadził mnie fakt, że w całym tekście było tylko kilka zdań bez polskich liter - "Pragniesz odmiany", "Tutaj jest jak w raju", "Kocham Bieszczady", "Po prostu kocham to miejsce", "Teraz to nawet nie odtaje do lata". Wyraźnie mówię o zdaniach, a nie o równoważnikach zdań, jak "Marzenia..." i "Skurwysyn!".
- Tylko żeby ze mną nie było tak samo, jak z tym facetem. - pomyślałem.
Gdy miałem zamiar zacząć opróżniać garaż niesiony naturalną motywacją, Żona przedstawiła mi kolejny pomysł.
- A gdybyś na górze, w przyszłym salonie gości, odczepił od ściany ten narożnikowy regał, bo on tu jest i będzie bezużyteczny, to moglibyśmy go znieść razem do salonu, tam w rogu zamontować i zacząć układać książki...
Żona wie, jak podsunąć mi kolejną robotę. Ale nie to mnie zdziwiło, boć to przecież standard. Zdziwił mnie inny. Dziecko by stwierdziło, że to cholerstwo jest bardzo ciężkie i że, aby go znieść, potrzeba naprawdę dwóch krzepkich chłopów. Demontaż półek i być może innych elementów (emelentów) nie wchodził w rachubę, bo bardzo szybko odkryliśmy, że regał jest zrobiony z jakichś dziwnych płyt, nie litych, tylko zawierających w sobie rurkowe puste przestrzenie. I rozebranie go na pewno skutkowałoby tym, że ponowny montaż byłby niemożliwy, a jego części nadawałyby się już tylko do spalenia. A to nie mogło nastąpić, bo takiego klejonego syfu nie dałoby się wykorzystać jako materiału palnego, co innym Polakom zupełnie by nie przeszkadzało. Wtedy pozostawałby tylko PSZOK i wszelakie utrudnienia z nim związane.
Regał odkręciłem od ściany, odsunąłem, przy okazji przy niej sprzątnąłem i postanowiliśmy czekać na dwóch krzepkich...
Do południa zdążyłem jeszcze popracować w drewnie i "pochodzić" wokół okapu i rury wylotowej, przez którą wpadało do kuchni polarne powietrze, kombinując jak tu się dostać do dwóch jej wylotów, górnego i dolnego, żeby je pozatykać mineralną wełną. I o ile do górnego wykombinowałem, że w miarę oszczędnie ekwilibrystycznie dotrę z drabiny stojącej na balkonie, o tyle z dolnym niczego nie mogłem wymyślić. Zawsze, gdy jestem pod ścianą, problem przedstawiam Żonie.
- Od trzech dni "chodzę" koło tego dolnego wylotu i nic...
Żona popatrzyła na mnie dziwnie, bez słowa podeszła do okapu i na moich oczach podniosła takie maskujące drzwiczki. Skąd miałem wiedzieć, że tam są, skoro tak dobrze były zamaskowane?! Oczom moim ukazała się bardzo przyjazna, pojedyncza, giętka rura przytwierdzona do wylotu okapu opaską ściskającą.
Byłem w siódmym niebie. Z tej radości otworzyłem Pilsnera Urquella, w wielkim komforcie - ciepło, zero ekwilibrystyki (nawet nie musiałem stawać na ikeowskim stołku) poluzowałem opaskę, ściągnąłem rurę i zatkałem ją obfitą ilością wełny mineralnej. Minut pięć łącznie z przyniesieniem wełny z piwnicy.
Natychmiast przestało ciągnąć arktycznym zimnem!
W świetnym nastroju pojechałem do wulkanizatora. Co bardziej dociekliwym, patrz Kolega Inżynier(!), wyjaśniam, że z powodu tych tylko pięciu minut wypiłem może z 1/4 zawartości wzmiankowanego trunku, a resztę zabezpieczyłem przed wietrzeniem.
U wulkanizatora było jak w ulu. Czterech mechaników jednocześnie krzątało się koło dwóch aut i wymieniało opony na zimowe takim, jak ja. A ci nieumówieni klienci, koledzy lub znajomi szefa, którzy usiłowali się dostać bez umawiania się, sami rezygnowali z błagalnych gadek widząc, co się dzieje.
Na wjazd byłem umówiony o 14.30, a już na podnośnik wjeżdżałem o 14.35. Większej punktualności, a raczej punktualności w ogóle, w swoim życiu u żadnego mechanika nie widziałem. Po 20. minutach siedzenia w ciepłym biurze szefa i czytaniu książki było po wszystkim. 160 zł.
Czekała mnie jeszcze jedna miła niespodzianka. Przyszły siłowniki. Nowy Mechanik zamontował je w pięć minut, przy czym 3,5 zajęła nam niezobowiązująca gadka. Siłowniki - 100 zł, wymiana 40. Od tej chwili nie potrzebowałem trzeciej ręki.
W domu jeszcze dobrze nie ochłonąłem po tych sympatycznych chwilach, gdy przyszedł Ta Konstrukcja Jest Do Dupy z gotowym stolikiem. Między nim a ścianką lodówki i ścianą było po jednym milimetrze przerwy. Że zacytuję samego siebie z wpisu z 20. listopada dotyczącego między innymi blatu biurka:
Na pewno, gdybyśmy taki blat zamawiali u stolarza, przerwy byłyby
większe, bo żaden fachowiec o zdrowym zmysłach nie przycinałby na taki
styk.
To jeszcze nie był koniec przyjemności tego dnia. Przyszła paczka z IKEI.
Zawierała różności
I dla nas, i dla gości,
czyli dla nas - trzy klosze do lamp - dwa duże, do stojącej i do ceramicznej, która z Żoną wszędzie jeździ, od kiedy zaczęła się przeprowadzać, zawsze również w towarzystwie brązowych zasłon, które w kolejnym miejscu jej życia zawisły w Werandowym Pokoju i jeden mały do chińskiej z Naszego Miasteczka oraz dwa kinkiety, dla gości - deska do krojenia, noże, solniczka, pieprzniczka i podkładka pod laptopa, a dla Q-Wnuków dwa prezenty pod choinkę. Wszystko za... 65 zł! Dlaczego tylko tyle? Bo dostaliśmy rabaty za zakup narożnika.
Wieczorem obejrzeliśmy kolejny odcinek Mad men.
CZWARTEK (30.11)
No i dzisiaj wstałem o 06.00.
Na dole od razu sprawdziłem - śniegu w nocy dosypało. "Kocham Uzdrowisko!".
Inteligentne Auto było urokliwie obsypane, tak samo taras, podjazd i chodnik oczywiście. Ale nie rwałem się do odśnieżania widząc jak temperatura z -5 stopni zmierza ku zeru. Postanowiłem czekać, aż przyroda odwali za mnie robotę. Nie zrobiła tego porządnie tak jak ja, bo zatrzymała się na +1, ale i tak efekt był wystarczający. "Kocham to miejsce!"
Po I Posiłku pojechaliśmy do City. Drobne zakupy spożywcze bardziej dotyczyły Pieska niż naszych, prywatnych, gości, którzy jutro mają się u nas pojawić. Głównym zakupem było mielone Bo muszę mu ugotować na parę dni... Ten Piesek to naprawdę ma dobrze.
Ale jądro zakupów tkwiło w Leroy Merlin. Znowu dokupiliśmy ileś drobiazgów, dla nas i dla gości, a przerażające było to, że zdaliśmy sobie sprawę, że końca nie widać. A przecież kiedyś musi nastąpić. To znaczy nastąpi, nomen omen, na pewno.
Dzięki pewnej i sympatycznej Chince kupiliśmy dużą deskę do krojenia dla gości do dolnego apartamentu. Miała ona w swoim zakupowym koszu, więc trochę po polsku, trochę po angielsku, w większości na migi (broń Boże po chińsku!), dowiedzieliśmy się, skąd ją wzięła. A dlaczego Chinka, a nie Japonka lub Koreanka? Jakoś tak w ostatnich latach mi się porobiło, że zacząłem odróżniać te nacje. Bo przedtem to był jeden pies. Zresztą tak jak biali dla nich. Nie do odróżnienia.
A dzięki nam samym dokupiliśmy jeszcze jedną, głębszą półkę. Obie rzeczy do skrócenia przez Ta Konstrukcja Jest Do Dupy.
Po powrocie porządkowałem opakowania. Mimo że zdawałem sobie sprawę, że w obecnych czasach wszystko jest opakowane, to jednak te ich ilości są przerażające. Gdybym na bieżąco nie sprzątał tych wszystkich kartonów i kartoników, ich wymyślnych ponadnormatywnych wypełnień, wszelakich folii, twardych przeźroczystych foliowych opakowań, to zginęlibyśmy po ich nadmiarem. I dotarło do mnie, ile poświęcam na to czasu.
Po II Posiłku podjąłem się wielkiego i w sumie nieprzyjemnego trudu. Ale owocnego oczywiście. Całkowicie sprzątnąłem garaż. Wszystko, co się dało, z wyjątkiem różnych samochodowych akcesoriów, wyniosłem do... trzech piwnic. Uharałem się zdrowo, ale oto po raz pierwszy w życiu miałem wjeżdżać autem do garażu. I to po stromiźnie (stromości?) około 30 stopni. Tę przyjemność odłożyłem sobie jednak na jutro.
Wieczorem obejrzeliśmy kolejny odcinek Mad men. Na samej końcówce na ostatnich nogach.
PIĄTEK (01.12)
No i dzisiaj wstałem o 05.00.
Dłużej nie mogłem spać mimo stosunkowo krótkiego snu.
W nocy śniegu nie dopadało, ale zimowa aura się utrzymała. W tej porannej ciszy, dla Żony nocnej, zeszła ona niespodziewanie dla mnie na dół wprowadzając mnie w lekką konsternację.
- A bo ciebie nie ma i Pieska nie ma... - A o której wstałeś?
- O piątej?
- Ale dlaczego?! - Miałeś pospać dłużej... - Dlaczego nie mogłeś spać?
- Nie wiem.
Przytuliłem Żonę jak należy, za jakiś czas obróciłem ją o 180 stopni i nakierowałem na schody. Lekko, z wyczuciem, naparłem na to zaspane ciało uważając, żeby nie zrobić tego za mocno, bo zaraz by zaprotestowało i się rozbudziło, a to nie byłoby mile widziane przeze mnie o tak wczesnej porze. W ten sposób pomogłem mu znaleźć właściwy azymut i wejść na pierwszy stopień. Potem poszło już samo, nomen omen. Żona wróciła do łóżka.
Z Pieskiem od kilku dni, a raczej nocy, jest ten numer, że śpi na dole. Nie w psie ciemię bity wyczaił, że na górze jest zimniej (zakręcony kaloryfer) i teraz noce spędza na dole, na swoim drugim legowisku. Nawet nie przeszkadza mu obecność Pana z jego porannym tłuczeniem się. Ta nieobecność Pieska Żonę dzisiaj szczególnie zdezorientowała, bo, na przykład, nie mogła go porannie przykryć kocykiem i nie mogła w ten sposób wyczerpać wszystkich znamion opieki. To spowodowało w niej pewien poranny dyskomfort. Więc przynajmniej, gdy zeszła, musiała podejść do legowiska i zobaczyć, co się z nim dzieje. A przy okazji, trzeba jej to oddać, i z mężem.
Po I posiłku odwaliłem robotę przy drewnie i zabrałem się za finezję. Postanowiłem Żonie dalej upiększać Werandowy Pokój i powiesić dwa kinkiety. Robota wydawała się prosta, bo idealnie za poprzednich właścicieli w miejscach, w których miały zawisnąć nasze, wisiały ich. Jednakże z takim zastrzeżeniem i moją świadomością Że nic, co wydaje się proste, takim nie jest!
Powiedzenie sprawdziło się w dwójnasób, żeby nie powiedzieć w trójnasób, a może i w czwórnasób. Bebechy kinkietów miały dwa mocowania, więc w odpowiednich odległościach wywierciłem w ścianie po jednym otworze na kołki, bo stare otwory już były. Same miodzio. Nic, tylko mocować. Ale w prawym kinkiecie z racji konstrukcji bebechów nie stykło kabla wystającego ze ściany. Wszystko przez to, że chcieliśmy zachować na niej symetrię ulokowania kinkietów. Więc po prawej stronie wywierciłem dwa kolejne otwory i wbiłem tyleż nowych kołków. Bardzo szybko okazało się, że kable wyłażące ze ściany wraz ze swoją otuliną są na tyle grube, że nie przełażą przez specjalny otwór w ściance bebechów, żeby można było ich końcówki podłączyć do kostki. W ruch poszła wkrętarko-wiertarka i na chama, ale pod strachem bożym, otwory powiększyłem. Kabel przechodził. Ale był na tyle sztywny, że nie dawał się żadną miarą zgiąć i nie można było jego nadmiaru schować pod ścianką bebechów. Trzeba było wywiercić w ścianie kolejne otwory, po dwa dla każdego kinkietu. Teraz ścianki bebechów dały się montować tak, że ich otwory były ułożone idealnie na wprost wystających kabli.
Za chwilę okazało się, że miedziane druty są za grube i nie wchodzą w elektryczne oryginalne kostki. Więc je prawie na chama wyszarpałem i wstawiłem kostki swoje, takie zwykłe. Druty wchodziły, za to nowe kostki, jako za duże, w swoje miejsca w obudowie już nie, ale to akurat nie stanowiło problemu, bo obudowa kinkietu i tak to miejsce zasłaniała, tak jak zresztą w ścianie nadmiarowe trzy wywiercone puste otwory przy kinkiecie lewym i pięć przy prawym. Jeszcze tylko okazało się, że oryginalne ikeowskie druciki wyszarpane z oryginalnej kostki nie chcą się trzymać na zaciskach tej mojej i "wylatywują", ale tu wystarczyło tylko trochę odciąć izolację, druciki pogrubić przez złożenie na pół i można było wkręcać żarówki.
Nastąpiła jasność i było pięknie.
W ramach dalszego upiększania rozpakowałem parawan i go ustawiłem w łazience gości. Pomysł Żony był taki, żeby chować za nim wiadro z mopem oraz odkurzacz. Dodatkowo, co tu dużo mówić, upiększył łazienkę. Na koniec wyciągnąłem z kartonu mój podświetlany globus, który dostałem w prezencie wieki temu od Żony. Przeleżał w kartonie z 6-7 lat. I teraz dostał drugie życie. Wyczyściłem go z kurzu, wymieniłem spaloną żarówkę, a Żona znalazła mu godne, wyeksponowane miejsce w salonie. I oczywiście od razu go upiększył. Znowu mogłem z fascynacją pochylać się na małą kulą ziemską i odkrywać świat. Zupełnie co innego niż na mapie.
Jeszcze przed zmierzchem, a musiało to być przed nim, odważyłem się z duszą na ramieniu Inteligentnym Autem wjeżdżać do garażu i z niego wyjeżdżać. Najpierw je odśnieżyłem, a potem upewniwszy się, że będę miał stuprocentową widoczność, zmierzyłem jego szerokość wliczając w nią rozstawione lusterka. Przewidywałem bowiem, że jeśli coś mam nabroić, to właśnie je pourywać z braku doświadczenia i faktu, że wjazd był dostosowany do mniejszych aut, albo aut z lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. W newralgicznym punkcie od obu dźwigni garażowej bramy miałem po 5-7 centymetrów "luzu" z każdej strony.
Wjeżdżałem po kilka razy przodem i wyjeżdżałem tyłem, a potem analogicznie odwrotnie chcąc się oswoić i wybadać. Wyszło mi, że lepiej się czułem, gdy wjeżdżałem przodem, a wyjeżdżałem tyłem, czego nie potrafiłem sobie wytłumaczyć, a co mi doradzali wulkanizator i Nowy Mechanik.
Komfortu nie było, ale może z biegiem czasu przyjdzie. No i przede mną jeszcze wjeżdżanie i wyjeżdżanie po ciemku. To inna bajka, bo co z tego że w garażu będzie paliło się światło, a na zewnątrz również, uruchamiane czujnikiem ruchu.
Muszę nadmienić, że dobrze się stało, że kilka lat temu schudłem. Bo między ścianami a autem trzeba było się trochę przeciskać. I to z każdej strony.
Jednak samochód został i nie musiał marznąć, ani być obsypywany śniegiem. Może to ekstra docenię, gdy pierwszy raz będę wyjeżdżał w jakąś trasę.
Gdy zmierzchało, z smsów Trzeźwo Na Życie Patrzącej wynikało, że mogą być później niż o planowanej pierwotnie 18.30. Jak pisała Same niespodzianki. A mieli przyjechać w tę stronę z Kolegą Inżynierem(!), który tym razem miał stanowić dla mnie, jubilata, formę pewnej niespodzianki. I w końcu nie było wiadomo, kto tę kwestię trzyma lub ma trzymać w tajemnicy, bo sprawa się wydała bardzo szybko. A to w momencie, gdy Żonie któregoś dnia powiedziałem, że przecież powinien również przyjechać Kolega Inżynier(!). Ponieważ Żona wiedziała, że przyjedzie, więc na takie moje dictum więcej się nie czaiła i wyznała prawdę. A później nie było wiadomo, kto przed kim ma udawać, że nie wie. Zdaje się, że tajemnicę starała się do końca utrzymać Trzeźwo Na Życie Patrząca, która jadąc w jednym pudle z Kolegą Inżynierem(!) i Konfliktów Unikającym gadała do mnie półgębkiem i mocno enigmatycznie, gdy starałem się z niej wycisnąć godzinę przyjazdu. Było to o tyle istotne, że wszystkich chcieliśmy zaprosić na kartacze do Lokalu Bez Pilsnera Urquella. A jaki był sens tam się wybierać, na przykład, o 20.00.
Więc dość wcześnie przedsięwzięliśmy kartaczową akcję. Zadzwoniłem do tego lokalu, sympatyczna pani kelnerka od razu nas przywołała w pamięci, gdy posłużyłem się Pieskiem, i dowiedziałem się co i jak. Kartacze, owszem robią na wynos, ale trzeba je odebrać osobiście Bo my nie mamy samochodu.
- A można je w domu odgrzać? - zapytałem.
- Jak najbardziej, na patelni.
To zamówiłem pięć porcji. Na 19.00.
Za jakąś chwilę zadzwoniłem ponownie. Coś nas tknęło, bo skoro można odgrzać, to dlaczego nie odebrać spokojnie o 18.30. Nie było problemu.
O 18.10 w rozmowie, nadal "tajemniczej", Trzeźwo Na Życie Patrząca zakomunikowała mi, że wychodzi im z nawigacji, że na miejscu będą jednak o 18.30. Natychmiast zadzwoniłem do Lokalu Bez Pilsnera Urquella, że jednak pięć osób stawi się osobiście.
- Ale one niestety już dla państwa się gotują... - poinformowała trochę zmartwiona pani, inna niż poprzednia.
- To my przyjdziemy, a państwo nam odgrzejecie.
- Niestety, to jest niemożliwe...
- Dlaczego?! - Pani koleżanka poprzednio mi powiedziała, że można je w domu odgrzać...
- W domu tak, ale u nas niestety nie, bo przestrzegamy pewnych standardów.
Trudno było dyskutować. W trymiga się zebraliśmy. Żona wyszła z Pieskiem na krótki spacer, żeby zaraz wrócić i wyłapać gości, a ja pognałem po odbiór. Kartacze już czekały.
Zdążyłem wrócić na tyle, że goście w ilości trzech osób, w tym "niespodzianki" w postaci Kolegi Inżyniera(!), nie zdążyli jeszcze dobrze wejść do domu. A kartaczy nie trzeba było odgrzewać, bo były wystarczająco ciepłe.
Wieczór potoczył się swoim jubileuszowo-towarzyskim torem. Siedzieliśmy w salonie na nowym narożniku (podwójnym, bo litera U) napawając się swoim towarzystwem i atmosferą salonu. Od gości otrzymałem ileś zgrzewek Pilsnera Urquella powiększoną o dwie od Krajowego Grona Szyderców. Ale to nie było wszystko. Bo przy oficjalnych życzeniach i 100 lat otrzymałem również mały płaski pakunek. Nie byłbym sobą, gdybym po wielkości, twardości, szeleście zawartości nie chciał zgadywać, co jest w środku. Żona o niczym nie wiedziała, a moja informacja, że będę próbował dojść, co tam jest, budziła powszechną wesołość pozostałej trójki wzmacnianą słowami Próbuj, ale nie masz szans!
Kolejne moje dociekania tylko ją wzbudzały. Bo poprosiłem o możliwość zadania trzech pytań na zasadzie Do trzech razy sztuka, ale przy okazji starałem się z nimi ustalić wspólne definicje pewnych pojęć, bo każdy z nas mógł daną rzecz nazywać inaczej, albo inaczej ją przyporządkowywać, do innej kategorii. Musiałem więc dopytywać nazywając moje dociekanie pytaniami pomocniczymi. Po utracie dwóch kół ratunkowych - "pół na pół" i "pytania do publiczności" pozostało mi tylko jedno - telefon do przyjaciela. A byłem nim sam dla siebie. I nagle mnie olśniło i nie mogłem zrozumieć, że od razu nie wpadłem na coś tak banalnego, a jednocześnie sprytnego. Bo wszystko miałem przed oczami, stało na stole i kłuło w oczy. Pilsner Urquell.
- Już wiem! - krzyknąłem.
Patrzyli na mnie z powątpiewaniem pomieszanym z lekceważeniem.
- Idę o wszystkie pieniądze, że wiem! - To musi być coś związane z Pilsnerem Urquellem!
Zaniemówili.
- Skurczybyk! - rozległo się pomieszane z Szacun.
Pomysł był Trzeźwo Na Życie Patrzącej. Dostałem obrazek formatu mniej więcej A4, na blasze, emaliowany, z charakterystycznymi pilsnerowo-urquellowskimi kolorami i liternictwem, przedstawiający dwie młode kobiety w strojach i fryzurach z XIX wieku serwujące w kuflach to piwo.
Z tyłu fragment napisu na obrzeżach zagiętej blachy głosił: Pilsner Urquell Motiv Nr. 4 "Servierdamen".
Tego bym się w życiu nie spodziewał tym bardziej, że zupełnie nie wiedziałem, że coś takiego istnieje. Obrazek będzie musiał zawisnąć w eksponowanym miejscu, takim, żeby można go było często zauważać i cieszyć oko.
Czas do północy spędziliśmy na różnorakich gadkach, a pokaźną ich część stanowiła oczywiście Modliszka Wegetarianka. Przy okazji dowiedziałem się od Kolegi Inżyniera(!), że bardzo się zdziwiła, że tak dużo faktów wynikających z jej i jego pobytu w Uzdrowisku i naszego spotkania oraz opowieści zapamiętałem i umieściłem we wpisie. Bo przecież niczego nie zapisywałem, ani nie nagrywałem. Jeszcze by tego brakowało. Ale też nie omieszkałem ileś faktów pomieszać lub przeinaczyć zachowując jednak modliszkowo-wegetariański kręgosłup.
Po raz pierwszy Kolega Inżynier(!) zachował się kulturalnie i po przyjacielsku, i nawet dawał z siebie wyciągnąć jakieś informacje na temat niedawnego, świeżego jeszcze pobytu u Modliszki Wegetarianki w Anglii. Na przykład tak dla nas istotne jak te, że przelot tam i z powrotem kosztował 120 zł, że lot trwał ok. 2 godziny, że z lotniska do Modliszki Wegetarianki jest 16 km, a od niej jest niezwykle blisko do morza i do pięknych plaż. Fascynujące!
Był więc w swoich wynurzeniach, chociaż tutaj określenie "wynurzenia" jest poważnym nadużyciem, niezwykle oszczędny. Kontrolował się. Ale jakiś kamyczek z potężnej ściany został wydłubany. Bo jeszcze pół roku temu ściana ta stanowiła bazaltowy (twardy, wytrzymały i efektowny) monolit.
Spać kładliśmy się sporo po północy. Przekładając to na język sprzed moich pięćdziesięciu lat gdzieś o szóstej-siódmej nad ranem.
Mimo mojego zamroczenia i nadmiaru Pilsnera Urquella
Z oczu nie była w stanie mi zejść troska o Kolegę Inżyniera(!).
Bo o Trzeźwo Na Życie Patrzącą i Konfliktów Unikającego nie było potrzeby dodatkowo jakoś się troszczyć, skoro dostali do własnej dyspozycji dolny gościnny apartament. Zaś Kolega Inżynier(!) zaparł się, że będzie spał w Werandowym Pokoju, który jest ogrzewany tylko dość odległą kuchnią. A w niej akurat wygasło. Żona i inne siły w postaci tłumaczenia gości, w tym samego zainteresowanego, nie były w stanie mnie odwieść od ponownego rozpalania. A ponieważ Koledze Inżynierowi(!) się przy tym nadymiło, to w kuchni uchyliłem okno. I było to dość brzemienne w skutkach.
Ps. Muszę jednak trochę o języku polskim.
Niech cudzoziemiec wyłapie różnicę między "odwieść" a "odwieźć". Jest "odwiodłem" i pojawia się niespodziewanie zgłoska "d". A przecież "powinno" się mówić "odwieściołem", a nawet "lepiej" "odwieśćiołem", ale ktoś kiedyś postanowił sobie skrócić przy okazji zmieniając. Jest "odwiozłem" a nie "odwioźłem", a "powinno" być "lepiej" "odwieźłem" i jeszcze "lepiej " "odwieźćłem", co nie byłoby gramatycznie, bo owszem "odwieźćłam", ale już "odwieźćiedłem". I żeby było jeszcze ciekawiej jest "odwożę", a nie "odwiozię", chociaż "powinno" być "odwieźćię". Można tak długo na jeszcze więcej sposobów. I to tylko przy tych dwóch czasownikach. Nawet nie jestem w stanie rozważać, co powinno byłoby być przy takich formach, jak "odwiódłbym", czy "odwiózłbym"... Morze morz...liwości!
PONIEDZIAŁEK (04.12)
No i dzisiaj wstałem o 06.00.
Ciężko się wstawało.
Żona też miała trudny poranny rozruch.
- Nic dziwnego, skoro dwa razy pod rząd kładliśmy się spać później iż zwykle... - skomentowała.
- Nie to, co 40 lat temu... - podsumowałem, oczywiście z mojego punktu widzenia.
- ... Trzydzieści... - skorygowała ze swojego.
Praktycznie cały dzień pisałem robiąc tylko przerwę na posiłki, drewno i jeden spacer we troje do Uzdrowiska. Dość krótki, bo zima.
No, ale ile można pisać?!... Więc sobota i niedziela w następnym wpisie.
W tym tygodniu Bocian zadzwonił siedem razy i wysłał jednego smsa, który mnie jednocześnie wkurzył i rozśmieszył. Drugi zaś był nudny jak flaki z olejem. (Dawniej mięso to był na wsi delikates jadany tylko od święta. Krowy i kozy miały jak najdłużej dawać mleko, a owce – runo. Czyste mięso było drogie, więc chłopi jedli głównie dużo tańsze flaki, czyli jelita. Flaki z olejem pojawiały się na wiejskich stołach z nużącą regularnością - przez całe życie myślałem, że powiedzenie wzięło się stąd, że smakowo rzecz biorąc ta potrawa jest nudna).
W tym tygodniu Berta nie zaszczekała ani razu.
Godzina publikacji 19.46.
I cytat tygodnia:
W każdej chwili mamy dwie możliwości: zrobić krok naprzód ku rozwojowi lub w tył, ku bezpieczeństwu. - Abraham H. Maslow (amerykański psycholog, autor teorii hierarchii potrzeb. Jeden z najważniejszych przedstawicieli nurtu psychologii humanistycznej i psychologii transpersonalnej)