poniedziałek, 25 listopada 2024

25.11.2024 - pn - dzień publikacji
Mam 73 lata i 358 dni.
 
WTOREK (19.11)
No i dzisiaj wstałem o 07.00.
 
Półprzytomny, ale dziarski. Spałem 6 godzin kamiennym snem. 
Wczoraj wieczorem wydarzyło się jeszcze, jeśli tak można powiedzieć, kilka drobiazgów.
Zadzwoniła Pasierbica, żeby wspólnie z Ofelią zdać relację z odbioru przesyłki. Obie siedziały u Byłych Teściów Żony w oczekiwaniu na basen. Od Ofelii udało się nawet wydusić proste a głębokie Czasami chce mi się iść na basen, a czasami nie. Na inne różne pytania odpowiadała "tak" lub "nie".
Ale przy pytaniu o naklejki się rozkręciła. Okazało się, że zapełniła nimi cztery książeczki i ma już cztery Produkciaki, a naklejek ma jeszcze tyle, że zapełni piątą I Produkciaka w prezencie dam Amelii, mojej przyjaciółce.
Był to oczywisty efekt działania całej paczworkowej rodziny, która w różnych częściach województwa skrzętnie w Biedronkach je zbierała.
- A list przeczytałaś sama?
- Tak.
- A brat pchał się do czytania.
- Tak.
- Mama - usłyszeliśmy szeptem - a dziadek da mu w łeb?
To najlepiej zaświadczało, że rzeczywiście list samodzielnie czytała, bo na kopercie listu dziadek wyraźnie zaznaczył, że jeśli Q-Wnuk będzie się pchał do czytania listu adresowanego do Ofelii, to dostanie w łeb. 
Według Pasierbicy trochę się pchał, więc ustaliliśmy, że przy najbliższej okazji dostanie delikatnie      "z liścia". Pasierbica doniosła również, że nie było wiadomo, czy dwie dychy są dla Ofelii, czy też po dysze dla niej i dla brata, bo Ofelia nie dała nikomu listu przeczytać, ale w końcu kasą z bratem się podzieliła. Czyli czytała.
- A wiesz, ile już mam na koncie? - usłyszeliśmy.
Trzeba było zgadywać i słyszeć w odpowiedzi "mniej" lub "więcej", aż w końcu udało się "ustalić", że to jest kwota 203 zł.

Polki przegrały z Włoszkami debla i ostatecznie cały mecz 1:2. Ale i tak półfinał był wielkim osiągnięciem naszych reprezentantek.

Wpadłem na pomysł, że przecież można by powtórzyć sytuację sprzed roku, kiedy to na moje urodziny przyjechali Trzeźwo Na Życie Patrząca, Konfliktów Unikający i Kolega Inżynier(!). Wysłałem więc smsa do Konfliktów Unikającego.
Wczoraj z krótkiej dyskusji z Żoną wyszło nam, że jakoś tak teraz moglibyście/powinniście do nas przyjechać. Nagle tak poczuliśmy. A dzisiaj myśląc o tym, wyszło mi, że mógłby to być ten weekend związany z moimi urodzinami... Co prawda takie gówniane, bo ledwo siedemdziesięcioczwarte, ale jednak. Może z Kolegą Inżynierem(!), jak rok temu? Nie, żebym od razu nawiązywał do ówczesnych sympatycznych prezentów, ale nie powiem, kilka butelek PU sprawiłoby mi dużą przyjemność. Takim dobrym terminem mógłby być 29.11 - 01.12 (pt -ndz). To co Wy na to? Przyszły solenizant.
(zmiany moje, pis. oryg.)
Sms spotkał się z pozytywnym przyjęciem. Problemem miał być kot, któremu należało na czas wyjazdu zapewnić opiekę.
... - A Kolega Inżynier(!) dostał też zaproszenie? - interesował się Konfliktów Unikający.
- Jeszcze nie, bo z nim trzeba ostrożnie. Kombinujcie, a my do Kolegi Inżyniera(!) zadzwonimy jutro.
- Ja pierdziu, jakie podchody...
- Jakbyś nie znał Kolegi Inżyniera(!)...
- Czas przestać się z nim cackać.
(pisownia oryginalna, zmiany moje)
- Wiesz - Żona odniosła się do całej korespondencji - Kolega Inżynier(!) ma różne priorytety i do przyjaciół może nie chcieć, nie móc przyjechać... - zamyśliła się na chwilę. - A my, jako przyjaciele, powinniśmy to zrozumieć i zaakceptować.
Głęboka myśl, taka niby oczywista, zrobiła na mnie duże wrażenie z racji jej duchowości, łączenia się z kosmosem, tworzenia pozytywnej energii, odniesień do Filozofii Wschodu, itp. Bo mnie w takiej sytuacji bliższą i bardziej naturalną reakcją byłoby Nie, to nie! Bez obrażania się, bez łachy, bo skoro nie może lub nie chce, to nic na siłę. Proste, logiczne, nie zajmujące czasu na skomplikowane rozważania prowadzące w końcu do dołowania się, przynajmniej u mnie, nieważne, że większego czy mniejszego.
 
O 08.44 napisał Po Morzach Pływający. Odniósł się do naszych życzeń.
Dziękuję.
W szczególności za....cytuję
"Życzymy, aby wszystkie statki pod Pana dowództwem zawsze bezpiecznie docierały do celu ku chwale międzynarodowej żeglugi morskiej, tudzież polskiej. "
To najważniejsze, reszta to tylko dodatki (...)
PMP (zmiana moja, pis. oryg.)
 
Rano po długim onanie sportowym cyzelowałem wpis. A potem, jeszcze przed I Posiłkiem, ułożyłem w lekkim  deszczu 8 taczek drewna. Dostawa 4. kubików była kilka dni temu, ale drewno musiało leżeć odłogiem, bo działały inne priorytety. 
Po I Posiłku przygotowałem dla sikorek piękne stanowisko słoninkowe. Żona w trakcie robienia smalcu odłożyła dla nich cztery plastry pysznej słoninowej skóry, przy wieszaniu których musiałem wykazać się pewną finezją. Każdy plaster przedziurawiony i nanizany na sznur był oddzielony od sąsiada węzłami z każdej ze stron, żeby wszystkie nie zbiły się w jedną kupę uniemożliwiającą ptaszynom korzystanie z dobrodziejstwa tych wewnętrznych skórek.
Oczywiście Piesek natychmiast, przy pierwszym wyjściu na ogród, odkrył to ciekawe miejsce i zaczął wokół niego krążyć, ale też bardzo szybko doszedł do wniosku, że ułapić taki smaczny kąsek nie ma szans. Tedy zajął się innymi sprawami.
Do II Posiłku ułożyłem jeszcze 5 taczek drewna i planowałem się zregenerować na narożniku, ale jakoś sprawa rozeszła się po kościach i wcale tego nie potrzebowałem.

Syn mailem wysłał dzisiaj do "wszystkich" okolicznościowy wiersz ułożony przez I Żonę i przez nią odczytany w sobotę na uroczystości osiemnastki Wnuka-I. Musiałem się do niego odnieść. Faktograficzny błąd wyłapałem już w trakcie czytania i ledwo powstrzymałem się z prostująca uwagą.
Zrobiłbym niedźwiedzią przysługę i spieprzyłbym cały istotny moment tej uroczystości.
Odpisałem:
Jest problem - Wnuk-I "czekał" na brata 3 lata, a w wierszu, świetnym zresztą pod każdym względem,   2 lata. Dylemat polega na tym, że jest to błąd faktograficzny, ale gdyby mama go teraz poprawiła, powstałaby historycznie rzecz biorąc manipulacja przy jego tworzeniu, czyli zachwiana by została jego autentyczność. Wyłapałem to w trakcie czytania, ale moje wtedy prostowanie wszystko by spieprzyło. Możesz to tak zostawić, oczywiście, albo rzecz przedyskutować z mamą. Nie traktuj tego jako łyżki dziegciu, bo i tak wiersz wszystko, co trzeba, oddaje. Skanujący Tato. (zmiana moja)
Syn zareagował:
Bardzo dobrze, że wyłapałeś. Daj w mailu "odpowiedź wszystkim"  I napisz to samo co mi w SMS. Żeby Ci było łatwiej, wysłałem Ci Twojego smsa mailem. (pis. oryg.)
Kategorycznie odmówiłem:
Nie zrobię tego, A Ty przegadaj sprawę z mamą, albo to zostaw.
Trochę rozumu mam. Matka synowi wybaczy wszystko, a ta Matka Synowi na pewno. Mnie natomiast nic. Poza tym, jak należałoby określić mojego maila do "wszystkich"? Mianem co najmniej niesmacznego?...

Wieczorem obejrzeliśmy kolejny odcinek serialu Pete kombinator.
 
ŚRODA (20.11)
No i dzisiaj wstałem o 06.00.

Za wczorajszą namową Żony.
Na jej oczach przestawiłem budzenie z 05.00 na 06.00 Bo przecież musisz odespać!, ale śmialiśmy się, że ten manewr wykonałem tylko dlatego, żeby była spokojna, tak dla picu, bo przecież wiadomo, że i bez alarmu obudzę się o 05.00. A jednak. Faktycznie, odespałem.
Rano przeprowadziłem onan sportowy dyskutując przy okazji z Żoną, jakie debilne jest nasze społeczeństwo, w tym dziennikarze sportowi. Wszyscy robią tragedię, że polska reprezentacja w piłce nożnej w Lidze Narodów spadła z dywizji A do B, gdzie jest przecież jej miejsce, więc mówmy o tym spokojnie i rzeczowo, nie używajmy argumentów, że cały świat przeciwstawił się Wybrance Narodów, a przegrany półfinałowy mecz tenisowy Polek z Włoszkami w BJK Cup określano "zmarnowaną szansą". Nie można było napisać, na przykład, "niewykorzystaną szansą", albo że "po wyrównanej walce, to jednak Włoszki wygrały, bo były po prostu lepsze"? Te nasze, polskie kompleksy...
W dyskusji z Żoną sięgnęliśmy do przyczyn takich zachowań 70.% (od dawna moja ulubiona liczba określająca proporcje) naszego społeczeństwa we wszelkich aspektach życia, z czego najważniejszą wydaje się być brak najzwyklejszej codziennej życzliwości i nie liczenie się z innymi uczestnikami wspólnego przecież funkcjonowania - względem sąsiada, klienta w sklepie, czy w urzędzie, na drogach i parkingach, na plażach, w windach, itd., itd. I w mediach wreszcie.
Problemu szukaliśmy w rozbiorach, a nawet dalej, w szlachectwie I Rzeczpospolitej. Dziwne, że nie wspomnieliśmy o katolickim kościele. Na ironię zakrawa fakt, że przecież on, tak głęboko zakorzeniony w naszej historii i tradycji, głosił i głosi miłość do bliźniego.
Wszystko to jest ciężko strawne. Do tego dochodzą komentarze z ewidentnym wykorzystaniem AI, cholera wie, w jakim stopniu, budzące we mnie mieszaninę wybuchu śmiechu i wkurwu. Bo zawód dziennikarza na oczach dziadzieje i wszelkie przekazy stają się mocno niewiarygodne.
Posłużę się wyczytanym dzisiejszym przykładem:
W dotychczasowych edycjach Ligi Narodów UEFA polska reprezentacja rozegrała 22 spotkania, z czego 12 przegrała, 5 zremisowała i 5 ... przegrała. Takie bzdety są nagminne.
Ponadto nie można komentować adekwatnie, tylko wszystko, najmniejsza nawet pierdoła, musi być teraz w apogeum lub perygeum - tragiczne, wstrząsające, niewiarygodne, wspaniałe, itp. No i oczywiście wszystko musi być "więcej", "szybciej", "wygodniej"...

Po I Posiłku ułożyłem 10 kolejnych taczek drewna. Zastosowałem się do jednej z moich Świętych Filozofii, tu MDWF - Mądre Dozowanie Wysiłku Fizycznego. 
Ciekawe, że ta filozofia powstała stosunkowo późno, bo w Wakacyjnej Wsi, w okolicach mojej siedemdziesiątki. Wcześniej nie przyszła mi do głowy. 
W Biszkopciku potrafiłem zakatować się pracą fizyczną. Raz przez to ledwo dałem radę wrócić do domu i rzucić swoje zwłoki na podłogę w salonie, bo dalej, na kanapę, już nie mogłem dojść, co spowodowało poważne wystraszenie się Żony, gdy z góry zeszła i zobaczyła męża... (bodajże już o tym pisałem).
W Naszej Wsi już do takiego stanu się nie doprowadzałem, ale nadal często nie znałem umiaru i dopadało mnie spore fizyczne wyczerpanie. W tych czasach raz nawet potrafiłem się fizycznie zakatować w Dzikości Serca, ale wówczas nigdzie nie padłem. 
W Wakacyjnej Wsi ten stan stawał mi się coraz bardziej obcy, by w Uzdrowisku nie dopadać mnie już wcale. Żona więc nie mogła w tym przypadku zacytować swojego ulubionego powiedzenia: Mądrość nie zawsze przychodzi z Wiekiem, czasami Wiek przychodzi sam.
 
- Ułożyłem 10 taczek drewna... - zameldowałem Żonie w domu.
- Tak ci wyszło, czy zaplanowałeś?
- Zaplanowałem.
- A nie mogłeś, na przykład, pięć?
- Do pięciu nie opłaca się uruchamiać kombajnu.
- Wiedziałam, że tak powiesz... - śmiała się.
- To raz. - Dwa, po pięciu nie byłoby takiej satysfakcji. - I trzy, nie smakowałby tak Pilsner Urquell.
- No i - kontynuowała mój wywód - o pięciu byłby wstyd wspomnieć na blogu.
Tak czy owak, łącznie z wczorajszym dniem ułożyłem 23 taczki. Zostało jakieś dziesięć.
 
Po II Posiłku trochę pisałem, a trochę się opieprzałem.
Pod wieczór rozmawialiśmy z Kolegą Inżynierem(!). Bez problemów zgodził się przyjechać w przyszły weekend na moje urodziny wytrącając mi z ust przygotowane argumenty. Z Konfliktów Unikającym i Trzeźwo Na Życie Patrzącą bezpośrednio ustalą szczegóły swojego przyjazdu. O niczym więcej nie rozmawialiśmy, mimo że wczoraj wrócił z Anglii od Modliszki Wegetarianki i byłoby o czym. Odłożyliśmy to i nie tylko to na spotkanie. A  potem zadzwoniliśmy do Trzeźwo Na Życie Patrzącej, żeby organizację przyjazdu wzięli w swoje ręce.

Wieczorem obejrzeliśmy kolejny odcinek serialu Pete kombinator.
 
CZWARTEK (21.11)
No i dzisiaj wstałem o 05.30.

Całkowicie planowo.
Na dworze było -1 i leżał centymetrowy śnieg. Niby nic, ale aura stała się zimowa. Było po prostu pięknie.
Rano opanował mnie długi onan sportowy. A potem trochę pisałem.
Po I Posiłku skończyłem układanie drewna - 9 taczek. Sumarycznie wyszły 32. Można powiedzieć, że  4 kubiki to 32 taczki, czyli 1 kubik to 8 taczek. Może to być przydatne przy dalszych zamówieniach.
Sprzątanie podjazdu zasypanego wiórami i korą zostawiłem sobie na jutro w ramach MDWF.
Mimo że troszeczkę te taczki czułem, nie odmówiłem Żonie i Pieskowi spaceru. Był na tyle długi, że po powrocie dał o sobie znać w plecach i w nogach. A gdyby trwał pół godziny dłużej, to całkiem solidnie byśmy zmarzli. Wszystko wypaliło jednak optymalnie i byliśmy... zachwyceni. Spora część drogi była nam znana, ale to nam zupełnie nie przeszkadzało. Odkryliśmy też różne przejścia i skróty, o których nie mieliśmy pojęcia, a które nieźle nas podjarały. Bo skoro jesteśmy mieszkańcami Uzdrowiska... Przy okazji weszliśmy w wiele ciekawych tematów, więc tym bardziej ten czas uznaliśmy za przemiły.
Po II Posiłku zabrałem się za ślusarskie drobiazgi. Klamka i szyldy w drzwiach do schowka latały, a rączka przy drzwiach szafy wnękowej stojącej w holu również. Naprawiłem w 20 minut (3 minuty wymiana wkrętów, 17...). Nazywało się, że coś tam w domu zrobiłem.
Przed pójściem na górę zadzwoniliśmy kontrolnie do Justusa Wspaniałego. Lekarka była jeszcze w pracy. Przypomnieliśmy mu, co za tydzień, w czwartek, ma przywieźć oprócz ZiutoBrunów. Nawet się nie oburzył, tylko potwierdził. Mają to być: jedzenie, książeczki zdrowia, smycze, miski i prześcieradła na narożnik.
Z wieści - Lekarka kupiła synowi samochód poleasingowy. Razem z Justusem Wspaniałym pojechali po niego do Metropolii.
- Słuchajcie, stwierdziliśmy, że my się już nie nadajemy do mieszkania w takim koszmarze!                   - Gdybym musiał tam zamieszkać, to tylko i wyłącznie za jakieś ciężkie grzechy...
Były mąż Lekarki nie dołożył do kupna auta centa, co jest jedną z aferowych spraw ostatnich tygodni. 
 
Wieczorem oglądaliśmy kolejny odcinek serialu Pete kombinator. Czasownik "oglądaliśmy" różni się od "obejrzeliśmy". Ten pierwszy jest formą niedokonaną. A niedokonanie wykonała Żona tracąc wątek. Tu, po jej wybudzeniu przeze mnie, zdania były podzielone. Ona uważała, że raptem od 5 minut, ja zaś że od 20. Jutro, gdy będziemy wracać do odcinka, się okaże. Komedia...
 
PIĄTEK (22.11) 
No i dzisiaj wstałem o 05.30.

Żona "niepokojąco późno",  bo o 07.10.
Już po ósmej byłem po onanie i po pisaniu. Przy -3 zabrałem się za sprzątanie podjazdu. Z rozpędu dodatkowo wyczyściłem z igieł i z liści teren przy gościach, na chodniku i na pochyłym wjeździe do garażu.
Zaraz po I Posiłku pojechaliśmy do City. Tym razem zakupy szczególnie mnie sfrustrowały - ten bezsens czekania i czekania będąc drugą lub trzecią osobą w kolejce, te debilne komunikaty w kasach samoobsługowych, te trudności przy wyjściu przez bramkę...
Żona nie omieszkała napomknąć o niskiej odporności na frustrację, ale oboje, już przy samochodzie, na trzy cztery z rozrzewnieniem wspominaliśmy dawne zakupy, bardziej te z lat 1990 - 2000. Już nie komuna, ale też nie korporacyjny, zelektronizowany, odhumanizowany kapitalizm.

W trakcie powrotu zaczęliśmy znowu dyskutować i rozważać naszą przyszłość. I nagle, chyba Żona, powiedziała znamienne słowa Skoro bierzemy pod uwagę..., to dlaczego nie możemy?... I okazało się, że możemy. Rozmowy przy kuchni, przy drinie i przy Pilsnerze Urquellu, najpierw prowizoryczne obliczenia, a potem symulacje bardziej dokładne, zajęły nam blisko 2 godziny. 
Że też na ten pomysł, na takie rozwiązanie wcześniej nie wpadliśmy!... Oczywiście tak się tylko mówi. Bo, żeby na coś "wpaść" , trzeba przejść prawie zawsze długą drogę, i nawet gdyby w jakimś momencie wcześniejszego życia zdarzyło się odnaleźć drogę na skróty, to wcale by to nie oznaczało, że w tym momencie wynik tego znalezienia byłby pociągający, nam odpowiadający, intrygujący, bezpieczny wreszcie. Czy mentalnie bylibyśmy na niego przygotowani. I czy różne uwiązania rodzinne, zawodowe i sentymentalne skutecznie by nie wybijały z głowy w takim momencie "durnowatych", a niewątpliwie nieszablonowych pomysłów na życie. Prawie na pewno, zanim dotarłyby do świadomości, skutecznie byłyby likwidowane w zarodku. Może to jakiś mechanizm gwarantujący przeżycie?... W zdrowiu, bardziej psychicznym, ale ono przecież jest nierozłączne z fizycznym.
Krótko mówiąc trzeba mieć coś za sobą - bagaż doświadczeń, wrażeń, zdobytą odwagę, upływ czasu i cechy wewnętrzne, które, ukryte, mogły istnieć, ale których obecności nawet nie można było podejrzewać, a które na bazie tych wszystkich czynników niespodziewanie, nagle się ujawniły. Do tego wszystkiego, aby tak się stało, trzeba jeszcze od życia dostać w dupę, bo to hartuje. Tu akurat każdy dostaje, nie każdy zaś jest przez to zahartowany.

W naszym myśleniu, podchodzeniu do życia, nastąpił dzisiaj przełom. Ja go określałem jako coś podobnego do naszej decyzji o wyniesieniu się z Metropolii (Biszkopcik) do Naszej Wsi. Żona nie do końca się z tym zgadzała, bo charakter zmiany byłby inny, ale mi bardziej chodziło o jej rewolucyjność. Oczywiście charakter zmiany byłby na pewno inny biorąc pod uwag fakt, że imalibyśmy się jej po    24. latach wszelakich doświadczeń, kiedy to tkwiliśmy jednak w pewnych systemach, które zawsze nas jakoś ukorzeniały w różnych aspektach, a teraz mielibyśmy te korzenie mocno podciąć i uzyskać WOLNOŚĆ!!! 
I tu mózg od razu przywołał powiedzenie Charlesa Bukowskiego (amerykański poeta i prozaik, scenarzysta filmowy oraz rysownik pochodzenia niemieckiego. Jeden z największych i najpopularniejszych amerykańskich pisarzy XX wieku; cytowałem go już na blogu i nadal zamierzam to robić), które zawiera w sobie pewne analogie i przenośnie dotyczącego naszego pomysłu:
A kiedy nikt nie budzi Cię rano i kiedy nikt nie czeka na Ciebie w nocy... i możesz robić, co chcesz. Jak to nazwiesz WOLNOŚĆ czy SAMOTNOŚĆ.
Zacytuję jeszcze co ciekawsze odniesienia, reakcje na to pytanie:
- Wolność i niezależność,
- Wolność i możliwość poznania siebie,
- Jeśli z wyboru - wolność, jeśli przymus i tęsknota to samotność...,
- Wolność... nigdy nie czułem się samotny z sobą samym.
Dlaczego analogie i przenośnie? To bardzo długi temat do towarzyskiej dyskusji. Bo, że użyję mojego ulubionego powiedzenia, Nic, co wydaje się proste, takim nie jest. Zawsze są jakieś koszta.

Pod wieczór radośnie zadzwonili Trzeźwo Na Życie Patrząca i Konfliktów Unikający oznajmiając, że za tydzień do nas przyjadą.
- Okazało się, że mamy przestrzeń i możemy przyjechać.. - usłyszeliśmy Trzeźwo Na Życie Patrzącą.
Co jest do cholery?! To już nie można normalnie, tylko trzeba używać jakiejś korporacyjnej nowomowy?!
(Nowomowa (ang. newspeak) – sztuczny język obowiązujący w fikcyjnym, totalitarnym państwie Oceania, przedstawionym w powieści Rok 1984 (1949) George'a Orwella. Język ten służył manipulowaniu zachowaniami społecznymi. W tym celu eliminowano niekorzystne dla ideologii państwowej wyrazy i zastępowano je mniej szkodliwymi; skrzętnie ją wykorzystywały i wykorzystują różne reżimy, u nas w czasie PRL-u).
- To znaczy mamy czas, aby przyjechać... - poprawiła się natychmiast Trzeźwo Na Życie Patrząca, jeszcze w trakcie mojego wzburzenia i wyzłośliwiania się O ile dobrze pamiętam, to mieszkanie macie małe?!...
O przestrzeń w aucie też nie mogło chodzić, bo go nie mają, ale to jest oddzielna, nieprzyjemna dla nich historia. Dla nas zresztą też, bo gdy przez lata słyszymy o nim historie, to scyzor w kieszeni się otwiera. 
 
Wieczorem skończyliśmy oglądać kawałek wczorajszego odcinka serialu Pete kombinator i rozpoczęliśmy kolejny. Już na początku zacząłem tym razem ja Czarno to widzę..., by za jakieś 10 minut stwierdziwszy, że oglądam, ale nie widzę i że słucham, ale nie słyszę, się poddać. Ta nasza nowa wizja WOLNOŚCI musiała mnie spalić, wyssać ze mnie moc energii. Tak mocno się z nią utożsamiłem.
 
Dzisiaj pokorespondowałem sobie z Po Morzach Pływającym. O 12.21 napisał:
Chciałbym jeszcze coś dodać w związku z moim dyplomem KŻW. Otóż nie jest to mój pierwszy tytuł kapitański. W 2001 zdałem egzamin na patent Kapitana motorowodnego czyli mniej prestiżowy, ale uprawniał mnie do prowadzenia wszelkich jachtów motorowych o długości do 24 m również po całym świecie. W tym czasie w PMH miałem świadectwo marynarza wachtowego co uprawniało mnie do pływania czyli po prostu roboty / nie dowodzenia/ na wszelkiego rodzaju statkach handlowych.
Niestety z patentem kapitana motorowodnego nie mógłbym nawet postawić stopy na trapie statku handlowego. A jeszcze żeby było ciekawiej żeby zdać egzamin  na patent Kapitana motorowodnego należało się wykazać stosowną wiedzą morską i umiejętnością manewrowania jednostką o długości    24 m / egzamin zdawałem na holowniku!!!/
Reasumując tamta wiedza i ta wiedza którą musiałem się wykazać niedawno niczym  się nie różniła.
Główna różnica polegała na praktyce, dyplomach i oczywiście przeznaczeniu w/w jednostek pływających.
Takie to są ciekawostki morskie.
PMP
(zmiana moja, pis. oryg.)

Odpisałem:
Ciekawe i zabawne.
I pewna analogia. Ja dawno temu zarzuciłem myśl, że jakaś praca, którą mniej lub bardziej przypadkowo wykonywałem i nie do końca z niej byłem zadowolony, jest zbyteczna i bez sensu. Bo, w końcu porzucona, po jakichś latach zupełnie niespodziewanie mi się przydawała i owocowała
sukcesami, o których w życiu bym nie pomyślał. Czyli trzeba mieć pokorę wobec rzeczy, które człowieka dopadają, bo wszystko może się odwrócić.
Ale się wymądrzyłem :)
Emeryt
(zmiana moja)

Odpisał:
Powtarzam to moim młodszym kolegom i znajomym. Nieważne jak bezcelowe lub bezużyteczne coś się wydaje zrób to. Może okazać się za kilka lub kilkanaście lub kilkadziesiąt lat ta wiedza lub umiejętności mogą się przydać. Osobiście żałuję, że np zrezygnowałem z bezpłatnego 6 miesięcznego stacjonarnego kursu języka angielskiego....itp Nikt wtedy nie kopnął mnie w tyłek i nie zmusił do tego.
Ja teraz staram się to robić z innymi, żeby kiedyś nie powiedzieli tego samego co ja teraz.
(pis. oryg.)
 
SOBOTA (23.11)
No i dzisiaj wstałem o 04.45.
 
Piętnaście minut przed czasem. 
Schodziłem na dół cały zestrachany wczorajszym pomysłem, ale gdy tylko zabrałem się za poranny rozruch, mi przeszło.
Po przerwie na reprezentację wróciła do gry ekstraklasa i I liga, więc onan sportowy był dłuższy. Skończyłem go akurat, gdy Żona zeszła na dół. Nie mogłem jej od razu zaatakować kolejnymi przemyśleniami Bo na razie tę myśl odpycham od siebie i chciałabym spokojnie mieć swoje 2K+2M..., ale, gdy tylko zauważyłem pierwsze oznaki trzeźwości, ją "dopadłem".
Temat się rozwijał i na bazie wspólnych danych od razu rzecz przeniosłem na papier. Kolejne pół godziny zeszło na rozmowach o tym, co było na papierze. I w końcu dyskusję musieliśmy zawiesić, bo przecież trzeba było normalnie żyć.

Po I Posiłku poszliśmy na zimowy spacer. Było w okolicach -1. Piękne słońce nas nie zwiodło, bo zdawaliśmy sobie sprawę, że odczuwalna temperatura będzie niższa z racji sporego wiatru. Ale w parku zdrojowym, wśród drzew, było znośnie, więc wróciliśmy zadowoleni.
Na kanwie czekającej nas WOLNOŚCI dostałem sensownego, mówiąc po polsku, szwungu do prac porządkowych. Sensownego, bo sprzed oczu nie znikała mi dewiza MDWF. Stwierdziłem, że po trochu będę likwidował kartony zalegające we wszystkich zakamarkach przyziemia i piwnic. Ich zawartość, po konsultacjach z Żoną, będę wnosił do domu (zdecydowana mniejszość) lub wywalał do zmieszanych, szkła, papieru i plastiku (zdecydowana większość). W ten sposób pozbędziemy się mnóstwa śmiecia, w tym nawet po poprzednich właścicielach, co zrobi doskonale przede wszystkim naszej psychice. Rzecz potraktowałem jako taki zarodek tej WOLNOŚCI.
Na pierwszy ogień (będę jechał pomieszczeniami) poszła Klubownia. 

Pod wieczór się odgruzowałem. O dziwo, nie potrzebowałem do tej sensownej skądinąd idei żadnych wyjazdów, żadnych wizyt gości u nas, ani moich w świecie.
Wieczorem dokończyliśmy oglądanie wczorajszego odcinka serialu Pete kombinator. W zasadzie był to cały odcinek.

NIEDZIELA (24.11)
No i dzisiaj wstałem o 05.00.

Planowo.
Rano, przy powolnym i cichym rozruchu, oboje wymieniliśmy się takimi samymi odczuciami towarzyszącymi nam w tym tygodniu - każdy jego dzień wydawał się powszednim.
Oczywiście cały poranek gadaliśmy o WOLNOŚCI. No i Żona mnie zaskoczyła propozycją WOLNOŚCI BIS. Taka, wydawałoby się delikatna, ale jednak istotna zmiana w jej podejściu, spowodowała mój ból głowy. Do niego dołożył się zapewne spadek ciśnienia, więc jeszcze przed południem, ale po onanie sportowym, godzinnej pracy w Klubowni, co dodatkowo dawało mi podstawy, i po I Posiłku położyłem się spać na godzinę.
Gdy wstałem od razu poszedłem do Klubowni. Po 2,5 godzinach pracy było widać poważne efekty. 
Z zaplanowanych robót wykonałem jakieś 80 %. Pozostało sprzątanie "na czysto" i cyzelowanie. Za chwilę będziemy do niej wchodzić z przyjemnością, po raz pierwszy od prawie 1,5 roku naszego mieszkania.

Po II Posiłku poszliśmy do Zdroju na krótki spacer. W jego trakcie wyjaśniałem Żonie moje stanowisko - dlaczego jednak lepiej czułbym się w WOLNOŚCI niż w WOLNOŚCI BIS.
Wieczorem obejrzeliśmy kolejny odcinek serialu Pete kombinator.

PONIEDZIAŁEK (25.11)
No i dzisiaj wstałem o 05.00.

Planowo.
Rano, po onanie sportowym, zabrałem się za poważne obliczenia. WOLNOŚĆ wolnością, a żyć z czegoś trzeba. 
Pierwszą symulację zrobiłem już w piątek, 22.11, czyli wtedy, kiedy padły znamienne słowa Skoro bierzemy pod uwagę..., to dlaczego nie możemy?... Jej charakterystyczną, podstawową cechą było założenie, że od teraz będę żył jeszcze 20 lat. Taki mam zamiar i nie wchodźmy na ten temat we wszelakie "mądre" dyskusje, totalnie przewidywalne i banalne. Bo wiadomo, że będzie, jak będzie i nie wiadomo, czy... Więc sobie darujmy. Symulacja I wyszła dość optymistycznie. W niej pojawiła się druga istotna cecha zakładająca, że Żona po mojej śmierci będzie jeszcze żyła 15 lat.
Dzisiaj zaś zrobiłem analogiczną symulację, ale nasze życia skróciłem o lat dziesięć. Z tego powodu, jak również innych, wyszło średnio optymistycznie. W trakcie pracy nad tą II wersją wyłapałem w obu błędy merytoryczne wynikające ze złych założeń i gdy je poprawiłem, wyszło w pierwszej bardzo optymistycznie, w drugiej optymistycznie. Gdy obie pokazałem jeszcze raz Żonie, ta od razu zwróciła uwagę na dość istotny szczegół, co spowodowało, że postanowiłem zrobić wersję III i IV dla obu żyć, za przeproszeniem, zmieniając metodykę pracy i obliczeń. 
Z przyjemnością zabrałem się za tę gimnastykę umysłową, ale po godzinnej pracy w Klubowni, żeby się nazywało, i po przemiłym spacerze po Zdroju (słonecznie i ciepło). Mózg miałem dotleniony i dodatkowo wzmacniałem go Pilsnerem Urquellem.
Obliczenia ciągnąłem do II Posiłku licząc na to, że do tej pory się z nimi wyrobię. Ale w którymś momencie się zapętliłem i sprawę musiałem porzucić, żeby po posileniu się popatrzeć na nią świeżym okiem. Obliczenia skończyłem w okolicach 18.30 z bólem głowy, bo się niespodziewanie znacznie przedłużyły z racji moich ocknięć się po drodze, z racji wyłapywania błędów w założeniach i żmudnego liczenia danego etapu od początku. Ale ostatecznie III wersja wyszła bardzo optymistycznie, co Żonę mocno wystraszyło Ale to jest niemożliwe!
- Ale przecież matematyka nie może kłamać... - chwyciłem się logicznego argumentu.
Patrzyła na mnie nadal niedowierzająco, bo niby tak, ale...
- To już wolałam tę twoją dzisiejszą, poranną wersję II, z której wyszło, że będzie tym lepiej, im krócej będę żyła. - Muszę to policzyć po swojemu. - dodała.
- No to licz, gratuluję... - I będę patrzył, jak szybko wszystko rzucisz z krzykiem...
- Bardzo możliwe... - odparła ugodowo.
- To ja jutro zrobię wersję IV skracając nam obojgu życie o 10 lat...
- Ale musisz? - Bo właśnie od samego już patrzenia na te kartki zaczęła boleć mnie głowa.
- Muszę.
Żona wiedziała, że nie ma co się ze mną kopać.
- A zrobisz mi wersję V, tą w kierunku WOLNOŚCI BIS?
- Zrobię.
- To ja już pójdę na górę, a ty publikuj... - bawiła się tym stwierdzeniem.
Bo w pewnym momencie po wszystkich obliczeniach wybierałem się już na górę, gdy nagle z przerażeniem sobie uzmysłowiłem, że to przecież poniedziałek.
- Jezu, przecież dziś publikuję! - Dopiero bym się zerwał na górze, gdybym sobie przypomniał!
- No, no, ale cię wzięły te obliczenia, skoro zapomniałeś o publikacji. - Żona nadal dobrze się bawiła.
- Wiem, że miałabyś tam na górze zdrowy ubaw, gdybym nagle z łóżka zerwał się w pół słowa lub w pół serialowej sceny i pognał na dół ze złorzeczeniem.
Skwapliwie przytaknęła.
- To kończ, a ja już pójdę.
 
 
 
W tym tygodniu Bocian zadzwonił raz i wysłał jednego suchego smsa, żebym sobie nie wyobrażał Bóg wie czego. Nie wyobrażam sobie. I wysłał jedno powiadomienie, że bezskutecznie usiłował się dodzwonić.
W tym tygodniu Berta nie zaszczekała ani razu.
Godzina publikacji 19.24.

I cytat tygodnia:
Jeżeli robisz to, co łatwe, Twoje życie będzie trudne. Jeśli robisz to, co trudne, twoje życie będzie łatwe. - Les Brown (amerykański mówca motywacyjny)