17.06.2024 - pn - dzień publikacji
Mam 73 lata i 197 dni.
WTOREK (11.06)
No i dzisiaj obudziłem się o 05.00.
Sam z siebie. A potem o 06.00 na dźwięk smartfona. A z łóżka zwlokłem się w bólach "dopiero" o 06.20. Bo spałbym jeszcze i spałbym.
- To dlaczego nie spałeś?! - Żona jeszcze przed 2K+2M się tą moją relacją wzbudziła, co trochę jej zakłóciło poranek. - Trzeba było jeszcze spać! - Co cię goniło?! - Dzieci, praca?!
Dlaczego? I co mnie goniło? Nie wiem. Co mam zrobić, że w głowie mam tak, jak mam?!
Starałem się jednak głośno dociec przyczyny tego mojego ciężkiego wstawania.
- To chyba przez tę zasłonę! - zasugerowałem.
Od wielu dni jasne poranki przeszkadzają mi w spaniu. Chyba mam mocno zakodowany pierwotny rytm, zgodny z przyrodą, taki, że jak jest jasno, trzeba wstawać, a gdy ciemno, należy wbrew cywilizacji iść spać. Na drzwiach balkonowych w sypialni wisi mleczna jasna roleta i przezroczysta jasna firaneczka, ewidentnie ku ozdobie, bo swoją strukturą nie może żadną miarą stawiać oporu światłu.
Zresztą roleta robi to również w minimalnym stopniu.
O swoich przemyśleniach powiedziałem Żonie przedwczoraj. Zdziwiła się mocno Bo do tej pory to ci nie przeszkadzało?
- Może by powiesić coś mniej przezroczystego?... - zasugerowałem.
- Poszukam i zobaczę, co mam. - obiecała.
No i wczoraj, gdy już siedziałem na skraju łóżka gotów się położyć, podeszła do mnie z jakąś szmatą.
- O, może być! - uradowałem się. - Jest ewidentnie ciemniejsza.
- Ale powąchaj! - Bo jest po praniu, czyściutka, ale służyła Pieskowi... - Innych już nie mam, bo wszystko poszło do gości.
- Eee, tam... zareagowałem. - Ledwo Pieska czuć! - Może być!
Ale gdy wieszałem i nos miałem przez dłuższy czas w zasłonie, zapach był zdecydowanie intensywniejszy.
- Rzeczywiście ta szmata jednak cuchnie! - zareagowałem. - Ale już metr dalej nic nie czuć, więc może być! - byłem nadal konsekwentny.
Żona się oburzyła.
- To nie jest żadna szmata, tylko bardzo dobra zasłona, świetny materiał i dlatego dałam Pieskowi.
Cholera, że też zapomniałem, że Piesek zawsze dostaje to, co najlepsze!
Wniosek dzisiaj rano musiał być tylko jeden. Światło zostało mocno ograniczone, a niezauważalny, narkotyczny zapach działający przez całą noc spowodował, że jeszcze spałbym i spałbym. Więc teraz, nawet gdyby Żona chciała tę szmatę, przepraszam, zasłonę, wymienić na coś innego, nie pozwolę.
Porankowy czas więcej niż zwykle spędziłem nad sportowym onanem. Bo wczoraj był towarzyski mecz Polska - Turcja (2:1), którego nie oglądałem, no i trwają lekkoatletyczne Mistrzostwa Europy we Włoszech. Więc musiałem obejrzeć, między innymi, cały bieg pań na 400 m i zwycięstwo Natalii Kaczmarek w finale, która w tym biegu pobiła 48.-letni rekord Polski ustanowiony wtedy przez ikonę lekkoatletyki i naszego sportu, Irenę Szewińską oraz obejrzeć ceremonię medalową, w której Natalia przy Mazurku Dąbrowskiego się wzruszyła, a ja wraz z nią.
Skrót meczu zmartwił mnie nie względu na jego wynik, oczywiście, i nie ze względu na styl gry naszej drużyny, bo przy takim skrócie niczego nie mogłem o nim wnioskować, ale ze względu na kontuzję, które odnieśli Karol Świderski i Robert Lewandowski. A od zawsze uważam, że obaj powinni grać w podstawowym składzie. Co innego Arkadiusz Milik. Jego czas w reprezentacji minął, podobnie jak Grzegorza Krychowiaka. Taka jest kolej rzeczy. Stąd wysłałem do Syna i do Wnuków smsa po towarzyskim meczu z Ukraińcami. Bo oni o Miliku mają nieprzychylne (eufemizm) zdanie.
Zła wiadomość jest taka, że w meczu towarzyskim z Ukrainą Milik doznał kontuzji. Dobra, że nie zagra na Euro! Powiedz chłopakom, jeśli nie wiedzą :)
- Ubawiliśmy się setnie :))) - odpowiedział.
Nieładnie.
Zamiast meczu wczoraj wieczorem obejrzeliśmy pierwszy odcinek serialu Mentalista z 2008 roku.
(Mentalista, to ktoś, kto odczytuje ludzkie nastroje, rozumie znaczenie mowy ciała, wywiera na ludzi wpływ i kreuje iluzję w ich umysłach - jest bowiem znakomitym obserwatorem i niezłym psychologiem. Nie jest to jednak dar wrodzony, ale doskonale wytrenowane umiejętności). Oboje stwierdziliśmy, że nadal oglądamy. A dzisiaj rano niczego w naszej decyzji nie zmieniliśmy. Zobaczymy, co będzie dalej.
Dość wcześnie zadzwoniła Pasierbica, żeby się pochwalić. Przy okazji, o czym od razu nie wiedziała, w bardzo sympatyczny i sprytny sposób wybudziła Matkę ze swojego 2K+2M.
- A bo ty o tej porze już nie spisz, to dzwonię. - śmiała się.
Dałem na głośność. Od wychowawczyni klasy Q-Wnuka Pasierbica dowiedziała się, że w Kangurze Matematycznym był on najlepszy wśród uczniów wszystkich trzecich klas w szkole. Żona, mimo że wszystko słyszała, od razu rzuciła 2K+2M i przyleciała do mnie do stołu. Czy już wspominałem, jak się zmienia, gdy rzecz dotyczy Q-Wnuków, a zwłaszcza Q-Wnuka?...
- Przypomnę - podsumowałem, gdy skończyliśmy rozmowę - i zapytam, kto mówił, że Q-Wnuk będzie geniuszem?! - A mówiłem to do znudzenia, gdy nie miał jeszcze roczku!
Żona kiwała głową na potwierdzenie tego faktu oraz na potwierdzenie, jaki tym ciągłym gadaniem byłem upierdliwy. No, ale proszę!
Z Pasierbicą wstępnie obgadaliśmy ich (ona, Ofelia i koleżanka Pasierbicy z pracy) przyjazd w najbliższy weekend. Od Matki dowiedziała się wcześniej, że dostaną do dyspozycji całe górne mieszkanie, o którym wiedziała, że jest komfortowe. Ma, chociażby, oddzielne, niezależne wejście.
- Ale ja..., my z wami chcemy poprzebywać! - zaznaczyła wtedy.
Zabrzmiało groźnie, więc dzisiaj uważałem za stosowne zareagować.
- Ja z tylu babami nie wytrzymam! - Albo pójdę do szklarni, albo będę coś robił w piwnicy!
- No właśnie!... - zareagowała, jak gdyby nigdy nic. - Q-Zięć i Q-Wnuk ucieszyli się, że wyjeżdżamy, a oni zostają sami.
Nawet był przez chwilę taki pomysł, gdy byliśmy w Metropolii na urodzinach Ofelii, że ja na ten czas przyjadę do chłopaków, do mieszkania Krajowego Grona Szyderców, ale spalił na panewce.
Tedy trzeba będzie sprostać wyzwaniu! Najbardziej boję się tego zwielokrotnionego tembru kobiecego głosu i jego wysokich częstotliwości. Potrafią w mig mnie wykończyć. A proces regeneracji trwa stosunkowo długo. I mój wiek nic tu nie ma do rzeczy, bo miałem tak zawsze, odkąd sięgnę pamięcią.
O 13.00 ocknąłem się, że na 12.00 byłem umówiony u wulkanizatora na wymianę opon. Natychmiast zadzwoniłem.
- Teraz mam fiata, niech pan przyjedzie o 13.30.
Szybko zapakowałem letnie opony i po drodze pojechałem do szkółki po sadzonki... cukinii.
- To ja nie wiedziałam, że w tym roku nie będzie cukinii! - Żona podniosła rwetes po przeczytaniu bloga. - Sto razy wolę cukinię niż ogórki... - Można z niej zrobić pyszne obiady... - Że też muszę się dowiadywać o tym z bloga!... - Szkoda, że się ze mną nie skonsultowałeś! - Może w szkółce są sadzonki?... - oburzała się i starała znaleźć rozwiązanie jednym ciągiem.
- Ale nie ma już miejsca! - Gdzie je posadzę?!
Żona metodą prób i błędów, kiedy ciągle otrzymywała ode mnie odpór, od głupich pomysłów dotarła w końcu do mądrego. Na zboczu, na skalniaku przy tarasie znalazła jedno sensowne miejsce, sporo gołe, gdzie cukinia mogłaby sobie rosnąć. Pomysł spodobał mi się dodatkowo dlatego, że miejsce to było dobrze nasłonecznione. Wystarczy trochę dosypać ziemi z kompostownika, a kamienie na skraju poletka skutecznie będą ograniczać jej obsuwanie i będą zatrzymywać wodę.
Sadzonek nie było, więc obiecałem, że wysieję dwa gniazda, a cukinia będzie, kiedy będzie.
Tę okoliczność postanowiłem opisać inaczej.
Żona i Cukinia
Ostatni wpis rano przeczytała Żona
Stąd efekt - była wielce zatrwożona
I z ust jej słyszałem - ależ ja nieboga!
Żeby coś wiedzieć - muszę czytać bloga!
Jak może nie być cukinii w tym roku
Kiedy zawsze była u mojego boku?!
Bo i łatwe w pracy, i smaczne, i zdrowe
I obiady zawsze były w mig gotowe!
I po stokroć wolę je niż te ogórki
Więc jeżeli nie chcesz otrzymywać burki
To radzę ci dobrze - posiej mi cukinię
Tutaj, na tej górce, a złość ma wnet minie!
Późnym popołudniem zacząłem się snuć bez celu. Żona wiedziała o co chodzi, współczuła mi i dodawała ducha.
- Jak już zaczniesz, to pójdzie...
Też o tym wiedziałem, tylko jak zacząć?...
Nieuniknione były porządki w warsztacie, a raczej w przyszłym warsztacie, stanowiącym bezpośrednie przedłużenie przyszłej klubowni. Ma on niezależne wyjście do drewutni i do ogrodu. Do bajzlu pozostawionego tam przez Prominenta skutecznie przez rok dołożyłem swój. Uczciwie się przyznam - skutecznie go powiększyłem. W dwóch pomieszczeniach, co do których rok temu miałem świetlane plany, które teraz wróciły, bo zrobiło mi się po roku wystarczająco niedobrze i zaczęło mi się zbierać na wymioty, gdy setny raz czegoś poszukiwałem, a tej czynności, jako ewidentnej straty czasu, nienawidzę, po ich lewej i prawej stronie powstała mieszanina wszystkiego, co można sobie wyobrazić, a która była wynikiem warsztatowych ambicji gospodarza, jego umiłowania do prac prostych, bardziej skomplikowanych i finezyjnych, jego dążenia do samodzielności oraz prac adaptacyjno-remontowych prowadzonych w Tajemniczym Domu. Według jakiegoś dziwnego systemu, w którym przez rok się poruszałem, często na poważnym wkurwie, na podłodze leżały lub stały narzędzia i urządzenia, śrubki, wkręty, nakrętki, kołki, podkładki, często rozsypane i różne inne akcesoria zbierane przez lata, w tym niektóre zupełnie nierozpakowane po kolejnej przeprowadzce. Na półkach zaś, po lewej i po prawej stronie Prominent i ja złożyliśmy różne deski i deseczki, panele i kantówki oraz ... narzędzia i urządzenia. Przez rok pilnowałem tylko, aby środek stanowiący taką specyficzną ścieżkę był pusty w celach komunikacyjnych. Bo trzeba było przecież dojść w różne miejsca lub dojechać taczką.
Dochodzenie odbywało się na zasadzie brodzenia z wysokim i uważnym podnoszeniem nóg i ich stawianiem, czegoś na kształt ruchów bociana, żeby na czymś nie stanąć i tego czegoś nie zgnieść, albo żeby się nie potknąć i nie zrobić sobie krzywdy, co było bardziej prawdopodobne biorąc pod uwagę zimną i brutalną twardość martwych przedmiotów oraz ich nieruchliwość i nieustępliwość w kontraście do ciepłej, kruchej delikatności starczego ciała. Szukając czegoś konsekwentnie przelewałem z pustego w próżne, bo w ten sposób przesuwając elementy (emelenty) śmietniska tylko powiększałem bajzel.
Pilnowałem jednak, żeby on nie rozpełznał się (rozpełz się?, rozpełzywał się?) niczym mech na środek, stąd jeżdżenie taczką przez ten rok odbywało się w zasadzie bez przeszkód.
Widok całości był istnym przykładem stajni Augiasza. Do klasyki brakowało tylko gówna.
No cóż, miarka się przebrała. Zszedłem na dół z postanowieniem, że koniec z prowizorkami i że wszystko od początku będę robił porządnie, w sposób przemyślany i ostateczny. Chyba dlatego do sprawy podchodziłem jak pies do jeża, bo zdawałem sobie sprawę, że taki system, takie podejście zajmie bardzo dużo czasu, a roboty innej jest przecież huk. Ale bardzo szybko po długiej pracy koncepcyjnej i różnych przemyśleniach co do przyszłej funkcji dwóch pomieszczeń i kolejności wszystkich ruchów, sprawa mnie wciągnęła. Na tyle, że nie chciało mi się iść na II Posiłek.
Zaczynałem odczuwać satysfakcję. Teraz, od tego momentu, to mogę natychmiast przychodzić do bajzlu i powoli oraz systematycznie go pomniejszać aż do całkowitej likwidacji. Gdybym w najbliższym czasie zajmował się tylko nim, to pracę oceniłem na jakieś 5-6 dni. Tak, tak!...
Wieczorem obejrzeliśmy drugi odcinek serialu Mentalista. I stwierdziliśmy, że ... dalej oglądać nie będziemy. Aura zbyt gładka, miła, przewidywalna i płaska. W proponowanej przez realizatorów konwencji nie ma miejsca na... emocje, są skróty, bo przecież nie ma czasu, a odcinek trzeba domknąć, a przede wszystkim brakuje, i wiedzieliśmy, że to zmienić się nie może, rysów psychologicznych głównych bohaterów. Z tym oglądaniem tak się ślizgaliśmy po wierzchu, a ślizgać się nie lubimy.
Tedy Żona przystąpi do dalszego szukania.
ŚRODA (12.06)
No i dzisiaj wstałem o 05.50.
Dziesięć minut przed budzeniem.
O 06.45 rozśmieszył mnie Po Morzach Pływający, który o 04.16 napisał.
Co robimy na statku?
Trzymamy wachtę i pilnujemy, żeby statek zawsze płynął dziobem do przodu.
Teraz stoimy na kotwicy pod Amsterdamem i i czekamy na załadunek ryżu.
Trzymamy wachtę i pilnujemy, żeby statek zawsze płynął dziobem do przodu.
Teraz stoimy na kotwicy pod Amsterdamem i i czekamy na załadunek ryżu.
PMP (pis. oryg.; zmiana moja)
W odpowiedzi się wymądrzyłem.
Dobre, ale wiem, że jest też coś takiego jak "cała wstecz", no i statek potrafi też odbijać od nadbrzeża przodobokiem lub tyłobokiem, jeśli to nie profanacja :)
Emeryt (zmiana moja)
Emeryt (zmiana moja)
O 07.13 mnie dobił, nomen omen.
Sposób w jaki statek dobija do nabrzeża zależy od wielu czynników. Klasycznie podchodzi się dziobem, rzuca szpring dziobowy i następnie dobija się rufę. W przypadku wiatru z burty przeciwnej do strony cumowania sprawa jest prosta ponieważ to wiatr wykonuje całą robotę. Są statki które cumują rufą tzw RoRo które przewożą naczepy samochodowe. Statki które posiadają tzw pędniki azymutalne mogą cumować jak chcą. Czasem żeby zacumować najpierw trzeba rzucić kotwicę.
Temat rzeka. (pis. oryg.)
Temat rzeka. (pis. oryg.)
Praktycznie cały dzień spędziłem w przyziemiu. Po moich pierwszych pracach porządkowych robią się z niego trzy wyraźne części. Pierwsza to Klubownia. Mianem tym określaliśmy do tej pory cały ciąg trzech pomieszczeń, przez które przechodząc można było dostać się z zewnętrznej części posesji, tej przy ulicy, do ogrodu z kompletnym pominięciem domu. Teraz, jeśli chodzi o funkcje, będzie inaczej.
Pierwsza część zostanie nadal Klubownią. To tam planujemy w przyszłości urządzić specjalne wypoczynkowe miejsce dla gości. Kominek-koza, dywan, fotele i kanapa, regały z książkami, gry planszowe, ekspres do kawy i czajnik oraz jakiś music typu Smooth jazz. Do korzystania w smutnych, ciemnych i zimnych porach roku. Ale oczywiście nie tylko.
Drugie pomieszczenie przygotowuję pod skład narzędzi i urządzeń oraz dupereli w postaci uporządkowanych i posegregowanych gwoździ, wkrętów, kołków, podkładek, śrub, nakrętek, itp., itd.
Pomieszczenie to będzie stanowiło strefę buforową, cichą, między Klubownią a pomieszczeniem trzecim, Warsztatem, w którym będę pracował i tworzył zawsze przy współudziale mniejszego czy większego hałasu. Stąd od dzisiaj przyjmie nazwę Bufor.
Jeszcze przed I Posiłkiem zamiotłem Warsztat, zaszpachlowałem 12 dziur pozostałych po zdemontowaniu wczoraj sześciu zbędnych kątowników, podpórek pod półki, a potem zabrałem się za stalowy zlew. Swoim wyglądem, z dominacją zapyziałości, odstraszał dziwną brunatną warstwą. Woda z baterii dochodziła, ale nie odpływała. Zdemontowałem wszystkie możliwe rury i kolanka, wyczyściłem, a sam zlew doprowadziłem do błysku. To sobie w nim kiedyś poużywam przy różnych bieżących warsztatowych pracach.
Po I Posiłku zabrałem się za Bufor. Wszystko powynosiłem albo do Klubowni, albo do Warsztatu. I, gdy zamiotłem, przestrzeń stała się wdzięcznym i obiecującym pomieszczeniem do zagospodarowania.
Musiałem sporo czasu strawić nad koncepcją zagospodarowania ścian, żeby nie wiercić na bezdurno. Zwłaszcza, że wszystkie trzy były stworzone z trzech różnych materiałów.
Najpierw dobrałem się do tej z regipsu oddzielającą Klubownię od Buforu. Wymyśliłem, że do niej przytwierdzę płytę OSB, pozostałość po remontach, na której łatwo zamontuję specjalny system szyn do zawieszania na nich kilkudziesięciu pudełeczek ze śrubkami, nakrętkami, itd., itd. Gdyby w przyszłości okazało się, że tę ścianę regipsową trzeba będzie zburzyć i postawić murowaną dla poprawy akustyki (wyciszenia hałasów z Warsztatu), płytę będzie można zdemontować w pięć minut i udostępnić pole dla demolki.
Potem dobrałem się do ściany dzielącej Bufor od Warsztatu. Ta była dziwna, taka ni pies, ni wydra. Solidniejsza niż poprzednia, ale jednak przy waleniu w nią pięścią wychodziło, że to nadal regips. Potwierdzały to kołki do regipsu, które dawały się wbijać, co prawda ze sporą trudnością, ale jednak. Mogłem zamontować długą pionową szynę ze specjalnymi otworami, jedną z dwóch, na których miało zawisnąć pięć półek, całość w spadku po Prominencie. Jednak w miejsca pod drugą szynę kołki już nie dawały się wbijać. Musiałem pierwszą zdemontować, wszystko od nowa pomierzyć i uruchomić Makitę. Upieprzyłem się przy tym niespodziewanie zdrowo, ale gdy cały system zawisł, miałem sporo satysfakcji. Bufor natychmiast zyskał.
- "Nagle" zrobiło się całkiem zgrabne pomieszczenie... - skomentowała Żona.
Tak mnie ta praca wciągnęła, że nie chciało mi się przyjść na II Posiłek. Po nim mógłbym sobie na dzisiaj darować, ale Bufor nadal dziwnie mnie wciągał. Więc na dobicie się zszedłem na dół i do trzeciej ściany, tej porządnej, murowanej, przytwierdziłem maksymalnie nisko, nad posadzką, te sześć kątowników zdemontowanych wcześniej z Warsztatu. Spoczywać będą na nich przedmioty ciężkie, chociażby młot i łom. Ale znajdą się i inne.
Nie zawiodłem się. Na górę wróciłem satysfakcjonująco "połamany".
Jedyną odskocznią od Przyziemia stał się dzisiaj krótki spacer z Pieskiem z zahaczeniem o Zdrój. Pretekstem był odbiór dwóch paczek. Jedna mieściła żwacze dla Pieska. Smród buchnął mi w twarz, ledwo otworzyłem skrytkę. A przecież zawartość była porządnie zapakowana i dokładnie owinięta kilkoma warstwami folii. Nic więc dziwnego, że Piesek z wielką skrupulatnością paczkę obwąchał, a potem szedł co rusz spozierając na Pana (chyba mi się tak zdawało, bo raczej jednak na paczkę), co robi w trakcie spaceru rzadko i w specyficznych okolicznościach. Przez całą drogę smród mi nie przeszkadzał, bo jak wspomniałem, zapach ten budzi we mnie apetyt. Co innego u Trzeźwo Na Życie Patrzącej i Konfliktów Unikającego. Gdy byli ostatnio, wyjąłem Pieskowi przysmak i po drodze dałem go do powąchania Trzeźwo Na Życie Patrzącej. Odrzuciło ją gwałtownie do tyłu.
- Fuj!!! - krzyknęła. - Dlaczego mi to robisz?!
Nie miałem złych intencji.
Konfliktów Unikający widział reakcje partnerki (!), ale powąchał z ciekawości.
- Łeee! - też go odrzuciło.
"Znowu" wracaliśmy Piękną Uliczką. I znowu jakiś żłób zajmował chodnik.
- Mam numer do Straży Miejskiej... - zacząłem swój... numer.
- Ciekawe, co też mają w głowach ci emeryci? zastanawiałam się zawsze obserwując ich różne zachowania... - Żona jęła się rozważania fascynującego dla niej tematu. - Byli mi obcy, więc nie za bardzo mogłam dociec. - A tu, proszę, mam pod ręką. - spojrzała na mnie nawet życzliwie. - Myślę, że gdy przeszli na emeryturę nadal chcą być zauważani i ważni.
Mógłbym nawet się z tym zgodzić, ale przecież taki byłem grubo (eufemizm) przed emeryturą.
Przy okazji krótko o pięknym polskim czasowniku "jąć".
Forma Liczba pojedyncza Liczba mnoga
1. os. 2. os. 3. os. 1. os. 2. os. 3. os.
Bezokolicznik jąć
1. os. 2. os. 3. os. 1. os. 2. os. 3. os.
Bezokolicznik jąć
Czas przyszły imę/jmę imiesz/jmiesz imie/jmie imiemy/jmiemy imiecie/jmiecie imą/jmą
prosty
Czas przeszły
m jąłem jąłeś jął jęliśmy jęliście jęli
ż jęłam jęłaś jęła jęłyśmy jęłyście jęły
n - - jęło - - -
Tryb
rozkazujący niech imę/jmę jmij niech imie/jmie jmijmy jmijcie niech imą/jmą
Nieźle popierdolone!
Wieczorem obejrzeliśmy pierwszy odcinek ... amerykańskiego serialu Wspaniała Pani Maisel (pierwszy sezon 2017 rok). Zgodnie stwierdziliśmy, że pierwsza połowa nie zapowiadała nic specjalnego, za to druga i owszem. Oboje nastawiliśmy się bardzo pozytywnie. Zapadła niewymuszona decyzja Jutro oglądamy następny odcinek. Może do czterech razy sztuka?...
CZWARTEK (13.06)
No i dzisiaj wstałem o 05.40.
Jakoś organizm nie może dobić do tej szóstej.
Do I Posiłku... pisałem. A po nim pojechaliśmy do City. "Tym razem" we dwoje. Bo jutro przyjeżdża Pasierbica z towarzystwem, więc żartów nie ma. Ale i tak dla mnie głównym zakupem był ten w Leroy Merlin. Na szynach przeznaczonych z definicji do wieszania mebli kuchennych przymocowanych do płyty OSB zawisną niezliczone pudełeczka ze śrubkami. Oczy będę sycił widokiem porządku, a psychikę tym samym faktem i świadomością, że nie będę musiał szukać tej akurat, właściwej śrubki. Tylko raz w życiu, kiedy posiadałem warsztat, miałem w tym względzie idealny porządek. W Naszej Wsi pracowałem na profesjonalnym stole warsztatowym. Z tyłu posiadał perforowaną płytę usytuowaną pionowo i prostopadle względem blatu, na której wieszałem specjalne pudełeczka, a w nich bogactwo śrubek. No, ale Naszą Wieś traktowaliśmy niezwykle pioniersko i poważnie. Zaś w Wakacyjnej Wsi przez trzy lata panował w tym względzie totalny burdel porównywalny do tego uzdrowiskowego, sprzed wczoraj. Zdobyłem się tylko w Dużym Gospodarczym na montaż imadła. Jakbym czuł pewną tymczasowość. Więc co by to miało oznaczać teraz? Może nadeszło w końcu takie miejsce, w którym da się wreszcie złożyć (za 20 lat) moje kości?...
Pisałem bodajże o tym. Zacząłem je składać już w wieku 52. lat, kiedy przeprowadziliśmy się do Biszkopcika. Dzielnica sympatyczna, a osiedlowy cmentarz taki miły, kameralny, na uboczu. No i spoczywa na nim mój kolega ze studiów. A razem raźniej.
Gdy przeprowadziliśmy się do Naszej Wsi, była ona za mała, żeby znajdował się w niej cmentarz. To znaczy za Niemca był, tak jak i piekarnia, browar, itd., bo to inna kultura życia, a więc i śmierci. Opłacało się mieć cmentarz na miejscu. Zostały tylko urokliwe resztki w małym lasku. Byliśmy tam kilka razy oglądać szczątki grobów i jeden zadbany, pielęgnowany przez miejscowych autochtonów, którzy pamiętali o swoich przodkach. Zawsze wtedy informowałem Żonę, że tu mógłbym z przyjemnością leżeć.
O Naszym Miasteczku w sprawie złożenia kości nawet nie myślałem. Za daleko. Z kolei w Wakacyjnej Wsi tamtejszy cmentarz wydawał się taki obcy, więc nie brałem go pod uwagę. Również w grę nie wchodziły nigdy metropolialne. Takie olbrzymie, nieludzkie. A teraz zacząłem powoli myśleć o uzdrowiskowym. Trzeba będzie się tam w końcu wybrać, nomen omen, i zobaczyć, co zacz. Lepiej zawczasu wiedzieć. W tamtym roku planowaliśmy pójść w okolicach 1. listopada i co? Mamy już czerwiec! A o tej porze roku o taką wycieczkę trudno, choć to niedaleko, bo wokół życie się rozpycha i wpadlibyśmy w nieprzyjemny dysonans. Lepiej to zrobić, gdy przyroda zamiera i cała aura sprzyja stosownej kontemplacji.
To wróćmy do życia.
Ledwo wróciliśmy z City, a już znalazłem się w Buforze. Paliło mi się. Szyny zamontowane na płycie OSB w czterech rzędach już same z siebie wyglądały profesjonalnie, a gdy zawiesiłem wszystkie pudełeczka... Bajka! jakby powiedziała Lekarka. Przy czym wieszałem je jak popadnie, bo czas na żmudną i upierdliwą segregację tych wszystkich drobiazgów nadejdzie. Będzie to chińszczyzna w najlepszym wydaniu i nie da się tego zrobić za jednym podejściem, bo można byłoby od tego ścibolenia zwariować. Wzrok długo pasłem nowym widokiem.
Żeby dalej coś uporządkować na zamontowanych podpórkach poukładałem morze szpadli i łopat, grabi, haczek, mioteł i oczywiście młot, kilof i łom. Te trzy ostatnie będą tam spoczywać, nomen omen, zawsze, bo pozostałe narzędzia proste, te lekkie, docelowo zawisną na kolejnej płycie OSB przymocowanej do tej murowanej ściany. Wykorzystam miejsce, lepiej to będzie wyglądać, no i dostępność będzie prosta.
Przerzuciłem się do szklarni. Z krzaków pomidorów pozrywałem wilki i dolne liście. I zgodnie z ostatnimi wytycznymi Justusa Wspaniałego podsypałem pod nie popiół drzewny i wszystko podlałem.
- Musisz je czymś zasilić! - powtarzał wielokrotnie w czasie ostatniego pobytu.
Po czym wzięło mnie na czarną winorośl. Tę, która rośnie na zewnątrz. Wyciąłem wszystkie suche gałązki, pozostałość po tamtym roku i te, z obecnego, w którym niektóre przemarzły. I wyciąłem piękne i długie ze ślicznymi liśćmi, a przede wszystkim wąsami, które już zdążyły opleść leszczynę i kokornaka. A tak być nie może, więc dałem im odpór. Wszystko od razu przejaśniało. A, co, ..., miało nie przejaśnieć?!
Wieczorem obejrzeliśmy drugi odcinek serialu Wspaniała Pani Maisel. Podtrzymaliśmy decyzję, że będziemy dalej oglądać.
PIĄTEK (14.06)
No i dzisiaj wstałem o 06.00.
Zaraz po Blogowych pojechałem w Uzdrowisko. W poszukiwaniu kolanka rynnowego, bo od jakiegoś czasu w czasie deszczu z naszej rynny spustowej gdzieś przy ziemi leje się woda i sprytnie spływa na jedną ze ścieżek Sąsiadów z Lewej dokumentnie ją zalewając. Gdy rano dokopałem się do tego kolanka, okazało się, że jest pęknięte. Sprawa więc wydawała się prosta, ale wszystko, co wydaje się...
Przy okazji w budowlanej hurtowni dopytałem o płytę OSB. Mieli po 130 zł sztuka. Przydałaby się do zrobienia porządków w Buforze i w Warsztacie, ale musiałem skonsultować z Żoną, bo przecież istniały priorytety w wydatkach. I w tej samej sprawie, priorytetów wydatkowych, zajrzałem do Nowego Mechanika.
- Można jeździć! - śmiał się, gdy usłyszał z czym przyjeżdżam. - Mojej żonie wymieniam olej i filtry raz na dwa lata, bo mało jeździ.
Zawsze do tej pory, od 1996 roku, kiedy kupiłem w salonie nową Nexię Daewoo, olej i filtry w każdym kolejnym aucie wymieniałem co roku bez względu na liczbę przejechanych kilometrów. Tym bardziej w Inteligentnym Aucie. W tamtym roku na początku lipca w tej sprawie byłem u Nowego Mechanika. Pod maską zaczepił wywieszkę, ku pamięci, za przeproszeniem, że następna wymiana za 15 tys. km. A przez ostatni uzdrowiskowy rok przejechaliśmy raptem 7 tysięcy. Gdzie te czasy, gdy rok w rok robiliśmy po 20 tysięcy?!
- Niektórzy przyjeżdżają do mnie na wymianę po 40-50. tysiącach kilometrów. - śmiał się. - Gdy przyjedzie pan za rok, będzie dobrze.
Po I Posiłku zabrałem się za rynny, rury spustowe i kolanko. Wszystko połączyłem zgodnie ze sztuką. Żeby sprawdzić, czy układ działa podciągnąłem wąż i wlewałem wodę do rynny obserwując, czy system odprowadzania wody do kanalizacji burzowej działa. Nie działał. Wodę cofało. I dalej lała się do Sąsiadów z Lewej. Znaczy, że musiała być zatkana pozioma rura. Wsadziłem w nią wąż, zaczęły wypływać jakieś czarne gluty, ale po chwili podłączony zestaw dalej nie działał. Ruszyłem ze spiralą. System dalej nie działał. W tym momencie mnie tknęło. Przypomniałem sobie, że w czasie ulew ni z tego, ni z owego w Warsztacie pod zlewem, tym ostatnio przeze mnie przeczyszczonym, na posadzce pojawiała się woda, Jakby ją skądś wybijało. Zdemontowałem kolanko i w rurę odpływową, tą spod zlewu, wsadziłem doń wąż i odkręciłem wodę. Po czym poleciałem na zewnątrz patrzeć na rurę poziomą. Długo nie musiałem czekać, by zobaczyć jak wodociągowa woda, płatna, wylewa się z rury "deszczowej" i pięknie leci do sąsiadów. To już przekroczyło moje rozumienie rzeczy. Postanowiłem poczekać na Sąsiada z Lewej.
Korzyść z tego zamieszania była taka, że, żeby mieć swobodny dostęp do instalacji deszczowej, piłą łańcuchową przeciąłem ażurową ściankę skonstruowaną z cienkich drewnianych listewek, taką specyficzną kratownicę, która już dawno temu, jeszcze nie za naszych czasów, pod naporem bierwion debilnie się wybrzuszyła i nie spełniała sobą żadnej roli, a na pewno nie odgradzania stref w drewutni.
Żona wyraziła zgodę na zakup płyty OSB. To w te pędy pognałem do hurtowni. Myślałem, że przewiozę ją Inteligentnym Autem zakładając, że będzie wystawać poza obrys auta, ale to nie miało stanowić problemu. Niestety płyta była o 5 cm za szeroka względem przekątnej bagażnika. Szef hurtowni nie robił żadnego problemu i za "dyszkę" zgodził się mi ją podrzucić swoim dostawczakiem.
Młody kierowca bez szemrania wniósł ją razem ze mną do Warsztatu.
Rzuciłem się na nią wygłodniały jakichś sukcesów. Przeciąłem ją na dwie części pasujące do dwóch różnych ścian i wywierciłem otwory do montażu w ścianie. Po czym poszedłem do Sąsiada z Lewej.
Właśnie wrócił z pracy i obiecał zaraz po obiedzie przyjść.
Przyszedł uzbrojony w bardzo długą spiralę. Kręciliśmy z jednej i z drugiej strony. I nic to nie dało.
Wobec tajemniczego systemu musieliśmy się poddać. Nie mogłem przecież kuć betonu na zewnątrz, tego, który pokrywał poziomą "burzową" rurę, i tego, razem z kaflami, w Warsztacie. Na taką demolkę nie było mnie stać ani finansowo, ani czasowo, ani organizacyjnie. Będę musiał skonstruować nowy system odprowadzania wody z tej części dachu i wlewać ją do ogrodu przy granicy z Sąsiadami z Lewej. Nie spełnia on żadnej roli oprócz pięknego zachaszczenia i ograniczania widoczności na granicy działek. Ale w takim układzie na pewno po drodze ustawię ze dwie beczki, żeby zbierać ten cenny surowiec i wykorzystywać go do podlewania.
Gdy sprzątnąłem cały bajzel po waterloowskich pracach, zabrałem się za odgruzowanie. Dzisiaj przyjeżdżała Pasierbica z Ofelią i ze swoją koleżanką z pracy. Żarty się skończyły.
PONIEDZIAŁEK (17.06)
No i dzisiaj wstałem o 06.00.
Wstawało się ciężko.
W tym tygodniu Bocian zadzwonił pięć razy i przysłał jednego sflaczałego smsa.
W tym tygodniu Berta zaszczekała raz, w środę, żeby ją wpuścić do domu. Byłem akurat w ogrodzie, Żona w domu i gdy się spotkaliśmy, oboje równocześnie zadaliśmy sobie z niedowierzaniem pytanie To Berta szczeknęła? Bo jednoszczek był jakiś anemiczny, mało pewny siebie. Ponieważ niedowierzanie tkwiło w nas obojgu, więc musiało być coś na rzeczy. Stwierdziliśmy chętnie, że w tej sytuacji musiała to być jednak ona i komisyjnie ten jednoszczek jej zaliczyliśmy.
Godzina publikacji 15.49.
I cytat tygodnia:
Ilekroć znajdziesz się po stronie większości zastanów się przez chwilę. - Mark Twain (amerykański pisarz pochodzenia szkockiego, satyryk, humorysta, wolnomularz)