29.01.2024 - pn - dzień publikacji
Mam 73 lata i 57 dni.
WTOREK (23.01)
No i dzisiaj wstałem o 05.40.
Dwadzieścia minut przed czasem.
Wczoraj nie minęły trzy minuty od momentu publikacji, gdy zadzwoniły Q-Wnuki. Mógłbym w zapisie wnieść poprawkę, ale nie chciałem zafałszowywać rzeczywistości.
Wyraźnie piszę "zadzwonił-y"!. Czekałem na telefon od Q-Wnuka, bo Ofelia ostatnimi czasy nie zniża się do poziomu, aby komukolwiek składać życzenia, zwłaszcza przez telefon. Więc się zdrowo zszokowałem i uradowałem, gdy w pierwszej fazie rozmowy inicjatywę przejęła ona, a nie brat i gdy usłyszałem "Cześć stary!" "Cześć młoda!" odparłem z chwileczką zwłoki, bo mnie zatkało. Później już panował tylko Q-Wnuk, który mając tyle babć i dziadków miał w małym palcu składanie życzeń i od dawna czuje się w tym, jak ryba w wodzie. Według jego relacji (dopytywałem) Ofelia zaraz po tej odzywce uciekła do swojego pokoju. Ale za jakiś czas wróciła i usłyszałem Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Dziadka! A potem, gdy się żegnaliśmy, usłyszałem jej głosik Pa! Zatkało mnie.
- No, no, no! - Pasierbica nie mogła wyjść ze zdumienia. - Musisz mieć jakieś specjalne chody...
- Wiesz - zagadałem do Żony, gdy zszedłem na dół - normalnie się wzruszyłem. - Takie małe guano, tak potrafi dać w kość...
Oczywiście Q-Wnuk wiedział wszystko o moim z prababcią jutrzejszym przyjeździe. Musiał! Od dawna planuje kolejny etap dnia, tygodnia, a nawet już i miesiąca. Jego naturalnym i oczywistym pytaniem jest A co będziemy robić, gdy już...? Pustka i nicnierobienie nie wchodzą w grę. Więc był najarany naszym przyjazdem tym bardziej, że wiedział, że przywiozę mnóstwo rzeczy, które oni zapomnieli zabrać, gdy od nas wyjeżdżali. W tym jego święte karty piłkarskie, zwłaszcza jakaś taka jedna, specjalna - złota.
Po tych niespodziewanych emocjach obejrzeliśmy wczoraj kolejny odcinek The Crown.
Całe dopołudnie było podporządkowane mojemu wyjazdowi - naniosłem mnóstwo drewna, pakowałem się, odgruzowałem i nawet Żonie zrobiłem w Biedrze drobne, ale niezbędne zakupy.
Wyjechałem o 14.15, a pod bramą Teściowej byłem punktualnie o 16.00. Po drodze zadzwoniło trzech kolegów ze studiów. Czuli się a to w obowiązku, żeby omówić pewne kwestie organizacyjne związane z jutrzejszym pogrzebem, a to żeby sobie pogadać wyraźnie przejęci tym faktem.
Zadzwonił też Brat dopytując się, kiedy przyjadę. Robi to kolejny raz, bo w końcu po dwudziestu, czy iluś tam latach przeprowadził drobne remonty w mieszkaniu i je odświeżył. I chciałby się tym pochwalić Bo nie poznasz mieszkania!
Teściowa zaserwowała mi obiad - kopytka, kotlety z mielonego indyka i kapustkę na ciepło z możliwością dowolnego dobierania sobie wszystkiego, co uczyniłem uważając jednak, żeby nie przesadzać. Przez ostatnie lata się tego nauczyłem. "W zamian" profesjonalnie uszczelniłem drzwi wejściowe i wyregulowałem zamek na tyle, że dziecko mogłoby je otwierać i zamykać, a przede wszystkim po to, żeby przy lada przeciążku się nie tłukły, co w oczywisty sposób przeszkadzało Teściowej spać. Poza tym odpowietrzyłem trzy kaloryfery, które odpowietrzania nie potrzebowały, ale ponoć ten jeden w sypialni nie grzał, na co Teściowa skarżyła się telefonicznie przed moim przyjazdem, by zaraz potem mi pisać, ciągle przed moim przyjazdem:
- Nie wiem , jak to się stało, ale dzisiaj dotknęłam grzejnika i okazał się ciepły? Zagadka :)
- Jest chyba zapowietrzony... - odpowiedziałem.
- Może dlatego, że przez jakiś czas go całkiem wyłączyłam. - uzyskałem niefrasobliwe wyjaśnienie.
Nie omieszkałem zwrócić jej uwagę, że w mieszkaniu jest koszmarnie gorąco. Po dwudziestu minutach pobytu byłem bliski doprowadzenia siebie do stanu półnegliżu.
- Tak, tak, rzeczywiście jest za gorąco... - przytaknęła będąc myślami w swoim świecie, więc dałem sobie spokój z drążeniem tematu.
Żeby przykręcić kaloryfery nie było o tym mowy, jak również o tym, że nad odkręconym kaloryferem w kuchni cały czas jest otwarte okno, w trybie uchyłu co prawda, ale... Ale corocznie przy rozliczeniach Teściowa narzeka na zbyt wysokie rachunki. Trzeba jej jednak sprawiedliwie oddać, że na wodzie i na prądzie rzeczywiście oszczędza. Na tyle, że, gdy jestem u niej, straszy mnie zdrowo, bo wchodząc do łazienki natykam się na nią w ciemnościach Bo po co mam zapalać światło, skoro jestem tylko chwilę?!...
Sprawiwszy się ruszyliśmy w drogę do Krajowego Grona Szyderców. Babcia i prababcia w jednej przywiozła wnukom i prawnukom kotlety z indyka Bo je bardzo lubią!, Q-Wnukowi kolejne piłkarskie karty, a Ofelii ... różowego króliczka, tego, którego drudzy dziadkowie, ani my, nie chcieliśmy jej kupić w Uzdrowisku. Prababci to temat załatwiało, więc Żona kupiła, a ja przywiozłem. Króliczek okazał się być wcale nie taki paskudny, a Ofelia była szczęśliwa.
Wizytę można by usytuować w kategorii "sprawna" chociażby z tego względu, że goście się nie zaśmierdli i już o 19.30 opuścili Krajowe Grono Szyderców, które się nie kryło, zwłaszcza przy mnie, że będzie jeszcze czas na bajki dla dzieci i na spokojne położenie ich spać. Ale też ze względów kulinarnych, bo gospodarzom udało się oszczędzić dwa kawałki pysznej bezglutenowej szarlotki, którą upiekła Pasierbica, a którą podała z dwiema pysznymi kawami (ja) i herbatą (Teściowa). Gdy swój kawałek połknąłem w oka mgnieniu, usiłowałem wmówić Teściowej, że Wnuczce nie za bardzo się ciasto udało Bo takie bezglutenowe! jednocześnie sugerując Gdyby ci nie smakowało, to ja mogę dokończyć, żeby się nie zmarnowało! Użyłem tutaj atutowej karty wiedząc, jak Teściowa jest wrażliwa na marnowanie żywności. Ale się nie udało. Oburzona stwierdziła, że jest bardzo smaczne.
Również ze względów towarzyskich, bo trochę, jak na półtorej godziny pobytu, się działo:
- przypomniało mi się spotkanie ze Świadkami Jehowy w Stylowej w Uzdrowisku, więc zacząłem opowiadać, było nie było, ciekawą historię.
- A mógłbyś przypomnieć - zwróciłem się do Q-Wnuka - co Babcia wtedy powiedziała?
- Że, że, że... dziadek woli rozmawiać ze Świadkami Jehowy niż grać z wnukami w karty! - bezbłędnie wyrecytował, czego byłem pewny, bo go znam. Przy czym pod nosem się uśmiechał, bo zaczyna różne rzeczy kumać, a poza tym był w centrum uwagi.
Teściowa zachowała kamienną twarz przy mojej oczywistej prowokacji. To samo Q-Zięć, ale on z innych powodów. Po prostu nie daje się przy Babci sprowokować w kwestiach wiary, zwłaszcza tej jedynie słusznej. Stąd praktycznie przez całą wizytę milczał spotykając się kilka razy z troskliwym pytaniem Babci A ty się źle czujesz? lub pytaniostwierdzeniem Jesteś jakiś taki w kiepskim humorze?... i odpowiadał za każdym razem konsekwentnie Nie, jestem po prostu zmęczony.
Pasierbica zaś wybuchła śmiechem natychmiast zduszonym w zarodku. Bo po pierwsze zdawała sobie sprawę z oczywistego komizmu tamtej sytuacji znając Matkę, mnie i Q-Wnuka, który łyka wszystko i zapamiętuje, a po drugie nie chciała, żeby Babcia niewłaściwie zinterpretowała jej zachowanie.
- A co to są misjonarze? - zapytał, gdy kontynuowałem opowieść i gdy usłyszał nieznane sobie słowo.
- To tacy ludzie, którzy głoszą słowo Stwórcy i mają rację! - wyjaśniłem.
Q-Zięć nadal milczał jak zaklęty, Pasierbica się opanowała, a Teściowa musiała pewną "drobną" sprawę wyjaśnić. To wyjaśnienie tylko leciutko skomentowałem, bo przecież spotkaliśmy się nie w celu wyjaśniania sobie swoich światopoglądów...
- Q-Wnuka nagle coś napadło i ze swojego pokoju przytargał wszystkie swoje piłkarskie trofea. Nawet na mnie zrobiło to wrażenie, a co dopiero na Prababci, która zdawała sobie sprawę z mocnego zaangażowania Prawnuka w piłkę nożną, ale nie z takiej skali zahaczającej o świranctwo. Samych medali było siedemnaście, a statuetek pięć. I wszystkie Q-Wnuk musiał omówić.
- Ofelia była fajna i normalnie ze mną rozmawiała, a przy wychodzeniu nawet sama z siebie dwa razy się ze mną pożegnała. Szeptem z Pasierbicą ustaliliśmy, że jutro z samego rana da mi znać, czy Ofelia jutro będzie w przedszkolu i czy o 10.00 wystąpi razem z koleżankami i kolegami z okazji Dnia Babci i Dziadka. Stan na wieczór był taki, że nie. W razie zmiany decyzji planowałem się wybrać.
Po wizycie odwiozłem Teściową do domu i wróciłem na "stare śmieci", do Nie Naszego Mieszkania. Stare śmieci wzbogaciły się o nowe, bo Przyjaciółka Pasierbicy do dużego pokoju wstawiła kolejne paczki i torby, przez co efekt obcości miejsca jeszcze bardziej się powiększył. Korzystałem jednak z tego, co pozostało z odczuć z poprzednich lat. Rozpakowałem się, przede wszystkim wiktuały, gotowce przygotowane przez Żonę, i przy Pilsnerze Urqellu zasiadłem do niczym nieskrępowanego onanu sportowo-politycznego.
Spać poszedłem w znanym mi łóżku i otoczeniu o... 22.30.
ŚRODA (24.01)
No i dzisiaj wstałem o 05.30.
Udało mi się wstać jeszcze przed tą panią ze szpilkami. Ale i tak byłem niewyspany. Bo "znowu" zdążyłem się jednak odzwyczaić od Nie Naszego Mieszkania, w tym od łóżka, więc spałem źle dodatkowo tkwiąc w podświadomości, która pamiętała o czekającym mnie pogrzebie.
Przy sypance od trzeciego seta obejrzałem ćwierćfinał Hurkacza z Miedwiediewem (Ruski). Hubi przegrał, więc z Australian Open mam całkowity spokój.
O 06.59 Pasierbica napisała - Oliwia już jest w przedszkolu - będzie występować :)
Czas od razu się zagęścił, zwłaszcza że miałem ambitne plany. Zjadłem na zimno strawę, którą przygotowała Żona, i zabrałem się za robotę. Do toreb pakowałem książki, dziesiątki(!) par butów, naczynia oraz sztućce, tak sporo bez ładu i składu, byleby zabrać. Do tego w Inteligentnym Aucie dopakowałem telewizor i pokojową antenę oraz sporo fotografii. Kolejny etapik został zamknięty.
W przedszkolu byłem punktualnie o 10.00. Z dziesięciu dostępnych babć i dziadków byłem tylko ja i Policjantka. Może to i dobrze, bo Ofelia i tak była wystarczająco zestresowana. Na jej prośbę, a potem Pasierbicy, pani ustawiła ją w ostatnim rzędzie. Ale wyraźnie się ucieszyła, gdy nas zobaczyła.
Po występach, hecnych jak zwykle, bez problemu podeszła do nas i wręczyła nam prezenty. Nawet dawała się wspólnie pofotografować i była podatna na moje wygłupy. I, o dziwo, nie chciała wyjść wcześniej z babcią, jak to zrobiła większość dzieciaków, tylko została Bo dawno nie widziałam moich koleżanek!
Nagle zrobiło się sporo czasu, więc z chęcią dałem się zaprosić do Policjantki na herbatę. Przewodnika nie było. Gdy wracali od nas z wnukami, w ich Fordzie zapaliła się kontrolka silnika. W autoryzowanym serwisie powiedzieli mu, że naprawa będzie kosztować... 11 tys. zł. Więc zdołowany szuka teraz innych możliwości.
Siedząc przy herbacie mogłem wiele nowego i ciekawego dowiedzieć się o życiu i różnych historiach związanych z drugimi dziadkami.
Na cmentarzu byłem trochę przed czasem, ale sporo naszych już było, a to zdejmowało stres. W miarę napływu licznych żałobników liczyłem naszych i wyszło mi, że na pogrzebie było nas trzydzieścioro troje.
Od razu też "poznałem" żonę Tomka i mogliśmy z jej inicjatywy omówić pokrótce dotychczasowe aspekty finansowe (wspieraliśmy fundację) i ustalić, co ze zgromadzonymi pieniędzmi ona zrobi.
Uroczystość miała charakter świecki. Mistrz ceremonii się sprawdził, w imieniu dziekana Wydziału Chemicznego przemawiał prodziekan, a w naszym kolega, Profesor Noblista. Ostatnim akordem w kaplicy było pożegnanie z Tomkiem. Wszyscy bez wyjątku ustawili się w długiej kolejce, by przez sekundę, dwie złożyć dłoń na urnie z jego prochami. "Dziękuję, Ci, Tomku!" - powiedziałem, gdy przyszła moja kolej.
Na miejscu pochówku mistrz ceremonii wprowadził pewne akcenty religijne, ale uczestnictwo w nich było dobrowolne, i w sumie nie były one drażniące. Znając Tomka myślę, że dla niego też by nie były.
Po pogrzebach naszych koleżanek i kolegów tradycją, można tak już powiedzieć, stało się wspólne spotkanie w jakiejś kawiarni czy restauracji. Tym razem padło na pewien browar usytuowany niedaleko miejsca zamieszkania Krajowego Grona Szyderców. Przejeżdżaliśmy z Żoną jadąc do nich i z powrotem tamtędy dziesiątki razy nie podejrzewając, że tuż pod nosem jest takie ładne i ciekawe miejsce działające od 8. lat.
Stawiło się 27 osób. I jak to w takich razach - były wszelakie wspomnienia nie tylko związane bezpośrednio z Tomkiem, ale z różnymi naszymi wspólnymi sytuacjami ze studiów i z czasów późniejszych. A potem wszyscy stwierdzili, że trzeba zacząć się spotykać częściej, bo wymieramy i że ta tendencja "raczej" będzie się nasilać. Stąd Grono Starszych, już pod moją nieobecność, bo musiałem urwać się, aby na 15.00 być po Wnuki, ustaliło, że trzeba zrobić taki półmetek i spotkać się tylko jednego popołudnia. Miejscem spotkania mógłby być tenżesz browar, bo właściciele są bliskimi znajomymi jednej z naszych koleżanek (stąd nasza obecność po pogrzebie), a wrzesień tego roku wydawał się dobrym terminem. W późniejszej rozmowie z Wielkim Woźnym wyszło nam, że mogłoby się pojawić 30-35 osób. Że też trafił mi się taki rocznik!... Ale bez wzruszeń.
Syn "przyszykował" mi dwie niespodzianki.
Pierwsza była super. Bo wchodząc na posesję w drzwiach ujrzałem... Wnuczkę. A to jest słodycza(!) niewyobrażalna. Wygląd, miny, sposób zachowania, wszystko na dodatek okraszone gadką na zasadzie "dziób się nie zamyka", a sama gadka okraszona niespotykanym słownictwem, jak na takie małe dziecko.
Druga wpędziła mnie w sporą frustrację.
- Tato, a mógłbyś odwieźć Wnuczkę do mamy, bo ja się bardzo źle czuję?...
Cholernie nie lubię takich zaskoczeń, zwłaszcza ze strony Syna, zwłaszcza że te jego zmiany planów są męczące, irytujące i... częste. I burzą, przeważnie dość drastycznie, czyjeś plany, tu moje. Kombinowałem bowiem, że od niego wyskoczę prosto w trasę do Uzdrowiska omijając Metropolię z jej godzinami szczytu i że większą część drogi pokonam za jasnego, bo po ciemku jeździć nie cierpię i czuję się niepewnie za kierownicą będąc na ułamki sekund oślepiany. Jedynym wytłumaczeniem dlaczego się zgodziłem był fakt, że mogłem sobie przedłużyć kontakt z Wnuczką. W Inteligentnym Aucie dziób się jej oczywiście nie zamykał, a ja musiałem zachowywać powagę i podsycać jej wywody pytaniami.
- Ale ty jesteś ciężka! - zawołałem, gdy na miejscu wprost z fotelika brałem ją na ręce. Taka okazja!
- Bo ja mam wagę dużo kilo! - pochwaliła się, a ja idąc na I piętro musiałem walczyć ze sobą, żeby z całej siły jej do siebie nie przytulić, bo ani chybi spotkałbym się z wielkim oburzeniem i jako dziadek nachlapałbym sobie w papierach, a tego cholernie nie chciałem.
Po pożegnaniu stojąc w przedpokoju uważnie mnie obserwowała i słuchała, o czym rozmawiam z Pierwszą Żoną, po czym wyskoczyła na korytarz i bez słów przywarła do moich kolan. Cholera jasna!
Na obrzeżach Metropolii, przebiwszy się przez wielkie korki, byliśmy, gdy się ściemniało. Przed sobą mieliśmy całą drogę. Była koszmarna i zmęczyła nawet Wnuka-III i IV. Wszyscy milczeli. Może to i dobrze, bo w ten sposób mogliśmy z pendrive'a (Syn wręczył mi dwie sztuki z wygrawerowanym opisem!) zacząć po kolei odsłuchiwać "nową" Listę 100. To jako tako łagodziło trudy podróży.
- To nie był dobry pomysł, żeby obiad jeść o 12.00... - co jakiś czas wzdychał Wnuk-III.
Przyjechaliśmy o 18.15. Zmaltretowani. W czasie jazdy ze dwa razy, gdy oślepiany i gdy na ułamki sekund nic nie widziałem, wyrwało mi się dość głośne "kurwa!". Gdy to relacjonowałem Żonie, Wnuki uszy miały jak radary, i delikatnie się podśmiechiwały bezwiednie dając do zrozumienia, że owszem, wtedy w samochodzie wszystko słyszały.
W tym zmęczeniu i w ferworze rozpakowywania się zapomniałem wysłać do Syna smsa. Więc gdy zadzwonił, usłyszałem jego zaniepokojony głos. Rozmawiałem spokojnie, bo emocje i zmęczenie były złymi doradcami, ale postanowiłem jutro zadzwonić i przegadać z nim całą sytuację.
- Dobrze, tato... - odparł zrezygnowany.
Żona naprędce zrobiła makaron z mielonym mięsem. Makaron był taki cieniutki, "typu chińskiego", a oni takich wynalazków nie jedzą.
- Bo gdyby to był zwykły makaron, to bym zjadł... - podsumował Wnuk-III mecząc się i komentując, że przypomina żyłkę wędkarską. Mimo tych nieapetycznych skojarzeń przy dokładce mielonego sporo zjadł, bo skoro To nie był dobry pomysł, żeby obiad jeść o 12.00... Wnuk-IV może wydzióbał z jedną trzecią.
Nawet mieliśmy w sobie sporo dobrej woli, chęci i, wydawało się, sił, żeby zagrać w kierki. Dotrwaliśmy go "Króla Kier" i grę zgodnie przełożyliśmy na jutro. Wymęczeni powędrowaliśmy do łóżek. Widocznie musiałem odreagować frustrację i stres po podróży, bo resztką sił, ale z pełną premedytacją, przeczytałem kilka stron, raptem, ale to dobrze mi zrobiło, bo pozwoliło odciągnąć myśli, siódmego tomu o parze detektywów - Cormoranie Strike'u i Robin Ellacott autorstwa Roberta Galbraith'a. Książka, a raczej księga, liczy sobie 958 stron. Przy mojej szybkości czytania uwarunkowanej dodatkowo zewnętrznymi okolicznościami zejdzie chyba do końca marca.
A skąd ta książka wzięła się w domu?!...
Dzisiaj o 16.46 napisał Po Morzach Pływający. Wysłał nieprawdopodobnie długi tekst, którego w całości nie zacytuję. Może tylko we fragmencikach. Dotyczył ogólnie rzecz biorąc, w mailu szczegółowo rzecz biorąc, między innymi, budowy wiaty. Sprawa miała swój szczęśliwy finał, ale ... zamiast planowanych 4 miesięcy zrobiło się 6 miesięcy co w pewnym momencie również miało swoje znaczenie.
Po Morzach Pływający postanowił jednak "dopłynąć do brzegu" i napisał Smaug. Zdezorientowałem się mocno, a jego wyjaśnienie tylko zaćmiło jeszcze bardziej obraz.
- To bohater powieści Tolkiena „Hobbit czyli tam i z powrotem". Taki smok który rozpędził krasnoludów na cztery strony świata, a sam zagarnął ich królestwo i skarby, a co najważniejsze był duży!
Zaćmienie postępowało.
Będąc już na statku w ramach walki z nudą i przeglądałem fejsbuka i przypadkowo wszedłem na stronę mojego kolegi z którym znamy się 38 lat, ale rzadko się widujemy. W młodości spotykaliśmy się bardzo często, ale potem nasze drogi się trochę rozjechały. W każdym razie jest on bardzo podobny do Emeryta (to o mnie) jako osoba bardzo dokładna i rzeczowa oraz lubiąca porządek w swoim życiu.
Domyśliłem się, że ten kolega sprzedał Gronu z Głuszy Leśnej samochód.
Czarna i lśniąca.
Toyota RAV III 2.0 VVT- i Sol Navi
Toyota RAV III 2.0 VVT- i Sol Navi
Jest w doskonałym stanie technicznym, pierwszy właściciel, z polskiego salonu, serwisowana w ASO i jest to ostatnia seria III bardzo bogato wyposażona.
Po 27 dniach Czarna Paląca nadal się gubi w tych wszystkich mądrych rzeczach które zamontowano min inteligentne wycieraczki i takie tam inne dodatki.
O tym jak wygląda nowoczesny samochód to na pewno wiecie będąc posiadaczami Inteligentnego Auta. Dla nas to duży skok technologiczny, a jednocześnie kolejny krok w rozwoju ludzkości.
Ale żeby tak marynarza wzięło?!...
Ostatnia część maila dotyczy budowy garażu. Tutaj zrozumiałem prawie wszystko. Na przykład coś takiego:
I teraz rozpoczęła się walka z czasem i pogodą. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu „ fachowcy" zniknęli na 2 tygodnie w czasie których pogoda była wymarzona do takich robót. Kiedy w końcu nabrali ochoty spadł śnieg, mróz i wszystko stanęło w miejscu.
Z końcówki maila wynikało, że ostatecznie garaż szczęśliwie powstał.
Teraz Smaug i Lancelot będą miały swój domek, a Czarna Paląca wkrótce będzie uczyła się jak parkować w garażu. (pis. oryg., zmiana moja)
Nie powiem, mocne!
CZWARTEK (25.01)
No i dzisiaj smartfon obudził mnie o 06.30.
Wstałem z wielkim trudem kwadrans później. Spałbym i spałbym. Żona zaś o 08.00, Wnuk-IV pół godziny później, a Wnuk-III ciągle spał. Wstał przed 11.00.
Do tego czasu zdążyłem oczywiście wszystko porannie zrobić, a potem przegrać w szachy z Wnukiem-IV, który, jak zwykle uprzedził mnie, że ma kategorię IV, wygrać z nim dwa razy w warcaby oraz kilka razy przećwiczyć Wilka i owce.
Zdążyłem też spokojnie i rzeczowo, już bez emocji, obgadać z Synem wczorajszą sytuację.
Gdy wszyscy zadeklarowali apetyt, zrobiłem im jajecznicę na maśle. Nawet potrafiłem uzyskać mniej ściętą dla Żony i Wnuka-III, a bardziej dla Wnuka-IV. Wszyscy chwalili, zwłaszcza Wnuk-III sam z siebie, a to już duży komplement w jego ustach, bo jest znanym malkontentem i wszystko jest do dupy!
To zachowanie wynika z jego cech osobniczych, genów po pradziadku, dziadku i ojcu oraz z faktu, że w tym roku będzie kończył 13 lat.
Ja zrobiłem sobie jajecznicę na tym, czego oni wczoraj nie zjedli, czyli zastosowałem system gospodarczy, kolejne określenie lubiane przez Żonę. Jest ona orędownikiem tego systemu (pod hasłem Nie marnujemy jedzenia!) i ciekawe, że wszelkie potrawy tak przyrządzone, z różnych wczorajszych i przedwczorajszych resztek, smakują znakomicie.
Wypoczęci i nasyceni dokończyliśmy Kierki. Wygrałem nie chwaląc się, drugi był Wnuk-IV, trzecia Żona, a ostatni Wnuk-III, co tylko wpasowało się do jego osądu świata, że wszystko jest do dupy (określenie moje, nie jego!), w tym kierki.
O 14.20 miałem wizytę u okulisty, dokładnie u okulistki.
- Nic nie zmieniamy - usłyszałem i nie ruszamy na zasadzie lepsze jest wrogiem dobrego!
Od razu przypadła do gustu Żonie. Pani doktor, lat moich a może nawet starsza, wysoka, koścista, konkretna, z poczuciem humoru a la Kolega Inżynier(!), czyli że jeśli może zdarzyć się do dupy, to na pewno się zdarzy. No chyba że z tej życiowej filozofii wyprowadzi go Modliszka Wegetarianka, w co mocno wątpię. Ale gdyby tak się stało, byłbym mocno zawiedziony, zwłaszcza w kontekście tej samej, męskiej, podkreślam, płci, i odwiecznej walki płci, z pełną świadomością, że my, płeć męska, stoimy na pozycji przegranej. I wcale się nie przekomarzam ani kokietuję. Kwestia biologii i czasu, kurwa!
- Śladu zaćmy - usłyszałem - gałka oczna przeźroczysta, ciśnienie śródgałkowe w normie i Kto panu naopowiadał inaczej?!, czyta pan świetnie, no można by przeszczepić rogówkę, ale sam pan wie, jak to jest z przeszczepami... - Ciało obce... - zawiesiła głos i nic więcej nie trzeba było mówić.
Bezsens tego kroku w kontekście mojego wieku sam sobie wytknąłem.
- A dlaczego nie ma pan skierowania od lekarza rodzinnego? - dziwiła się pani doktor. - Przecież z tym nie ma żadnego problemu? - Koszty pokryłby NFZ.
- Nie mam, bo nie chcę być w systemie naszej służby zdrowia. - Chcę zapłacić i się rozstać... - Poza tym Żona była przeciwna.
Nie chciałem jej tłumaczyć, że ja nawet bym poszedł i takie skierowanie uzyskał.
- No, jeśli pan tak uważa... - pani doktor nie robiła problemu, zwłaszcza że za badanie zainkasowała 150 zł.
- Jod! - powtarzała Żona, gdy wyszedłem po badaniach i relacjonowałem wizytę. Zacierała z zadowolenia ręce. Ja ostatecznie też, zwłaszcza że lepiej w tych okularach widziałem.
- Ale proszę pana, proszę codziennie rano te szkła umyć wodą z mydłem, bo ma pan je strasznie zapaćkane! - Szmatka tylko rozmazuje!
Pani w recepcji umyła mi okulary i wyregulowała noski oraz zauszniki tak, że okulary bardziej mi "przylegały" do oczu. Od razu poczułem się lepiej.
Od rana była propozycja, którą skwapliwie podchwyciły Wnuki, aby po południu iść do Lokalu z Pilsnerem II na pizzę. Chłopaków uprzedzałem biorąc na świadka kelnera.
- Ale po zamówieniu, gdy czegoś nie zjecie, zwracacie mi kasę proporcjonalnie do niezjedzonego kawałka i do niewypitego napoju!
Wyśmiali mnie przytaczając historie, w których wyliczali, ile to jednorazowo potrafili zjeść pizz. I że żadna liczba nie jest im straszna.
Faktycznie pożarli co do okruszynki i "nawet podołali" deserowi. My zresztą też.
Przez ten gluten serię loteryjek, najlepsze dla Żony i Wnuków, co może być w Kierkach, przerwaliśmy w połowie, bo wszyscy zgodnie ziewali.
- Gluten! - porozumiewawczo rzuciłem w stronę Żony.
- Ruter?! - zdziwiła się.
Trzeba było czegoś więcej trzem chłopom?...
Na górze, w swoich sypialniach, nam udało się obejrzeć kolejny odcinek The Crown, a chłopaki cięły w karty.
PONIEDZIAŁEK (29.01)
No i dzisiaj wstałem o 06.00.
Znowu ze sporym trudem.
Rano się zdrowo obijałem robiąc onan sportowo-polityczny. I w takim stanie znalazł mnie telefonicznie i noworocznie Szef Fachowców. Dopadło go jakieś choróbsko, bo, jak sam przyznał, przez Święta i po nich kulinarnie mocno się zaniedbał. A w związku z tym stał się bardziej podatny. Umówiliśmy się, że zadzwoni w sobotę, żeby ustalić, kiedy przyjadą we dwóch lub we trzech, żeby rozpocząć drugi etap remontu - przygotowanie górnego mieszkania dla gości i zrobienie w pralni łazienki dla nas.
To nas wreszcie zdrowo kopnęło i najpierw zaczęliśmy od różnorakich pomiarów, potem spisywania, co powinniśmy kupić i przygotować przechodząc do omawiania kolejności prac, ekipy i naszej.
W związku z tym wszedł we mnie taki optymizm, że zakomunikowałem Żonie, że pod koniec lutego powinno być po wszystkim i że na początek marca mogłaby stworzyć już nową, pełną ofertę dla gości.
Westchnęła i przewróciła oczami. Równocześnie.
Większość dnia pisałem.
Wieczorem obejrzeliśmy kolejny odcinek The Crown.
W tym tygodniu Bocian zadzwonił cztery razy i wysłał jednego nudnego smsa.
W tym tygodniu Berta nie zaszczekała ani razu.
Godzina publikacji 19.02.
I cytat tygodnia:
W co motłoch bez dowodów uwierzył, jakże byście to chcieli dowodami obalić?! - Friedrich Nietzsche (niemiecki filozof, filolog klasyczny, prozaik i poeta, jeden z założycieli filozofii życia w Niemczech)