poniedziałek, 20 maja 2024

20.05.2024 - pn - dzień publikacji
Mam 73 lata i 169 dni.
 
WTOREK (14.05)
No i dzisiaj wstałem o 05.45.
 
Organizm nie był w stanie dospać tych piętnastu minut. 
Rano wysłałem do Wnuka-III długiego smsa podając mu najdłuższą sylabę ze stosownym wyjaśnieniem. Odpisał: Ożesz! Całkiem poprawnie.
Przed I Posiłkiem pomalowałem drugi raz ścianę w kuchni i na górze, przy drzwiach. Gdy zerwałem taśmę i domalowałem niedoróbki, wyszło całkiem nieźle, żeby nie powiedzieć bardzo dobrze.
Gdy na dole ponownie powiesiłem zegar (kupiony w promocji w Bricomarche w Naszym Miasteczku)  i pod ścianę postawiliśmy z powrotem kanapę (spadek po Prominencie), zrobiło się ładnie i estetycznie. Żona była zachwycona, a Gdy Żona jest zachwycona, to i ja... Pozdrawiam!
 
Tuż przed meczem Igi Świątek z Amerykanką Madison Keys poszedłem do Intermarche. Tym razem nie na menela, tylko na klasę robotniczą oraz na wiek. Wysłużone robocze buty, spodnie mające czasy świetności dawno za sobą (ceglaste, kupione w Emden, niegdyś duma Emeryta), zapylone i poplamione różnymi farbami, wiszące na starszym mężczyźnie, który wyraźnie schudł przy ciężkiej pracy, trzymające się ciała tylko dlatego, że nogawki dzięki niemieckiej sztywności, nomen omen, opierały się i zatrzymywały swoje opadanie na butach, na wychudłym korpusie t-shirt o rozmiarach XL, jeszcze z czasów naszowsiowych, kiedy to uczestnicy spływu kajakowego, bardzo fajna grupa, ofiarowała gospodarzom w prezencie i na pamiątkę właśnie t-shirty, wtedy ten na gospodarza pasujący, jak ulał, no i adekwatna broda oraz włosy. Broda długa, siwa, rozwichrzona, z wydłużonymi kępkami, a włosy ni pies, ni wydra, oprócz oczywistej siwizny. Niby na jeża, ale z lewej strony przyciśnięte do czaszki, wygładzone, takie idiotycznie uklepane, co by świadczyło, że śpię w większości na lewym boku, co jest prawdą.
W tym stanie Kozela kupiłem bez problemu, bo nie tacy przychodzą do Intermarche. W domu, w lustrze, przyjrzałem się sobie. Wszystko z opisu się zgadzało, ale jedna rzecz, której nie przewidziałem, mną wstrząsnęła. W obu uszach w międzyczasie, w trakcie prac remontowych i systematycznego zapuszczania się, wyrosły kępki czarnych(?) włosów. A tego u siebie nie cierpię! Ba, nienawidzę! 
Postanowiłem niezwłocznie się odgruzować, to znaczy jutro do południa, bo dzisiaj nie miało to już sensu, zaczynając od tych ohydnych kępek!
 
Mecz był opóźniony o ponad godzinę, więc na dworze przycinałem listwy - cokoły i wszelkie maskujące przy górnych drzwiach i przy zamurowanym otworze.
W trakcie oglądania z kilku powodów się zrelaksowałem. Bo ściany kuchni wyszły fajnie, bo pogoda była piękna, no i Iga wygrała 2:0.
Po meczu kończyłem przycinanie listew.
Dla pełnego relaksu dzień zakończyłem w szklarni i w ogrodzie. Położyłem na ścieżce kolejne dwa rzędy kostki (kończą się wszelakie zapasy), a potem podlałem pomidory i nasiania. W ogrodzie zaś trawę, ogórki i cukinię. Oj, nie wyglądają ci one za dobrze!... Listki dwóch ogórków agonalnie oklapły i chyba już po nich. Złożyłem to na karb niedoświetlenia, bo w końcu posadziłem je w takiej betonowej studni i słońce, żeby światło mogło tam dotrzeć, powinno stać cały czas w zenicie. Ale potem przyjrzałem się cukiniom i też nie wyglądały na zdrowe. Musiał je jednak dopaść przymrozek.
Miał prawo, bo posadziłem biedne roślinki przed zimnymi ogrodnikami i przed zimną Zośką. Najwyżej posieję, tym razem, jeszcze raz.

Wczoraj obejrzeliśmy 1,5 odcinka serialu Zawód:Amerykanin. A dzisiaj kolejny. Nadgoniliśmy.
 
Dzisiaj z Synem sobie pokorespondowałem. Wczoraj miał się u niego zacząć fotowoltaiczny armagedon.
Ja - Nie dopytywałem wczoraj, bo wiadomo. Fachowcy się pojawili, działają, byłeś na dachu?... (...)
Syn - Fachowcy tak się pojawili, że Słońce przygrzało, Polacy się rzucili na fotowoltaike i tak:
- na panele czekam 2 tyg jeszcze
- falownik będzie ok 6-9.06
- montaz w związku z tym za 2-3 tyg.
Polska. Albo prawo rynku, nie wiem.
- No ale sam powiedz - na wszystkie remonty, które robiłeś w ostatnich 20 latach, ile razy miałeś coś zrobione przez fachowców w pierwszym, ustalonym terminie? (pis. oryg.)
Ja - Raz miałem. W Biszkopciku. Była to ekipa czterech facetów. Zaczęli w terminie, codziennie przyjeżdżali o 07.00, że zegarki można było regulować, wyjeżdżali punkt 16.00. Zawsze o 11.00 śniadanie. Niczego nie chcieli - kaw, herbat. Niczego! I nigdy nie padło pytanie: "A ma pan może łopatę" lub "drabinę", "nożyk", "szmatkę" (tu dalej wstaw dowolnie). Nigdy! Po siedmiu dniach dom był ocieplony. Po czym zniknęli! Niestety! A był to rok 2002, w końcu świeżo po komunie. Teraz to jawią się nam, jak sen jaki złoty, zwłaszcza po tym, przez co później przechodziliśmy i nadal przechodzimy. To powodzenia i wytrwałości! :) (pis. oryg.; zmiana moja)

No cóż, mógłbym jeszcze dalej cytować Słowackiego: Usycham z żalu, omdlewam z tęsknoty, ale co to da w tej naszej polskiej rzeczywistości.
 
ŚRODA (15.05)
No i dzisiaj wstałem o 05.30.
 
Źle spałem. Gdzieś od czwartej przewracałem się z boku na bok nie mogąc doczekać się szóstej.
 
Już o 04.43 napisał Po Morzach Pływający.
Cześć z rana.
Jesteśmy gdzieś pomiędzy Hebrydami i zachodnią częścią Szkocji. Hebrydy to też Szkocja, ale napisałem tak trochę obrazowo.
Ciebie dopadł kaloryfer, a mnie drzewo. Cofając zapomniałem, że w lesie są drzewa i lekko stuknąłem tylnią lampą Smoczycy. To " lekko" okazało się na tyle skuteczne, że lampa rozpadła się na kawałki.
Z perspektywy czasu wydaje mi się, że było to pierwsze ostrzeżenie przed całkowitą zagładą Smoczycy, ale kto zwraca uwagę na takie ostrzeżenia. 
Miłego dnia
PMP (pis. oryg.; zmiana moja)
Smoczyca to chyba ich stare auto. Gdyby tak było, to ból mniejszy. Bo gdyby to miała być Ravka...
Z kolejnego maila wynikało jednak wprost, że to Ravka. Więc ból spory. 

Przed I Posiłkiem zabrałem się za ściany między kuchnią a kominkiem. Znowu wyrwałem ileś tam gwoździ, pozbyłem się kilku wkrętów, dziury zaszpachlowałem i całość odkurzyłem.
A potem zabrałem się wreszcie za siebie. Tym razem słowo "odgruzowanie" nie oddaje tego, co ze sobą zrobiłem. W cudowny sposób odżyłem. 
Na fali tego odżycia zrobiliśmy sobie małą wycieczkę po Uzdrowisku. Bardzo ciekawą i pouczającą. 
I sam pojechałem do City. Żona miała do załatwienia sprawy w domu i obojgu nam to pasowało.
W Leroy Merlin kupiłem parę drobiazgów za 80 zł. Istotnych o tyle, że umożliwiały dalszy front robót. Na przykład taki grunt. Dotychczas używany nagle zaczął się dziwnie zachowywać, jakby się warzył. Tworzyły się takie gluty i przez to nie dość, że zostawiał je na gładkich ścianach, które po nim powinny zostać gładkimi, to zapewne nie spełniał swojej gruntowej (gruntowanej?) funkcji. Od razu był podpadnięty. Mógł być przeterminowany, bo zdaje się, że pamiętał remontowe czasy Wakacyjnej Wsi. Kazałem go zabrać panom z firmy przeprowadzkowej, bo przydasie...
Dokupiłem też rolkę taśmy malarskiej, szerokiej, bo wyszła, i została mi tylko wąska. A pieprzenia się z oklejaniem nie cierpię. Przy wąskiej oklejany pasek musiałem robić x2, żeby zabezpieczyć się przed niekontrolowanymi mazami Piasku Sahary. No i dokupiłem szpachlę w kolorze jasnego drewna (trzecią już), żeby zaszpachlować kolejne dziury i dziureczki na otapetowanej ścianie przy zamurowanym wejściu do gościnnej łazienki. Tak zrobiłem z tapetą w sypialni gości i efekt był bardzo dobry.
Bez Żony zakupy w Carrefourze i w Biedrze poszły błyskawicznie. Nawet nie wiem kiedy, a już wracałem do domu.
Spory kęs czasu, gdy zasiedliśmy w salonie, spędziliśmy na omawianiu planu A'. Włos był dzielony na 8, a nawet na 16. Tu, wyjątkowo, nawet ja, czułem się, jak ryba w wodzie. I oboje zgodnie stwierdziliśmy, że w tej sytuacji dzielenie na 32 nie ma sensu.
 
Zadzwoniłem wreszcie do Teściowej, żeby ustalić warunki brzegowe jej przyjazdu. O dziwo, poszło jak po maśle. Ustalenia, potwierdzone smsami (czarno na białym!) są takie, że przyjeżdża do nas w najbliższy poniedziałek (odbiór na dworcu w City), a wyjeżdża w piątek. Obie strony się zgodziły co do majowego terminu, bo w czerwcu, ponoć, mają być straszne upały.
Zaraz po tym zaskoczył nas telefon. Dzwonił Sąsiad Filozof, a to naprawdę było święto lasu. Przegadaliśmy wszystko co się dało. I z rozmowy wynikało, że u nich, u ich rodziny, w Naszej Wsi i w okolicach prawie nic przez ostatni rok się nie zmieniło. Czas jakby zatrzymał się w miejscu. Tyle tylko, że Sąsiadka Realistka postanowiła jednak coś trochę pouprawiać - kilka krzaczków pomidorów, jakieś warzywa.
Ustaliliśmy, że teraz to szlag wie, kiedy zawitamy w tamte strony, ale gdyby, to uprzedzimy i wpadniemy...

Po II Posiłku oklejałem wszystkie krawędzie przed malowaniem. Nie cierpię tej roboty, mimo że taśma była szeroka.
Wieczorem obejrzeliśmy kolejny odcinek serialu Zawód:Amerykanin. Pięć ostatnich minut ja na... ostatnich nogach.
 
CZWARTEK (16.05)
No i dzisiaj wstałem o 06.00.

Żona stosunkowo szybko po mnie, bo stresowała się gośćmi. Na ostatnią chwilę zarezerwowali ten weekend, a ona zgodziła się im na wiele udogodnień. Przede wszystkim  mieli przyjechać już o 10.00, zostawić bagaże i od razu ruszyć dalej na planowaną wycieczkę. Ale obawiali się, że  gdy wrócą, wszystkie miejsca parkingowe będą zajęte i co oni, biedni, zrobią, i Czy moglibyście państwo jakieś nam zająć? Państwo, czyli ja, z samego rana wyjechało na Piękną Uliczkę i zajęło miejsce idealnie na wprost furtki, a drugie Państwo, czyli Żona, wyszła w szlafroku przed bramę, żeby nadzorować i dopiero wtedy się uspokoiła. I dopiero wtedy przystąpiła do swojego 2K+2M. To  się nazywa obowiązkowość.
 
Przed przyjazdem gości zdążyłem zrobić przecierkę i zagruntować.  I gdy sobie spokojnie szpachlowałem dziurki w tapecie, przyjechali. Piętnaście minut przed czasem. Ale nie można było im tego mieć za złe, skoro jechali z daleka. Tylko ja jestem w stanie ocenić godzinę przyjazdu z dokładnością +/- 1-10. minut w zależności od długości trasy. Jeśli 50 km, to +/- 1 minuta, jeśli  zaś 600  km, to +/- 10.
Sympatyczna para, lat 40+, ale bliżej czterdziestki. Ona, jak mi później relacjonowała Żona, zawsze jakieś dwa kroki za mężem.
- A może ty byś chciał mieszkać w takiej dzielnicy Polski, w której zawsze tak jest?!... - nie wiedzieć czemu się mnie niespodziewanie czepiła. Przecież rano tak, jak chciała, zerwałem się już po pierwszej Blogowej i zająłem na parkingu miejsce gościom.

Po I Posiłku znowu pojechaliśmy zwiedzać Uzdrowisko. I znowu nas zaskoczyło swoją odmiennością. Zaimponowało to nam. Taka różnorodność klimatów.
Gdy wróciliśmy, przestrzeń miedzy kuchnią a kominkiem pomalowałem pierwszy raz.
- Wiesz - odezwałem się do Żony - teraz, ponieważ wiem, o co chodzi w tym malowaniu, chociaż specjalnie za nim nadal nie przepadam, ale przyznaję, zawsze po nim jest efekt, to mogę malować każdą przez ciebie wskazaną ścianę. - Ty wybierzesz kolor, a ja załatwię resztę.
A Żona chce mnie wysyłać do innej dzielnicy Polski. 
 
Półfinałowy mecz Igi Świątek z Amerykanką Coco Gauff mocno się opóźniał, więc ten czas wykorzystałem na pisanie. W końcu się rozpoczął. Iga wygrała 2:0.
Zrobiło się na tyle późno, że nie chciałem się z niczym rozpędzać. Stąd z przyjemnością podlałem roślinki. Z przyjemnością te w szklarni i z obowiązku te bidule na kompoście i obok niego.
 
Wieczorem obejrzeliśmy kolejny odcinek serialu Zawód:Amerykanin.
 
PIĄTEK (17.05)
No i dzisiaj wstałem o 06.00.
 
Najpierw męcząc się z przewracaniem się z boku na bok przed budzeniem, a potem, po nim, ze wstawaniem. 
Zaraz po Blogowych pomalowałem ściany drugi raz i z powrotem nałożyłem wyczyszczone dekle włączników i gniazdek. Byłem bardzo wdzięczny Żonie, że zadeklarowała, że może być sama z tymi od wód, bo mogłem sobie spokojnie pracować i nie wdawać się w dyskusje skierowane na dzielenie włosa na 16 lub 32. Bo o 11.00 przyszła para, przedstawiciele Polskich Wód, aby omówić wejście robotników na przybrzeżny pas Bystrej Rzeki sąsiadujący z naszą posesją, aby mogli zacząć wycinać roślinność, która przez lata sprytnie się zakorzeniła w brzegowych umocnieniach starając się wcisnąć korzeniami między potężne kamienne umocnienia i aby mogli zacząć wzmacniać przeciwpowodziowo nadbrzeże. Faceta z tej dwójki pamiętałem z poprzedniego pobytu i zapamiętałem, jako mistrza właśnie w dzieleniu i w powtarzaniu danej kwestii po pięć razy w różnych odsłonach i na różne sposoby.
Raz tylko wybrałem się nad rzekę do tej trójki, żeby przypomnieć Żonie i uzmysłowić gościom, że najpóźniej o 11.50 musimy z domu wyjść. Gdy wrócili do salonu, żeby pochylić się nad przyniesionymi papierami, byłem jeszcze bardziej wdzięczny Żonie, że nie musiałem brać udziału w tym spotkaniu.

O 11.50 udało się nam bez problemu wyjechać. Znowu w Uzdrowisko. A gdy wróciliśmy po wycieczce, niespodziewanie ogarnął mnie smutek i melancholia. Może przez pogodę, bo było szaro i padało.
- To może idź się połóż?... - zaproponowała Żona.
Zaprotestowałem wiedząc, że gdy wstanę, będzie jeszcze gorzej. Zresztą i tak bym nie pospał, bo za jakąś chwilę zadzwonili goście z pytaniem i prośbą Czy mąż mógłby wyjechać z posesji i zaparkować na zewnętrznym parkingu, żeby oni mieli miejsce, gdy wrócą z wycieczki, bo dzisiaj jest piątek i może być różnie?
Mąż mógł bez szemrania. Nie uskarżał się, że leje i nawet przełknął bardzo szybko, a raczej zdusił w sobie natychmiast myśl, że przeparkowując Inteligentne Auto o 40 m i potem, po kilku godzinach, znowu robiąc to samo, tylko w przeciwną stronę, żadną miarą nie rozgrzeje silnika. A każde dziecko wie, jeszcze przed oficjalną nauką chemii, że w dieslu nierozgrzany silnik powoduje niepełne spalanie paliwa do H20 i CO2, a w związku z tym tworzące się cząstki węgla C umiejętnie zatykają katalizator. A jego wymiana to kilka tysięcy złotych. Ale co tam...
Pani czekała na mnie przy furtce.
- To może ja zaparkuję na wprost państwa furtki? - zaproponowałem widząc wolne miejsce.
- A nie, nie, tam dalej, gdzie czeka mąż, bo tutaj na auto spadają szyszki...
Jak to mówią - daj palec, a...

Oczywiście nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Deszcz, chłód i szyszki, a raczej moja cicha wewnętrzna reakcja na słowa pani, na tyle mnie ożywiły, że wszelka myśl o przespaniu się, gdyby nawet zaczęła kiełkować, zniknęła bezpowrotnie. Zabrałem się za zjazdowe zaległości.
Od 8. miesięcy dokładnie zabieram się za wysyłanie dyplomów wydanych z okazji 50-lecia ukończenia studiów. Tym koleżankom i kolegom, którzy na zjeździe nie byli. Było tego 7 sztuk, ale jakoś tak zabierałem się jak pies do jeża. Obdzwoniłem wszystkich, żeby upewnić się, czy pocztowe adresy, które posiadałem, są aktualne. Nawet udało mi się dodzwonić do kolegi z Węgier, ale do Niemiec już nie. Wysłałem więc do naszego chemicznego małżeństwa, jednego z wielu, maila z prośbą o kontakt.
W poniedziałek postanowiłem wybrać się na pocztę i temat zamknąć.
W międzyczasie malowałem pierwsze listwy i cokoliki, aby zacząć je na górze montować. Zaplanowałem  jutro temat zamknąć, a w niedzielę zabrać się za pralnię.

Wieczorem obejrzeliśmy 1 i 1/3 odcinka serialu Zawód:Amerykanin.  Dość wcześnie buńczucznie oboje równocześnie ogłosiliśmy, że obejrzymy dwa. Pod koniec pierwszego zacząłem nie wyrabiać i Żona ze dwa razy cofała akcję, ale na początku drugiego mi przeszło (wyspałem się?), za to u Żony zauważyłem charakterystyczne objawy, znane mi od 24. lat, które świadczyły o tym, że za jakieś 5 minut będzie po zawodach. Niczego jej nie mówiłem, bo w tym momencie, przy swojej jeszcze ewidentnej trzeźwości by się oburzyła (jak śmiem jej coś takiego wciskać niezgodnego z prawdą?!) i zaparła. Tylko czekałem. I oczywiście się doczekałem. Pierwszy głęboki oddech i było pozamiatane. Brutalnie zapaliłem światło.
- Co?! - patrzyła na mnie półprzytomnie. Błyskawicznie dodarło do niej "co?". - Ale ty zasypiałeś wcześniej!... - jej musiało być na wierzchu.
 
SOBOTA (18.05)
No i dzisiaj wstałem o 06.00.
 
Wstawało się ciężko. 
W trakcie porannego onanu zdrowo nastraszył mnie sms z Biedronki. Zdążyłem bowiem przeczytać pierwsze słowa, gdy ekran wygasł, a z nich wynikało, że pisała do mnie jakaś Barbara. Mało mam kłopotów?!
Dzien dobry, jestem Barbara (tu właśnie ekran się wygasił), Kierownik sklepu Biedronka przy ul._Sąsiedniopołudniowopowiatowej_4a. Wraz z zespolem dolozylismy wszelkich staran, zeby Twoje zakupy w naszym sklepie byly wygodne i komfortowe. Przyjdz i przekonaj sie. Zapraszam! (pis. oryg.; zmiana moja).
Wzruszyłem się z kilku powodów (wiek robi swoje i człowiek jest skłonniejszy do wzruszeń - ja, Żona zaś na takie moje dictum reaguje zawsze tak  samo - dziecinnieje!), bo:
- że też Biedronka z Powiatu pamiętała o mnie.
- pani "Kierownik" pisała chyba prawdę, jeśli to ta, o której myślę i którą mile zapamiętałem. Bo przy którejś promocji Pilsnera Urquella 12+12 i przy dostawie butelek w kartonach po 15 sztuk w każdym (piękne czasy!) żadna z pracownic nie potrafiła sobie poradzić z obliczeniami, ile mogę kupić na 5 biedronkowych kart i tylko je straszyłem informacją, że  przecież wspólny mianownik dla liczb 24 i 15 to 120, więc tyle flaszek mogę kupić. Wszystkie kierowały mnie do pani "Kierownik". A ta bez słowa pomogła mi zapakować do wózka 8 kartonów i, co więcej, zaprowadziła mnie do nieczynnej kasy ze słowami Będzie szybciej!, uruchomiła ją, błyskawicznie skasowała i wróciła pełna energii "na sklep" (informuję, że to nie były jej słowa).
Stąd ze słowa "Kierownik" z mojego komentarza smsa zdejmuję złośliwy cudzysłów, jako hołd z daleka i stwierdzam, że jest to faktycznie pani Kierownik!

Rano wysłałem przypominającego smsa do Szefa Fachowców. Odpisał, że będzie za dwie godziny. Wychodziło, że o 11.20. To szybko pojechaliśmy w nowo otwarte miejsce, w którym można kupić wszelkie kwiaty, sadzonki, krzewy, itp. Miała być bazylia, ale nie dowieźli.
- Będzie w poniedziałek. - usłyszeliśmy od sympatycznej pani.
To samo, tylko że "w sobotę" usłyszałem od niej, gdy w środę zajrzałem tam po drodze do City.
Żonie strasznie podobało się to Powiatowstwo. Mnie może nie aż tak, ale z przyjemnością pomyślałem, że chętnie przyjadę w poniedziałek. A bazylia potrzebna jest, żeby zasadzić ją wśród pomidorów.
W trakcie "wycieczki" pod nosem ciągle niby do siebie, a bardziej do Żony, gadałem odstawiając monodialog A mógłby mąż zająć nam miejsce, żebyśmy mieli, gdy wrócimy z wycieczki?
- Zobaczysz, że tak będzie! - złorzeczyłem.
Ale szybko o tym zapomniałem na tyle, że, gdy Żona zapytała ze specyficznym grymasem na twarzy Zgadnij, kto dzwonił?, trafiłem dopiero za trzecim razem. Na pierwszym miejscu obstawiałem Teściową, bo przecież zbliżał się termin jej przyjazdu.
Wracając Żona odpisała gościom, że będziemy za trzy minuty. Stanąłem na awaryjnych przy ich aucie, a tu cisza i żywej duszy... Żona podeszła do furtki i zadzwoniła do nich, po czym machnęła na mnie, żebym parkował na posesji.
- Wszystko ci opowiem w domu... - ubiegła mnie szeptem, żebym nie dopytywał, oczywiście głośno. 
- A nie, wie, pani, rozmyśliliśmy się, nigdzie nie jedziemy, zrobimy sobie pieszą wycieczkę...- zacytowała ich reakcję.
Ani przepraszam, ani pocałujta wójta! Coraz bardziej wyglądało nam na to, że to taki parzysty typ biernoagresywny.

Szef Fachowców przyjechał o ...11.20. Przywiózł potężne bukowe bele Nie miałem czasu ich rozłupać, zaległe pół kubika, i po kawie zabrał się za prąd. Strawił na to mnóstwo czasu bez żadnego efektu. Prądu nie udało się uzyskać we włączniku, który uruchamiał w górnym przedpokoju kinkietowe oświetlenie. Wcześniej było, ale gdy wstawili podwójne drzwi, zniknęło.
- Musieliśmy przy montażu przeciąć któryś z kabli... - słusznie wywnioskował. - Pozostaje prucie od nowa, ale czy to oświetlenie tutaj jest w ogóle potrzebne? - dodał wiedząc, co powie Żona.
- Dla mnie może nie być! - potwierdziła, żeby mieć tylko święty spokój.
Ale ja się upierałem. I wspólnie znaleźliśmy rozwiązanie. Szef Fachowców znalazł dziwny przedłużacz za regipsową ścianą, pozostałością po przesuwanych drzwiach prowadzących do łazienki gości (otwór obecnie zamurowany), który posiadał prąd. I wymyśliliśmy, jak ten kabel za tą ścianką pociągnąć do góry i kinkiet z czujnikiem ruchu zamocować w nowym miejscu, nad zamurowanym otworem. Zapaliłem się do  tego pomysłu, bo był całkowicie inny od wszystkich dotychczasowych i emanował świeżością rozwiązań i wyzwań. Wprost pięknie!
Gdy tylko Szef Fachowców wymienił obiecany bezpiecznik na 16.A, sprawdziłem, czy we wszystkich włącznikach i gniazdkach na górze jest zasilanie. Bo swoje wiedziałem.
- Ale ja niczego nie ruszałem w puszkach! - dość słabo protestował. Ale chyba z tego mojego sprawdzania był zadowolony, gdy wyjeżdżał, bo wiadomo było, że temat mamy z nim  nareszcie zamknięty.
A drewno? Niektóre kloce dały się nieść "na piechotę", większe i cięższe trzeba było przewozić taczką kładąc ją na boku przy załadunku, a jeden był tak ciężki, że mógłbym sobie zrobić krzywdę, więc od razu, na miejscu klinem i młotem rozłupałem na trzy. Wszystko spoczęło w drewutni, a ja wiedziałem, że wykonałem porządną robotę.

Gdy Żona poszła z Pieskiem na spacer, zabrałem się za finezję. W regipsie wywierciłem spory otwór i od wewnątrz przeciągnąłem sztywny i odpowiednio wyprofilowany drut tak, żeby wylazł przez ten otwór na zewnątrz. Gdy drut miałem już na górze, do jego dołu mocno przymocowałem kolejny, bardzo giętki i elastyczny, a gdy miałem z kolei ten, zrobiłem to samo z prądowym, z tym od przedłużacza, oczywiście wcześniej wyłączając odpowiedni bezpiecznik. Przed założeniem głównej drewnianej listwy maskującej kabel prądowy dość ekwilibrystycznie mamutem przykleiłem do ściany, żeby nie było go widać, i pozostało tylko kupić kinkiet na czujnik ruchu i go zamocować. Satysfakcja była duża.
Żona wróciła ze spaceru z relacją.
- Spotkałam naszych gości. - Strasznie oboje przepraszali za zamieszanie i za zawracanie nam głowy...
Oboje stwierdziliśmy, że chyba jednak nie jest aż tak źle.

Żona od razu się przydała. Bo gruba listwa maskująca sprężynowała i nawet mamut nie dawał rady.    W środku wysokości ciągle się odklejała, więc długo stałem przy niej ciągle ją dociskając. A Żona nie dość, że wymyśliła, że to miejsce trzeba czymś podeprzeć, to jeszcze ją dociskała, gdy ja w piwnicy tego czegoś szukałem. A gdy listwę podparłem stosowną kantówką zapierając ją na drugim końcu o schody, było po temacie. Pięknie.
Przed meczem mogłem jeszcze podszlifować kolejne cokoliki i je pomalować, by za chwilę bez wyrzutów sumienia i w pełnym komforcie pójść z laptopem na górę i w sypialni zrobić sobie oglądalne stanowisko.
Mecz nie trwał długo, jakieś półtorej godziny, i w zasadzie był bez historii. Iga wygrała 6:2, 6:3 i po raz drugi w krótkim czasie, po dramatycznym Madrycie, w Rzymie, w finale pokonała Arynę Sabalenkę, która nie miała niczego do gadania. Absolutna dominacja Igi.

Zaraz na początku oglądania zadzwoniła na mój telefon Lekarka.
- A bo się stęskniłam za wami... - zaczęła.
Ja tak samo za nimi, no ale przecież są priorytety. Bez problemu, bo to Lekarka, umówiliśmy się, że zadzwonimy do nich po meczu.
Rozmowa była długaśna - 59 minut. Tym razem dominowała życiowa filozofia. Obie strony rozumiały się, że w pewnych kwestiach następują nieodwracalne zmiany i że czegoś już po prostu się nie chce, albo że czegoś po prostu już się nie chce robić. I nie miało to niczego wspólnego z dziadzieniem, chociaż Lekarka w którymś momencie stwierdziła, że jest starą babą! A to mnie oburzyło.
- Nie możesz być starą babą, bo gdyby tak było, to kim byłbym ja?!
- Starcem! - usłużnie podpowiedział Justus Wspaniały.
Przez jakiś czas męczył mnie o fotowoltaikę, bo się na tym zna, w przeciwieństwie do mnie, i dociekał, dlaczego Syn zrobił tak, a nie tak. Ale telefonu do Syna nie chciał.
Nie brakowało też standardowych, naszych tematów. No i wyszło, że obie strony znajdą dogodny termin w czerwcu, aby oboje z Ziutkiem i Brunem mogli do nas przyjechać.
 
Wieczorem zrobiło się późno, jak na nas, więc tylko dokończyliśmy, a w zasadzie poważnie rozpoczęliśmy oglądanie wczorajszego napoczętego odcinka serialu Zawód:Amerykanin. Na więcej nie było nas stać.
 
NIEDZIELA (19.05) 
No i dzisiaj wstałem o 05.20.
 
Gnębiły mnie myśli. A wiadomo, że lepiej myśli się na trzeźwo niż w półśnie. Nawet jeśli takie same, to już tak nie męczą, a co ciekawe, odchodzą. 
Chyba przeze mnie Żona była na dole już o 06.20.
Rano skończyłem "Dwudzieste siódme miasto" Jonathana Franzena. Nareszcie. Zero jakichkolwiek emocji i zero satysfakcji.
- Tyle razy ci mówiłam, żebyś już dawno przerwał! - Ja cię podziwiam! - podsumowała z zerowym podziwem.
Sam nie wiem, dlaczego uparłem się skończyć tę książkę. To była zdaje się jego pierwsza i może na niej "uczył" się pisać. Pomysł fabuły taki sobie, mocno wydumany, a sposób narracji mętny, chaotyczny i w wielu przypadkach niezrozumiały. Bo późniejsze jego książki świetne - intrygujące, wciągające i napisane bardzo dobrym językiem. Tę, którą właśnie skończyłem, poświęcił rodzicom. Biedni!

Bardzo wcześnie nasi goście wyjechali. Na tyle, że musiałem pójść do nich na "parkingowe pożarcie", bo gdy zadzwonili, Żona była jeszcze w głębokim 2K+2M. 
Rozstanie potoczyło się gładko i miło. Po pierwsze dziękowali za rezerwacje miejsca, po drugie dzisiaj już takiej potrzeby nie było, bo postanowili jechać jeszcze na długą wycieczkę, a po niej wracać prosto do domu, po trzecie bardzo chcieli, żebym odebrał apartament i przejmowali się śmieciami Bo chcielibyśmy zostawić wszystko w porządku!, po czwarte chcieliby do nas wrócić Bo już o tym między sobą gadaliśmy! i po piąte Ooo, tu to jest naprawdę co zwiedzać, a wszystkiego nie daliśmy rady!
Musiałem zweryfikować w sobie pewne oznaki nikczemnego osądu.

Rano wreszcie dotarłem do kolegi ze studiów, który ze wspólną koleżanką z roku, a jego żoną, mieszkają w Niemczech. Ucięliśmy sobie długą pogawędkę. W jej większości dominował temat jego stanu zdrowia. Dwa lata temu, w upały, dopadł go udar. Stąd na zjazd oboje nie mogli przyjechać. A teraz, jakieś 10 dni temu, przeszedł trzecią operację na sercu.
- Musieli to robić w trzech etapach. - Mam założonych 14 bajpasów... - opowiadał, przy czym robił to na zasadzie stwierdzenia faktu, a nie pseudochwalenia się z głupawym eksponowaniem bajpasowego rekordu. Po prostu.
Wstrząsnęło mną, a jednocześnie podziwiałem, że te swoje zdrowotne przypadłości przedstawiał w sposób pogodny, bez jęczenia i narzekania, może dlatego Bo teraz mogę wreszcie oddychać i potrafię wziąć głęboki oddech!
To wszystko takie oczywiste. Nie doceniamy tego co mamy, może i dobrze, bo trudno ciągle myśleć o tym, że dobrze chodzimy, oddychamy, trawimy i nie będę dalej wchodził w szczegóły, ale gdy któryś z tych elementów (emelentów) zawiedzie, a później uda się go naprawić, dopiero widzimy, jak był istotny.
- A po udarze mam bardzo wąski kąt widzenia, zwłaszcza w prawym oku... - dalej relacjonował nie na zasadzie skargi, tylko raczej ciekawostki.
Przy okazji wiele dowiedziałem się o jego rodzinie i życiu w Hanowerze.
Oboje z żoną oraz z naszym wspólnym kolegą ze studiów swego czasu, kiedy żyła jeszcze Bazysia, spędzili krótki urlop w Pięknej Dolinie i nas odwiedzili w Naszej Wsi. To zaowocowało tym, że ten nasz wspólny kolega od tamtego czasu zawsze w rozmowie, albo mailu lub smsie prosił, żeby Bazysię podrapać za uchem. Wtedy zapałała do niego straszną miłością i w trakcie całego ich pobytu nachalnie lgnęła do niego, a on nie miał nic przeciwko temu. Teraz tę formę pieszczoty i prośbę zawsze przerzuca na Bertę, chociaż jej nigdy nie widział.

Po I Posiłku zabrałem się za ostatni akord remontu przedpokoju. Tapetowałem ścianę powstałą po zamurowaniu wejścia do łazienki. Śmieszna powierzchnia oraz fakt Teraz wiem, o co chodzi w tym tapetowaniu! powodowały, że do pracy przystąpiłem może nie od razu z entuzjazmem, ale dobrze nastawiony. Bąble, trudne do usunięcia, oraz babranie się w kleju błyskawicznie sprawę zweryfikowały. Jednak tapetowanie nie stanie się moją ulubioną czynnością. Przy czym użycie słowa "ulubioną" jest poważnym nadużyciem. Ale sprawę zamknąłem na ocenę dobry+, wszystko sprzątnąłem, a gdy przykleiłem ostatnie dwa cokoliki, przestrzeń się pięknie domknęła i Żonie się bardzo spodobało. A gdy żonie się spodobało, to i mnie...! Pozdrawiam!
Dodatkowo wszystkie akcesoria malarskie przeniosłem z kuchni do łazienko-pralni (kolejny etap prac) i dół zaczął wyglądać, zwłaszcza że Żona pięknie umyła dwa okna w Bawialnym, a przede wszystkim rozległe drzwi tarasowe.

Należał się nam, ... trojgu, spacer po Zdroju. Piękna pogoda oraz niebywały kicz przyrody w Parku Różanecznikowym spowodowały, że nastroje mieliśmy bardzo dobre, a ja ponownie czułem się mieszkańcem Uzdrowiska. Cała ta aura spowodowała, że wszędzie było pełno turystów tworzących specyficzną atmosferę, zwłaszcza tych z psami, z którymi, z turystami oczywiście, można było porozmawiać i na psiej bazie się pozaprzyjaźniać. Pięknej całości dopełnił pobyt w Amfiteatralnej.
 
Po powrocie zabrałem się za przygotowanie wysyłki dyplomów do koleżanek i kolegów ze studiów.      I na to zadzwonił Syn z pytaniem To kiedy planować kolejny wyjazd wnuków z dziadkami?, co spowodowało mój wybuch śmiechu. Syn spokojnie odczekał, aż mi minie, a gdy mu wyjaśniłem, dlaczego nie wiem, szpetnie zaklął, co robi niezwykle rzadko w przeciwieństwie do jego ojca.
Temat mocno przewałkowaliśmy, a gdy on dorzucił swój - głęboki kryzys w rodzinnym trójkącie Moja I Żona - Syn - Córcia, stwierdziliśmy, że przegadywanie obu przez telefon jest do dupy i umówiliśmy się na, jego i Synowej, przyjazd do Uzdrowiska w lipcu Bo wtedy chłopaki mają obozy, a my święty spokój! A wyjazd z dziadkami zaplanowaliśmy mniej więcej na przełom sierpnia - września.

Dzisiaj Żona Dyrektora kończyła 48 lat. To zadzwoniliśmy do Zaprzyjaźnionej Szkoły. Wszystko się zgadzało z takim wyjątkiem, że urodziny miała jutro. Ale to w niczym nam nie przeszkodziło, czyli     w standardowym przegadaniu ich i naszych spraw. No i umówiliśmy się kolejny raz na... ich przyjazd. Tym razem w lipcu. Obie strony cały czas chcą, tylko życie przeszkadza.
Przed pójściem na górę wysłałem smsa do Justusa Wspaniałego. Wydawało mi się, że po rozmowie z Synem, byłem w stanie wyjaśnić, dlaczego Syn z fotowoltaiką "zrobił tak, a nie tak". Ale na wszelki wypadek podałem Justusowi Wspaniałemu, za zgodą Syna jego numer telefonu, żeby, gdyby Justus Wspaniały chciał, zadzwonił i żeby sobie porozmawiali, dwaj spece od fotowoltaiki, a mnie zostawili  w spokoju.
Długo nie wyłączałem telefonu, ale nie doczekałem reakcji Justusa Wspaniałego.

Wieczorem, pod koniec oglądania kolejnego odcinka serialu Zawód:Amerykanin usłyszałem cichutki i rytmiczny oddech Żony. I "to było na tyle".
 
PONIEDZIAŁEK (20.05)
No i dzisiaj wstałem o 05.10.
 
Chyba przez poniedziałkową publikację, no i, oczywiście przez przyjazd Teściowej. Nie wiem zaś przez co Żona wstała o... 05.40. Czegoś takiego nie grali nigdy. Gdzie te czasy naszowsiowe, kiedy to Żona regularnie wstawała o 08.00, a bywało że nawet o 09.00.
Gdy ponownie otwierałem drzwi do sypialni, żeby wcześniej łazienkowym hałasem (lekkie odgruzowanie się z racji przyjazdu Teściowej) jej nie budzić, ku swojej zgrozie zobaczyłem, że... patrzy na mnie całkiem przytomna.
- Nie śpię... - A będę mogła już teraz zejść na dół?
- Oczywiście... - uspokoiłem ją, żeby nie męczyła się w łóżku, bo wiem, jak to jest.
Ale gdy zeszła, a ja oczywiście sytuacji nie mogłem mieć opanowanej, z deklaracją pomocy wparowała do kuchni. Musiałem dać odpór.
- Ale umówiliśmy się na twoje już tak wczesne zejście na dół, ale nie na to, że będziesz się od razu krzątać w kuchni!
Bez słowa siadła na kanapie przed żywym ogniem w kuchni i czekała na Blogową. Dalej potoczyło się normalnie. Raz tylko skomentowała sytuację.
- To jest paranoja, żeby już przed szóstą pić kawę!
Nie widziałem w tym żadnej paranoi. Wstaję, to piję.

Z samiutniego ranka wysłałem do Q-Zięcia życzenia. Dzisiaj kończył 39 lat. Żona nawet się nie oburzyła, że tak wcześnie i że nie dałem mu spać.
Od początku dnia sporo pisałem, bo wiedziałem, że później mogę mieć z tym problem. I dość wcześnie pojechałem na pocztę, żeby wreszcie wysłać dyplomy. A to zajęło sporo czasu - jakieś 40 minut. Żmudne adresowanie, wypełnianie druczków, zwłaszcza specyficznych przeznaczonych na zagranicę. Sześć kopert kosztowało... stówę.
I Posiłek zjedliśmy w sporym pospiechu, bo trzeba było jechać do City, a jeszcze przed przyjazdem Teściowej postanowiliśmy zdążyć z podstawowymi zakupami. Wszystko się udało.
Pociąg miał raptem 4 minuty spóźnienia. Bardzo szybko w związku z Teściową powstał problem toalety, więc wymyśliłem,  żeby pójść do kawiarni blisko Starego Miasta City, a przy okazji...
W drodze do domu zrobiliśmy zakupy "pod Teściową". I właśnie wtedy zareagował Justus Wspaniały w swój specyficzny sposób. Przysłał, w zasadzie ni z gruszki, ni z pietruszki, zdjęcie pomidorów ze swojej szklarni. Pięknych i dorodnych, więc mu pogratulowałem. Ale reakcji na mojego smsa nie było wcale. Żadniutkiej. Jak by nie istniał. Ale ostatecznie miał prawo do treści się nie odnosić i niczego nie komentować. Jednak to trochę dziwne...

Gdy Teściowa odpoczęła, obeszliśmy cały dom, ogród i szklarnię. Reagowała na swój specyficzny sposób, z którego należało sądzić, że się jej podoba. W kilku miejscach. W innych milczała. Przy okazji nas nie zawiodła mówiąc, gdy, na przykład, wychodziła ze swojego apartamentu Ale ta woda w kranie to coś mętnawa! albo, gdy staliśmy nad Bystrą Rzeką, To tutaj musi być wilgoć?!
Po II Posiłku (dla nas) i kolacji (dla Teściowej) poszliśmy na spory spacer z Pieskiem po Zdroju. Długość spaceru była limitowana jakimś hiszpańskim serialem Świetnym!, który Teściowa namiętnie ogląda, stąd już o 18.15 byliśmy z powrotem. Kolejny odcinek zaczynał się o 18.45, więc sporo wieczornego czasu obie strony miały dla siebie.

Wieczorem obejrzeliśmy kolejny odcinek serialu Zawód:Amerykanin dokończywszy kawałeczek wczorajszego.
 
 
 
W tym tygodniu Bocian nie zadzwonił ani razu i wysłał jednego sflaczałego smsa.
W tym tygodniu Berta zaszczekała raz jednoszczekiem. We wtorek na pierwszym stopniu schodów prowadzących do jej górnego legowiska złożyłem kilka deseczek-cokolików z uszanowaniem Pieska, żeby miał sporo miejsca do przejścia. Piesek uważał jednak, że ma za mało. Gdy siedzieliśmy na tarasie, z domu dobiegł nas jednoszczek, co nas zszokowało, bo Piesek nie szczeka przecież, a już w domu to nigdy. Żona oczywiście natychmiast zareagowała. Według jej relacji Piesek stał przy schodach, a na pysku - faflach, wszelakich zmarszczeniach, oczach i na uszach oraz w całej swojej masowości miał poważny zarzut To w jaki sposób mam się dostać na górę?! Wystarczyło, że Żona trochę listeweczki przesunęła i Piesek majestatycznie powędrował.
Godzina publikacji 19.32.

I cytat tygodnia:
Życie staje się złożone, gdy zaczynamy myśleć, że wszystko musi mieć sens. -  Soren Kierkegaard (duński filozof, poeta romantyczny i teolog, uznawany za jednego z prekursorów filozofii egzystencjalnej, zwłaszcza jej chrześcijańskiego nurtu; nazywany czasem „Sokratesem Północy”)