07.10.2024 - pn - dzień publikacji
Mam 73 lata i 309 dni.
WTOREK (01.10)
No i dzisiaj wstałem o 05.45.
Piętnaście minut przed czasem, ale wstawało się lekko.
Wyczytałem, że dzisiaj jest Międzynarodowy Dzień Ludzi Starszych. Kulturalne zastosowanie stopnia wyższego ostatniego przymiotnika, takie z wyczuciem, bardzo mi się spodobało. Nie żadne tam debilne "Seniorów". Poza tym takie określenie jest dyplomatyczne, pojemne i każdy osobnik indywidualnie, bez osobistej urazy, może się w tej grupie klasyfikować lub nie. Osobiście myślę, że powoli zaczynam łapać się na ten stopień wyższy.
Rano najpierw zabrałem się za onan sportowy, a potem za cyzelowanie optymalnego wpisu jeśli chodzi o jego długość. Żeby tak zawsze...
- A musisz pisać o wszystkim... - słyszę czasami Żonę. - Nie możesz sobie odpuścić?...
- Nie mogę... - słyszę siebie.
I zaraz po I Posiłku pojechaliśmy na wycieczkę. Tę "zaległą" z niedzieli. Tym razem za cel obraliśmy sobie Krzywe Miasteczko. W drodze do Metropolii i z powrotem zawsze koło niego przejeżdżamy, a raz nawet mieszkając już w Uzdrowisku wybraliśmy się do tamtejszego Kauflandu, któremu udało się nas omamić promocją Pilsnera Urquella. Omamić, bo wszystkiego razem było według słów pani 12 puszek, ale kupiliśmy osiem Bo widocznie ktoś z rana kupił cztery... (pisałem o tym).
Ja w Krzywym Miasteczku nie byłem 41 lat, od 1983 roku, kiedy dostarczałem tam dwóm lub trzem rodzinom (zawsze tym samym, więc po pierwszym razie później bez problemów i bez nawigacji<!> docierałem) paczki, a Żona nie wiadomo kiedy i czy w ogóle.
Obeszliśmy Rynek, taki trochę bez charakteru, z ruchem samochodowym i parkingami, z całym jednym skrzydłem zabudowanym betonową blokową kolubryną. Ohyda! Zajrzeliśmy do kilku bocznych uliczek, ja nawet do dwóch kościołów (- A mówiłeś, że już nie będziesz wchodził do kościołów?... - Mówiłem, ale w trakcie pogrzebów lub innych uroczystości...) i ominęliśmy dwie "kawiarnie" osłabieni ich wnętrzem i "klimatem", by trafić do trzeciej (to, zdaje się, jest wszystko w tej sferze), o fajnym klimacie typu vintage, takiej usytuowanej przy tutejszej, niewątpliwej atrakcji turystycznej.
Ostatecznie przyjazdu nie żałowaliśmy. Poza tym ewentualnie będziemy mogli naszym gościom podać wrażenia i opinie z pierwszej ręki.
Kolejnym plusem pobytu w Krzywym Miasteczku był fakt, że udało nam się dotrzeć do oddziału Santandera, by odebrać wydrukowaną historię spłat kredytu wziętego w CHF w 2007 roku (50 zł opłaty), a spłaconego w 2020 roku. Na początku prób czynionych przez Żonę sytuacja wydawała się trudna, nie mówię, że niemożliwa, a to za sprawą wszechobecnej już AI. Rozmowa Żony z panią z krwi i kości na infolinii polegała na tym, że Żona musiała być zweryfikowana, więc pani zadawała pytania, na które nie sposób było odpowiedzieć, bo dotyczyły jakichś pinów sprzed 20. prawie lat i innych numerów lub danych. Kto by to pamiętał.
- A nie może pani mnie weryfikować zadając, na przykład, pytania o imię i nazwisko panieńskie mojej matki lub podobne, które zadawano normalnie ileś lat temu?...
- Nie mogę, bo to system nakazuje zadać takie, a nie inne. - Proszę zadzwonić później, może system "wymyśli" inne pytania.
Kurwa, ja pierdolę!, że zacytuję Adasia Miauczyńskiego.
A potem zadzwoniła do Żony pani, może jakaś inna, która stwierdziła z nagła Może pani odebrać wydruk w dowolnej naszej placówce w Polsce. A ponieważ akurat byliśmy w Krzywym Miasteczku...
Ten fakt Żona wykorzystała jeszcze do tego, aby wstąpić do Kauflandu, mimo moich delikatnych uwag, że przecież i tak będziemy robić zakupy w City.
- Ale tu jest inna oferta. - dowiedziałem się, chociaż dla mnie to jeden pies, a nawet gorzej, bo w nowym miejscu trzeba tracić czas na poszukiwania.
W City sprawa była prosta. W Leroy Merlin dokupiłem drewnochron i cienkie listewki pod czarną winorośl, w Carrefourze błyskawicznie to, co zwykle i podobnie w Biedronce. Ale Biedronka potrafiła mnie zaskoczyć w wielce nieprzewidywalny sposób. Tuż za nami, w kolejce do "zwykłej" kasy stała nasza Noblistka. Widzieliśmy ją w City już drugi raz, poprzednio w Leroy Merlin na dziale oświetleniowym (pisałem bodajże o tym). Oczywiście żadne halo, bo to przecież zwykły człowiek, taki jak my wszyscy, ale jednak sytuacja wyjątkowa. Pomiędzy nią a nami stał młody człowiek, czego żałowałem.
- Szkoda, że nie stoi za nami ... - dyskretnie odezwałem się do Żony.
Nie wiem, jak bym się wtedy zachował. Czy uszanowałbym całkowicie jej prywatność, czy może bym się ukłonił ledwo dostrzegalnym skinięciem głowy dając do zrozumienia, że wiem, kim jest, a może bym zagadał, ale jak, żeby nie wypadło niegrzecznie, głupio, albo wręcz debilnie.
- Na przykład mógłbym zagadać tak: - szeptem zwróciłem się do Żony - A tam, u pani, w Górniczym Miasteczku, to Biedronek nie ma?...
Żona wiedziała, że mnie korci i wysforowała się natychmiast do przodu, aby między nią a mną był kosz na zakupy i żeby w razie czego udawać Tego pana nie znam! i być blisko wyjścia. Udało mi się opanować i do końca trzymać w ryzach.
A dlaczego staliśmy w kolejce do zwykłej kasy, a nie, tak jak zwykle, do samoobsługowej? Bo zbieramy debilne naklejki dla Ofelii. Robią to wszyscy dziadkowie i babcie oraz rodzice uwikłani w biedronkowy terror.
W domu byliśmy późno, bo po 16.00. Po drodze Żona napisała do naszych młodych gości, że jutro nie muszą spieszyć się z wyjazdem i mogą być do 15.00. Dziewczyna podziękowała z wdzięcznością O, to fajnie, nie będziemy musieli jutro zrywać się i będziemy mogli sobie... pospać. A gdy o 18.00 wychodziliśmy z Pieskiem na spacer do Zdroju właśnie wyjeżdżali rozpocząć dzień. Młodość. Spać idą zapewne grubo po północy. Młodość!
Ale zaskoczyli nas. Bo gdy wróciliśmy ze spaceru, za jakąś chwilę usłyszeliśmy ich Ursus-młockarnię.
Widocznie byli na zakupach, żeby potem siedzieć do upadłego po nocy i ... odpoczywać.
Wieczorem obejrzeliśmy kolejny odcinek serialu Walka z Goliatem. Wczoraj wieczorem również.
ŚRODA (02.10)
No i dzisiaj wstałem o 06.30.
Był to efekt zamierzony.
Po standardowym onanie sportowym pisałem. A po I Posiłku zabrałem się za życie, mimo że było totalnie pochmurno, przygnębiająco i siąpiło.
Powtórnie pomalowałem tę samą stronę trzech desek, wynalazłem sensowną donicę i posadziłem w niej dwie paprotki, które wczoraj Żona kupiła, aby cieszyły oko gości w górnej łazience.
- Paproć będzie miała tam dobrze... - wyjaśniła Żona. - Ciemnawo, a litujący się goście będą ją podlewać i nawet, gdy przesadzą, to wilgoć dobrze jej zrobi. - Bo tę poprzednią trawę, która potrzebowała właśnie suchych warunków, zalali wodą i biedna zmarniała.
I zabawiłem trochę w szklarni. Nadszedł ten nieprzyjemny moment (chociaż żeby świeciło słońce, to byłoby łatwiej), gdy wyrywałem z korzeniami te krzaki pomidorów, na których nie było już owoców, albo były pojedyncze, zielone, wielkości włoskiego orzecha. A jeszcze niedawno tak je hołubiłem. W ciemnej ponurej aurze w szklarni zrobiło się pustawo. Ogólnie było smutno. Na środku ścieżki stał pełen wór jako swoiste memento mori i panta rhei.
Przed 15.00 wyjechali młodzi goście. Wyspali się. Dziewczyna bardzo chwaliła mieszkanie - komfortowe, przytulne, ciepłe.
- A pani w pracy też nie używa makijażu? - dopytałem na do widzenia.
- Też nie! - śmiała się. - Szkoda czasu!
No proszę, jak można na starsze lata się zdziwić...
Mając wolną głowę poddałem się schyłkowości. Zaległem na narożniku z książką, a za chwilę dopadła mnie półgodzinna drzemka.
Żeby chociaż trochę zlikwidować wyrzuty sumienia, pomalowałem raz drugą stronę desek i przepołowiłem cztery listwy i je oszlifowałem przygotowując do malowania.
Pod wieczór (18.00) poszliśmy w deszczu na spacer z Pieskiem do Zdroju w ramach przymuszania Pieska do "niezastawania" się jego stawów. Bo ruch jest konieczny.
Przed pójściem na górę najpierw zadzwoniłem do Syna, żeby ponownie spróbować tknąć temat wyjazdu dziadków z wnukami, bo temat wisiał i skutecznie blokował wszystkie weekendy tak gdzieś do połowy listopada. Sporo się wyjaśniło. Takim wyjazdowym weekendem mógłby być ostatni październikowy, bo wcześniejsze są pozajmowane przez różne sprawy A urodziny Wnuka-I (18 lat 5. października) przesunęliśmy na połowę listopada. - To potwierdzę, bo z Synową od dwóch tygodni nie możemy spokojnie zasiąść nad opracowaniem wszystkich planów, w tym weekendowych.
Z wieści:
- dzisiaj Syn zawiózł mamę do jej domu. Szwy zdjęte i stan pooperacyjny bardzo dobry. Teraz czeka Żonę I powolna rehabilitacja.
- Wnuk-I zdaje się nie przejmować czekającą go maturą A my, tato, wypruwamy sobie flaki zdrowotne i finansowe, zapisując go na trzy różnego rodzaju korepetycje z matematyki!
- Wnuk-II od pięciu lat chodzi na treningi z łucznictwa. Ma swój łuk. Jakoś wiedza na ten temat mi umknęła. Ale o to przy nim nietrudno, bo przeważnie jest zaszyty w swoim pokoju i w swoim świecie. - Niedawno znaleźliśmy treningowe miejsce, 15 minut jazdy od nas, więc pojechaliśmy z nim i z Wnukiem-IV, bo chciał. Obaj się zapisali. - wyjaśnił Syn.
- Wnuk-IV teraz nawet w deszczu wychodzi na ogród, ustawia tarczę i strzela. - A w ogóle ma odpał sportowy i coś z tym trzeba będzie zrobić, bo zmęczenie, którego on przecież nie rejestruje, może źle wpłynąć na jego rozwój. - W tygodniu ma trzy treningi piłkarskie, jeden bramkarski, dwa razy basen, no i teraz łuczniczy. - Po przyjściu ze szkoły mógłby tak codziennie do 22.00 albo i później, i końca nie ma. - Ciągle coś chce.
- Wnuk-III dzisiaj akurat chyba się podziębił. Więc jutro raczej nie pójdzie do szkoły. Jedyny, zdaje się, normalny z tej paczki. - A jeśli on nie pójdzie, to nie pójdzie też Wnuk-IV, bo jeżdżą razem, a tego dzieciucha jeszcze samego nie puścimy. Fajnie mieć takiego brata.
- Syn nie może do tej pory z powrotem zestawić kompletu wszystkich komputerów, akumulatorów, falownika i Bóg wie, czego jeszcze. - A kolega, który to wszystko ma podłączyć, żeby system zaczął kopać, ciągle mnie naciska.
- Synowa jest nadal na mnie cięta za wpis na blogu. - Przed osiemnastką Wnuka-I będę musiała z tatą poważnie porozmawiać, żeby niczego nie pisał. - relacjonował Syn. - Jak to?! - oburzyłem się. - Mam nie zapisać takiego wydarzenia?! - Osiemnastki wnuka?! - Tato, też tak mówiłem, ale Synowa chce z tobą porozmawiać... - dodał zrezygnowany.
Mając do dyspozycji wolne weekendy zadzwoniłem do Justusa Wspaniałego zastrzegając na wstępie rozmowy, że teraz porozmawiamy krótko i żeby zadzwonili jutro, gdy Lekarka wróci ze swoich rodzinnych stron (musiała wyjechać w sprawach), aby omówić ich przyjazd do nas w przyszły weekend.
Nawet się udało.
Wieczorem obejrzeliśmy ostatni odcinek sezonu pierwszego serialu Walka z Goliatem. Zakończył się ciekawie, ale to nie były takie emocje, jak na końcu Nocnego recepcjonisty.
CZWARTEK (03.10)
No i dzisiaj wstałem o 06.00.
Wstawało się półciężko.
Ranek przebiegł standardowo - onan sportowy i pisanie - ja, 2K+2M - Żona.
Z porannych wieści:
- Syn wysłał smsa, że na wyjazd dziadków z wnukami zaklepuje ostatni tydzień października,
- Pasierbica napisała, że jeśli chodzi o weekendowy październikowy przyjazd, to poważnie biorą pod uwagę przyjazd teraz, czyli... jutro, kiedy to zjadą również Trzeźwo Na Życie Patrząca i Konfliktów Unikający.
Wynikałoby z tego, że w kolejny mogliby przyjechać Lekarka i Justus Wspaniały (od dawna ten termin im pasuje), w następny mielibyśmy gości na dole i na górze (odtykają się powoli), a w czwarty zniknąłbym z domu. Wtedy Żona mogłaby wreszcie wypocząć.
Cały dzień praktycznie poświęciłem kratownicy. Deski pomalowałem ostatni raz i gdy farba wyschła przymocowałem je do "gołej" ściany przy tarasie. W międzyczasie schły już listwy. A gdy one schły, wzmocniłem mały płotek przy odzyskanym poletku (miejsce iskrzenia miedzy mną a Żoną), bo na jednym końcu nieprzyjemnie się kolebał. Kotwa i krawędziak temat załatwiły.
Znowu malowałem i malowałem. Kolejne schnięcie wykorzystałem na wyjazd w Uzdrowisko. Trzeba było kupić dwie skrzynki Socjalnej w związku z przyjazdem Hunów, w Biedrze zrobić w związku z tym uzupełniające zakupy, a poza tym wysłać do Prawnika Gitarzysty papiery i zawieźć pranie.
Po powrocie nawierciłem w listwach otwory, żeby później przy ich mocowaniu wkręty mi ich nie rozsadziły i znowu je pomalowałem.
Wreszcie zacząłem montaż ostateczny. Myślałem, że dzisiaj ze wszystkim zdążę, ale niestety nie. Zostały mi jeszcze dwa malowania i sensowne zaczepienie gałęzi winorośli. Może to nie być wbrew pozorom prosta sprawa, bo w jakiejś przerwie udało mi się rozdzielić liczne poplątane ze sobą gałęzie, które latem obficie wyrosły zajmując powoli dół ściany i tarasową podłogę.
Na ostatnich światłach sprzątałem taras. Gdy Żona wróciła ze spaceru z Pieskiem, stwierdziła, że taras nabrał teraz takiego ciepłego domowego wyglądu. Też tak to czułem. A wystarczyły trzy pionowe deski i cztery linie poziomych listewek.
No cóż, już na górze miałem spore trudności z poruszaniem się i przebieraniem. Przy każdym ruchu nieprzyjemnie kłuło w plecach. Nie wiedziałem, że mam w nich tyle różnych miejsc do kłucia.
- Może posmaruję ci plecy Płynem Wojskowym?...- zatroszczyła się Żona.
- Nie, dziękuję, organizm musi sobie sam poradzić...
- Owszem, poradzi sobie, ale można mu w tym pomóc...
- Owszem, można by mu pomóc, gdyby był stary.... - spojrzałem wymownie na Żonę.
I mogliśmy rozpocząć oglądanie drugiego sezonu serialu Walka z Goliatem. Na końcu odcinka "pojawił" się trup, co dobrze zapowiadało cały sezon.
Dzisiaj o 15.02 napisał Po Morzach Pływający.
Z jego obszernej relacji wynikało, że u nich sprawy ogrodowe rozgrywają się bez scysji. Jest wyraźny kompetencyjny podział.
Co do wycinki to zazwyczaj dyskutujemy na ten temat,ale rzadko że względu na w/w podział.
Nie mniej jednak o tym rozmawiamy zanim zostaną podjęte jakieś radykalne kroki.
Nie mniej jednak o tym rozmawiamy zanim zostaną podjęte jakieś radykalne kroki.
Zszokowaliśmy się z Żoną, gdy Po Morzach Pływający uświadomił nam, że Bydlak Starszy kończy 13 lat. A w związku z tym dostaje do miski suplementy wzmacniające stawy. A pomyśleć, że tak niedawno się pojawił, by za jakąś chwilę, gdy doszła Bydlaczka Młodsza, stworzyć z nią Bandę Bydlaków.
Skrzynie skończone - 9 sztuk . Teraz tylko do skończenia pozostało obramowanie oraz wyrównanie terenu,a potem to już tylko napełniać, napełniać.......
PMP (pis. oryg.)
Skrzynie skończone - 9 sztuk . Teraz tylko do skończenia pozostało obramowanie oraz wyrównanie terenu,a potem to już tylko napełniać, napełniać.......
PMP (pis. oryg.)
Skrzynie podziwiałem na przysłanych zdjęciach. Hurt robił wrażenie, o czym nie omieszkałem donieść.
O 19.54 napisał ponownie.
Dwie mniejsze skrzynie są przeznaczone na nowalijki czyli będą miały klapę z oknem z folii lub plexi.
Jedna będzie przeznaczona na zioła, a reszta jak wyjdzie.
Jak wiesz wokół mamy dużo drewna którym mam zamiar napełnić skrzynie, a na to dopiero ziemię około 30-40cm, ale i tak trzeba będzie jej dosyć dużo.
Ziemię dostarczy mi sąsiad.
Jedna będzie przeznaczona na zioła, a reszta jak wyjdzie.
Jak wiesz wokół mamy dużo drewna którym mam zamiar napełnić skrzynie, a na to dopiero ziemię około 30-40cm, ale i tak trzeba będzie jej dosyć dużo.
Ziemię dostarczy mi sąsiad.
(pis. oryg.)
- Po Morzach Pływający, gdy wraca z rejsu, rzuca się na robotę, jak zgłodniały pies. - skomentowała Żona.
PIĄTEK (04.10)
No i dzisiaj wstałem o 06.50.
Ze wstawaniem był mały cyrk, a wszystko chyba przez te listwy, nad którymi w trakcie żmudnych przygotowań, musiałem wyczyniać jakąś zwielokrotnioną ekwilibrystykę, którą organizm kumulował nie dając niczego po sobie poznać, by wieczorem dać mi do wiwatu, no i dzisiaj rano również.
Najpierw nad ranem przestawiłem budzenie z 06.00 na 06.30, a po alarmie ledwo wstałem 20 minut później. Siłą woli, bo poranne życie przecież czekało. Stąd wszystko, mój onan sportowy i żonine 2K+2M znacznie się przesunęło w czasie. Gimnastyką musiałem pokonywać opór organizmu, który się starał jej nie poddawać i różnymi bardzo nieprzyjemnymi i zaskakującymi kłuciami albo kazał stawać mi na baczność, albo nieruchomieć. Ale po wszystkim czułem się już lepiej.
- Trzeba było spać dalej... - usłyszałem Żonę, gdy jej zrelacjonowałem całą poranną sytuację.
Spać, spać... A co z życiem? Wiadomo, nie poczeka.
Po onanie sportowym szybko wyskoczyłem na taras, aby wykorzystać moment braku siąpienia i pociągnąłem kolejny raz przymocowane już listwy farbą.
W trakcie I Posiłku wysłałem do trzech zjazdowych małżeństw deklarujących swój przyjazd, ale nieodzywających się, złośliwego smsa. Jeden kolega zareagował natychmiast i ustaliśmy, gdzie będzie z żoną nocował. Warunki zaakceptował. Drugi odezwał się po dłuższej chwili i też zadeklarował obecność. Do trzeciej pary za kilka dni będę dzwonił.
Mimo siąpienia z przyjemnością pojechałem do Uzdrowiska traktując wyjazd relaksacyjnie, chociaż tylko odebrałem pranie, kupiłem dodatkową skrzynkę Socjalnej i w Biedrze drobiazgi, bo wymagania gości lub ich oczekiwania trochę się powiększyły.
Po powrocie Brat nas zaskoczył swoimi telefonicznymi informacjami na temat weekendowych wydarzeń kulturalnych, które miały się odbyć w Uzdrowisku. Mocno się zdziwił, że wiemy nawet lepiej niż on, więc natychmiast umilkł. Ale bardzo szybko odzyskał rezon.
Czaiłem się na ten weekend, żeby w związku z obecnością gości wykorzystać ten fakt i się... odgruzować. A ponieważ autobus z Trzeźwo Na Życie Patrzącą i Konfliktów Unikającym miał być spóźniony co najmniej pół godziny, dopieściłem sprawy zjazdowe. Żona powiększyła mi jedną z tabelek o dwie linie, żebym mógł wpisać jeszcze dwa (ostatnie) pokoje, na poddaszu, do których od samego początku nic nie miałem, ale które odrzuciłem nie przewidując takiej frekwencji. I ulokowałem w nich te dwa małżeństwa. Sytuację więc mam całkowicie opanowaną.
Autobus okazał się być spóźniony 40 minut (piątkowe korki), ale za to jazdę goście mieli w całkowitym komforcie. Wyszliśmy po nich i gdy, po zakupach w Intermarche, dotarliśmy do domu i, gdy ledwo ich ulokowaliśmy w dolnym apartamencie, przyjechało Krajowe Grono Szyderców swoim nowym wypasionym Volkswagenem. W ciemnościach nie było sposobu, aby obejrzeć auto i coś na jego temat powiedzieć, zwłaszcza że padał deszcz.
Krajowe Grono Szyderców ulokowało się w górnym apartamencie. I maszyneria natychmiast ruszyła. Od razu "musiałem" z Q-Wnukiem zagrać w Gluty (gra dla zawodników od 6. roku życia; wygrałem), potem, gdy dołączyła Pasierbica, znowu wygrałem, a gdy dołączyła Ofelia, poniosłem sromotną klęskę ku uciesze grających i kibicujących. Ostatecznie grę oceniłem na dość prymitywną nawet, jak dla mnie. Żeby zakosztować większej finezji rozegrałem z Q-Wnukiem dwie partie szachów i dwa razy finezyjnie dostałem baty.
Wieczór towarzysko toczył się równolegle na wielu frontach, w tym kulinarnym, bo Pasierbica przywiozła ciasto przez siebie zrobione - mąka migdałowa, pokrojone pomarańcze starte wraz ze skórką, jaja i cukier trzcinowy. Dziwne, ale smaczne, więc od razu brutalnie się przykolegowałem ku oburzeniu różnych Bo przecież Żona ma urodziny dopiero jutro!
Dosyć późno, ale jednak, Ofelia padła. Za to Q-Wnuk był w swoim żywiole. W pierwszej fazie wieczoru oglądał wraz z siostrą jakieś bajki, ale przy tym wykazywał nadspodziewaną zdolność podzielności uwagi (gumowe ucho) i więcej był przy dorosłych celnie i z refleksem reagując na różne historie przez nich opowiadane oraz ciekawe słownictwo. A w końcu zasiadł z nami, gdy się już pozbył głupich bajek i grał do oporu w Skojarzenia. Trzeba było postawić temu w końcu tamę, bo on na pewno sam z siebie by tego nie zrobił. Siedzieć z dorosłymi i to tak późno... Czy może być coś bardziej atrakcyjnego?
Spać poszliśmy sporo po pierwszej w nocy.
SOBOTA (05.10)
No i dzisiaj wstałem o 08.00.
Rano, zanim zeszło się w kuchni stado Hunów, sprawdziłem pocztę. Nadal z Bandy Piętnaściorga nikt się nie odezwał.
Gdy pojawili się Hunowie, zrobiłem serię różnych kaw i mleczko dla Robaczków. I bardzo szybko wybuchła afera, bo Żona schowała gdzieś ciasto, którego nie mogłem znaleźć, żeby się delektować przy kawie.
- Musiałam to zrobić - wyjaśniała Hunom - bo on wstaje pierwszy i wszystko by zeżarł nie licząc się z innymi.
Po czym szeptem powiedziała Q-Wnukowi, gdzie schowała. Polazłem za nim do spiżarni. Leżało na talerzyku pod jakimś garnkiem dla kamuflażu. Q-Wnuk tak niefortunnie nim ruszył, że dwa kawałki ciasta spadły między regał a ścianę, w tym jeden dość głęboko, że trzeba było natrudzić się przy wygrzebywaniu, aby wydobyć go w całości. Kurz i ślady pajęczyn w niczym nie osłabiły smaku.
Przy niespiesznych porannych gadkach ręcznie robiłem na wieczór imienne tabele do gry w Państwa, miasta. zwierzęta... Rzek nie było po proteście Q-Wnuka Bo ja żadnej nie znam!, nie było również samochodów i piłkarzy, za którymi optowali Q-Zięć i Q-Wnuk.
- Ja się dopasuję... - oznajmił pojednawczo Q-Zięć pomny ostatnich afer przy tej grze.
I zespołowo ustaliliśmy system punktowania.
- Ja się dopasuję... - oznajmił pojednawczo Q-Zięć pomny ostatnich afer przy tej grze.
Każdy dostał ksywę:
- Żona - Baba (było to naturalne od dawna),
- Pasierbica - LasuPasie (zmiana moja),
- Trzeźwo Na Życie Patrząca - Jesieniara (sama wybrała),
- Q-Zięć - Stary (Q-Wnuk już dawno ojcu taką wybrał),
- Konfliktów Unikający (Colo - sam wybrał i nie było wiadomo, o co chodzi),
- Q-Wnuk - Q-Wnukson (zmiana moja),
- ja - Dziad Stary (od dawna obowiązywała).
Gdy ja zbierałem zamówienia do I Posiłku, Q-Zięć poleciał do Uzdrowiska po kwiaty. I gdy wrócił, nastąpił kulminacyjny moment poranka - wręczanie Żonie, życzenia Żonie i 100 lat dla Żony.
Dorosłym zrobiłem jajecznicę z 17. na odparowanych pomidorach, a tym niedojedzonym (Pasierbica, Q-Zięć, Trzeźwo Na Życie Patrząca i Konfliktów Unikający) dodatkowo po miseczce twarogu.
W trakcie przygotować do wyjścia zadzwonili w końcu Lekarka i Justus Wspaniały. Długo nie rozmawialiśmy z oczywistych względów. Ostatecznie przyjadą dopiero 9-11 listopada.
- Jeśli nas przyjmiecie na dwie doby... - standardowo zastrzegła Lekarka zgodnie ze swoim charakterem.
Z rodzinnych stron wróciła ledwo żywa i dochodziła do siebie dwa dni. Wszystko przez to, że musiała stawić się na rozprawie sądowej w charakterze świadka i jechać 260 km w jedną stronę i 260 w drugą oraz przez rodzinne atrakcje na miejscu. A musiała świadkować z powodu pewnej afery, która rozegrała się w jej gabinecie lekarskim. Gdy badała jakiegoś oseska, do gabinetu wtargnął jego ojciec starając się niemowlę wyrwać jego matce, nie pamiętam żonie czy partnerce, i je zabrać (porwać?). Przy ogólnych wrzaskach i zamieszaniu z przewracaniem gabinetowych mebli Lekarka musiała wezwać policję, a sama, zdaje się, przy próbie interwencji, została bodajże odepchnięta na szczęście nie ponosząc żadnych strat na ciele, ale na psychice i owszem.
Najlepsze na etapie rozprawy sądowej było to, że Wysoki Sąd na wstępie oznajmił, że rozprawa się nie odbędzie z powodu nieskutecznego dostarczenia wezwania pozwanemu, czyli ojcu oseska. Zabawne po przejechaniu 260 km x 2. Ale... Lekarka dostała zwrot kosztów przejazdu według amortyzacji samochodu plus chyba dieta, a poza tym idąc za pomysłem Justusa Wspaniałego dowiedziała się, że następnym razem nie będzie musiała jechać taki szmat drogi. Wysoki Sąd sprawdził, czy w Powiecie i w Sąsiednim Płd Powiecie są sądy rejonowe, a ponieważ były i są, to Lekarka wybrała sobie ten ostatni, bo ma go po drugiej stronie ulicy względem jej przychodni, w której pracuje. I tam będzie mogła zeznawać.
Wyraźnie już doszła do siebie, skoro w dość pospiesznej rozmowie nie omieszkała sporo czasu poświęcić grzybom z wyliczeniem, ile zebrała prawdziwków Bo grzybów jest zatrzęsienie!
Przy lekkim siąpieniu poszliśmy do zaplanowanej Stylowej. Q-Wnuk był nieszczęśliwy z racji tego, że rodzice zabronili mu jedzenia lodów. A ciast nie lubi. Może by je lubił, gdyby nie było lodów. Restrykcje były przez to, że mocno kaszlał i dlatego nie pojechał wraz ze swoją drużyną na piłkarski turniej. Ale przy delikatnej pomocy dziadków rzecz dało się odkręcić, lody oczywiście, więc od razu radosny pałaszował deser z dwiema gałkami. Wszyscy pozamawiali swoje ku satysfakcji każdego. Ofelia... karpatkę, którą pałaszowała ze smakiem.
- A, widziałem, że zamiast lodów wzięłaś ciasto... - zagadałem do niej, gdy wyszliśmy.
- Tak... i wszystko zjadłam i nie będę musiała oddawać ci 8 zł! - z teatralną satysfakcją się odgryzła.
Biedne dziecko... Już do końca życia zapamięta tę straszną chwilę, kiedy dziadek zażyczył sobie zwrotu... 6. zł (8 od Q-Wnuka). Podejrzewam, że z biegiem lat kwota ta będzie rosła i przy posiadaniu własnych dzieci w podobnym wieku, który ma obecnie sama, może osiągnąć nawet 50 zł zakładając względny wzrost inflacji. Bo jeśli będzie skokowy, to kwota może być znacznie wyższa, stosowna do potrzeb wychowawczych.
- Gdy byłam taka nieodpowiedzialna, jak wy teraz, i zostawiłam połowę deseru, mimo że dziadek zwracał mi uwagę, że mogę nie zjeść, to zażyczył sobie zwrotu 50. zł <Bo nie będę wyrzucał pieniędzy do kubła!> - I musiałam oddać! - A wy co?! - Takie miałam trudne dzieciństwo, a wy teraz?!... - Przydałby się wam taki dziadek!
Nie mogłem jej tłumaczyć, że skoro za deser płacili rodzice, to mogła, gdyby jej nie smakował, wyrzucić go od razu do kubła. Skoro rodzice na to pozwoliliby... Nie mogłem z wielu, z wielu względów.
Pod koniec pobytu w Stylowej trochę zaiskrzyło na tle pytania To co dalej? W zasadzie wszyscy się zgadzali z tezą, że gdy teraz wrócimy przy tej pogodzie do domu, to później nie będzie się nam chciało ponownie wyjść, a to było nie do przyjęcia w kontekście zaplanowanego uroczystego urodzinowego pobytu w Lokalu Bez Pilsnera. A iskrzył Q-Wnuk, który twierdził, że spacer jest nudny. Lecz gdy zaczęliśmy od razu i przez całą (specjalnie długą, żeby zgłodnieć) drogę grać w Skojarzenia, od razu mu przeszło.
Muszę powiedzieć, że po raz pierwszy nikt nie zgadł hasła, które wymyśliłem akurat ja. A był to "parasol", który przez całą drogę niósł Q-Wnuk, zwinięty zresztą, bo nie padało. Ostatnim etapem gry w takiej sytuacji jest słowo "poddaję się", które musi wypowiedzieć niezależnie każdy uczestnik. Gdy podałem rozwiązanie, zachowania były różne - od jednej jedynej akceptacji, poprzez pretensje do oburzeń.
W Lokalu Bez Pilsnera był tłum ludzi w związku z odbywającą się w Uzdrowisku imprezą kulturalną.
Ale zaprzyjaźniony pan kelner połączył dwa stoliki i wszyscy zmieścili się bez trudu. Oczywiście nie dało się ot tak, na sucho, spokojnie czekać na zamówione potrawy (dzieci dziecięce, dorośli goście kartacze - po to przyszli, Żona tatara, a ja pstrąga - oboje tłumaczyliśmy, że po Stylowej nie zgłodnieliśmy na tyle, żeby im podołać). "Trzeba" było grać. Tym razem we czworo. Q-Wnuk, Trzeźwo Na Życie Patrząca, ja i Q-Zięć. Podaję zestaw nie dlatego, żeby był specjalnie ważny, ale żeby odnotować, że, żeby nie wiem jaki to był zestaw, w każdym musi być... Q-Wnuk.
Gra polegała na tym, że uczestnik miał przyklejoną na czole karteczkę z wypisanym przez trzech pozostałych jakimś słowem (rzeczownik), które widzieli wszyscy z wyjątkiem oczywiście jego. Trzeba było na drodze zadawanych pytań i udzielanych odpowiedzi hasło zgadnąć. Raz wygrała Trzeźwo Na Życie Patrząca, dwa razy ja.
Gdy wróciliśmy do domu, Piesek cieszył się, jak za starych dobrych czasów. Każdego musiał brutalnie szturchnąć łapskiem chcąc swoje emocje wyładować i dać do zrozumienia, że należy się nim zająć. Mnie nawet szturchnął na chama, dość boleśnie, dwa razy. Wzruszyłem się.
Zanim wszyscy się ogarnęli, zagrałem z Q-Wnukiem w szachy. Pierwszą partię wygrałem i liczyłem na drugą, ale niestety padł remis. Tak więc pobyt KGSz zakończył się szachowym zwycięstwem Q-Wnuka 2,5:1,5.
Ofelię na słuchawkach ulokowaliśmy przed laptopem na bajkach, a sami zaczęliśmy Państwa, miasta, zwierzęta, rośliny, rzeczy, imiona. Dwie rundy, czternaście liter. Wykaz punktacji jest ciekawy przede wszystkim w kontekście Q-Wnuka. Bo gość ma dopiero 10 lat, a więc wiedzę jeszcze jednak ograniczoną i na pewno mniejszą odporność na stres, zwłaszcza w sytuacji, gdy przeważnie dziadek mówił "stop!" i od tego momentu zaległości trzeba było nadrobić w ciągu minuty.
Colo - 655
Jesieniara i Stary - 640
Dziad Stary - 620
Baba - 590 + 200 za urodziny
LasuPasie - 575
Q-Wnukson - 540.
Ofelia padła w międzyczasie (bajki nie pomogły), a my wszyscy dotrwaliśmy bez problemu do północy. Idąc na górę zahaczyłem o pokój dzieci. Ofelia spała, jak zabita, więc bezkarnie mogłem ją obrobić. Bezbronna, tylko przekręcała się z boku na bok, gdy małe ciałko na różne sposoby maltretowałem.
Q-Wnuk dał się pogłaskać i pocałować po pogłowie. Nie żeby się przed tym kiedykolwiek bronił, bo to jeszcze nie ten wiek, ale był już w takim fajnym, dzieciuchowym stanie pogodzenia się z brakiem energii, która nagle z niego wyciekła. Taki stan dzieci, ta dzieciuchowość przedsenna albo w trakcie głębokiego snu jest zwyczajnie słodka.
NIEDZIELA (06.10)
No i dzisiaj wstałem o 08.00.
Odezwała się w końcu trzecia para i jedna koleżanka ze Stanów, której nie widziałem 51 lat, a którą doskonale pamiętam. Ta z piętnastki. Może przyjedzie, ale decyzja zapadnie w przyszłym roku. Niechby i tak było, byleby przyjechała.
O 08.37 napisał Po Morzach Pływający.
Twój pomysł z winoroślą zainspirował mnie. Wiosną zrobię " altanę" z paneli siatkowych dla winorośli rosnącej obok drewutni. Mam nadzieję, że będą miały więcej miejsca i będą lepiej owocowały.
U nas grzyby,grzyby,grzyby.....
U nas grzyby,grzyby,grzyby.....
Miłej niedzieli
Po Morzach Pływający (zmiana moja; pis. oryg.)
Rano, po rozruchu, poszedłem na całość i gościom zrobiłem najpierw jajecznicę na maśle, a potem twaróg. My z Żoną zjedliśmy skromnie tylko twaróg.
Trzeźwo na Życie Patrząca i Konfliktów Unikający mieli autobus o 12.15. Odprowadziłem ich na dworzec. Nie wiedziałem, że czeka ich przesiadka w City na drugi autobus, a potem w Kamieniołomnym Mieście na pociąg do Metropolii. Czyli mieli dostać się na miejsce w ten sam sposób jak ja we wrześniu.
Godzinę później wyjechało Krajowe Grono Szyderców. Po drobnych aferach na linii ojciec - syn, które pojawiły się w czasie gry, w której ja nie brałem udziału. I całe szczęście. Ale Babcia się włączyła. Na kolejne szczęście nie dolała oliwy do ognia.
Przy wyjeździe była okazja przyjrzeć się nowemu autu Krajowego Grona Szyderców. Oczywiście swoją nowością robiło wrażenie - wysublimowany granatowy kolor, sylwetka standardowego, klasycznego auta w wersji kombi, ale wolałem nasze Inteligentne Auto. Nie dość, że ten Volkswagen Golf posiadał automatyczną skrzynię biegów i wszystkie możliwe zakończenia w formie ostrej (ostre kąty, co nawet zauważył Q-Wnuk), to jeszcze w fotelu kierowcy siedziało się nieprzyzwoicie nisko. Bo auto było nisko zawieszone, a poza tym Ja tak lubię mieć ustawiony fotel.
Ledwo przyzwyczailiśmy się do głębokiej ciszy, która w takich przypadkach zapada, a już przyszły dwa smsy. Jedni i drudzy szczęśliwie dotarli do domów. Od tej chwili życie wróciło na tory. W ich ramach poszerzyłem sobie niezwykle o fragmenty sportowych transmisji onan sportowy i załatwiłem trochę spraw zjazdowych. I wtedy zadzwoniła z urodzinowymi życzeniami Zaprzyjaźniona Szkoła.
Przy okazji dowiedzieliśmy się, że z powodu troski o nas (zalało ich czy nie?!) zaczęli czytać bloga, z którego mogli dowiedzieć się, jak było w istocie. Przy okazji Żona Dyrektora skorzystała z niego, gdy chciała zrobić taki sam twarożek z makrelą, który zrobiłem im ja, gdy byli u nas.
- Nigdy byś nie pomyślał, że blog będzie zawierał również przepisy kulinarne. - spointowała Żona.
Przez dwie bite doby nie dotykałem prac na świeżym powietrzu. Więc tym większą przyjemność sprawiło mi doczepianie gałęzi czarnej winorośli do przygotowanej kratownicy na tarasie. Praca była lekka i przyjemna, mimo że liście wisiały bezwładnie. Zdawałem sobie sprawę, że to z powodu ich jesiennej schyłkowości i że nawet resztki słońca nie spowodują, aby liście zwróciły się ku niemu.Trzeba będzie poczekać z tym do wiosny i lata.
Pod wieczór zadzwoniłem z życzeniami do Wnuka-I. Wczoraj skończył 18 lat. Dopadłem go w tramwaju, gdy wracał z urodzinowej imprezy swojej koleżanki. Urodzinowej, chociaż ona akurat będzie miała urodziny w listopadzie. Z kolei Q-Wnuk miał urodziny teraz, ale będzie je obchodził w listopadzie. I bądź tu mądry...
Wieczorem obejrzeliśmy drugi odcinek sezonu drugiego serialu Walka z Goliatem. Każde z nas miało swój kryzys - ja dość szybko na początku, ale potem mi przeszło, Żona dotrwała do końca na ostatnich nogach, a raczej rzęsach.
PONIEDZIAŁEK (07.10)
No i dzisiaj wstałem o 06.00.
W ramach powrotu do normalności.
W tych samych ramach przeprowadziłem rano szeroki onan sportowy, a potem, przed i po I Posiłku, pisałem nadrabiając zaległości związane z pobytem gości.
Ponieważ od rana było pięknie, więc z Bertą wyszliśmy na długi spacer z zahaczeniem o Galaretkową. Dawno tam nie byliśmy. Trafiliśmy fajnie, bo była nasza pani, z którą sobie długo i sympatycznie porozmawialiśmy.
A gdy w bardzo dobrych nastrojach wróciliśmy do domu, postanowiliśmy w jeszcze lepszych wrócić do Zdroju, już bez Pieska, żeby między innymi w przyjemnych okolicznościach i otoczeniu kontynuować ciekawą dyskusję o naszej przyszłości z nowatorskim podejściem do pewnych spraw.
Wieczorem oglądaliśmy kolejny odcinek serialu Walka z Goliatem. Jakieś 10 minut przed końcem oboje się poddaliśmy. Serial nie zając, a dojść do siebie po gościach było trzeba.
W tym tygodniu Bocian zadzwonił siedemnaście razy i wysłał jednego suchego smsa.
W tym tygodniu Berta zaszczekała raz jednoszczekiem powodując u nas wybuch śmiechu. Było to wieczorem w środę, gdy po wspólnym spacerze leżeliśmy w łóżku i zaczęliśmy oglądać serial. Nagle na dole zrobił się ruch dokumentowany charakterystycznym skrobaniem pazurów o parkiet idealnie odzwierciedlający fakt, że Piesek kręci się tam i z powrotem i coś chce. Żona zeszła na dół i otworzyła drzwi tarasowe. Tego Piesek nie chciał.
- To mu dałam garstkę suchego, bo rzeczywiście dzisiaj mógł dostać jedzenia trochę mniej. - później relacjonowała.
Piesek oczywiście zjadł, bo on nie z takich, żeby pogardzać niespodziewaną porcją, ale, jak się okazało, wcale nie o to mu chodziło. Więc za chwilę, gdy się ponownie umościliśmy w łóżku i zaczęliśmy ponownie oglądać, z dołu znowu dobiegło nas szuranie i za chwilę jednoszczek. Żona zeszła ponownie. A za chwilę pojawiła się z Pieskiem w sypialni. Piesek dawno nie był na górze, na pewno ze dwa tygodnie, a może i trzy, więc wszystko musiał obejść i obwąchać, czy wszystko mu się zgadza. Po czym zadowolony zaległ na górnym legowisku przykryty przez Żonę kocykiem i było po aferze.
- Zeszłam ponownie na dół, a ona w formie kloca siedziała przy schodach i wyraźnie dawała znać No zróbcie coś, bo ja chcę na górę! - Stanęłam na drugim stopniu i zaczęłam ją namawiać. - Postawiła łapę na pierwszym, chwilę się zastanawiała, by nagle się przemóc i bardzo rączo pomknąć po schodach. - Przez fakt dolegliwości i długą nieobecność na górze miała normalnie opory psychiczne. - No, ale jej pomogłam...
Oboje pękaliśmy ze śmiechu. Wiedzieliśmy, że jak pies coś sobie wbije do głowy, to na amen. A co dopiero Piesek...
Dzień później Piesek zrobił to samo. Tu wniosek Żony był inny.
- Ona chciała, żeby jej zapalić światło. - Ponieważ nie czuje się pewnie, to wyjątkowo chciała widzieć, gdzie lezie. - Sam węch już jej nie wystarczał.
Godzina publikacji 19.56.
I cytat tygodnia:
Jedyna różnica między problemem a rozwiązaniem jest taka, że rozwiązania ludzie rozumieją, a problemów - nie. - Charles Kettering (amerykański rolnik, nauczyciel, mechanik, inżynier, naukowiec, wynalazca i filozof).