poniedziałek, 10 lutego 2025

10.02.2025 - pn - dzień publikacji
Mam 74 lata i 69 dni.

WTOREK (04.02)
No i dzisiaj wstałem o 06.00.
 
Ledwo oprzytomniałem, a już pisałem do Pasierbicy. Wysłałem jej kilka sążnistych smsów - relacji z wczorajszego dnia. Bardzo lubi czytać o Robaczkach i ma radochę, gdy rano jedzie tramwajem do pracy lub gdy odwozi ją mąż. Do tego przy... kawie.
A potem cyzelowałem wpis. O onanie sportowym mogłem zapomnieć. Bo ledwo skończyłem, przyszedł sms od Żony, żebym schodził, bo jest 07.40, a dzieci nadal śpią.
- To chyba przez tę kąpiel... - podzieliłem się z nią swoją uwagą.
Tłukłem się zdrowo przy rozpalaniu, a dzieci nic. W końcu Q-Wnuk wstał, a za chwilę pomogliśmy razem to samo zrobić Ofelii. Broniła się jakiś czas z piskiem, ale nec Hercules contra plures. 
Dzieci pilnowały przy mleczku koloru swoich kubków, bo chciałem coś namieszać i byłaby poranna afera, a za chwilę wszyscy wypili po kisielu. Nawet Żona. Pilnowały też imion z Kalendarza Świąt i po ich przeczytaniu (zaczęła już czytać Ofelia przekonując się, że różnych durnowatych imion wcale nie wymyśla Dziadek, jak chyba wcześniej myślała) wszyscy się sobie przedstawiliśmy. Ofelia ciągle jeszcze wybiera takie proste - Maria, Joanna, a nie, na przykład, Dzierżysława, bo Q-Wnuk już od dawna bryluje w Indrachtach, Lubodrogach, czy Przybygniewach.
Po kisielach odbyły się obowiązkowe trzy serie gimnastyki. Zamarkowawszy pięć brzuszków mogłem już spokojnie siedzieć na narożniku, towarzyszyć Q-Wnukowi, liczyć i kibicować. A zapisywał skrupulatnie wszystko sam.
 
Po I Posiłku nic już nas nie mogło uratować przed jabłuszkami, sankami i śniegiem. Wybraliśmy się do Uzdrowiska-II, które znane jest tego, że tuż obok niego, znacznie wyżej, są specyficzne warunki klimatyczne i że w związku z tym można liczyć na śnieg. Na dole było +4 i w miarę wjeżdżania temperatura spadała o 1 stopień. Na górze było 0 stopni, śnieg i tłumy ludzi-narciarzy, a aut tyle, że nie szło zaparkować. Środek tygodnia, ale ferie. Gdyby nie dzieci, ucieklibyśmy z Żoną z krzykiem. Ja tutaj byłem raz, ponad 30 lat temu, z Synem, Córcią i z I Żoną i wtedy to była inna bajka. Bo teraz ujrzeliśmy przemysł i przerób. Żona też chyba była raz i to dawno.
Na samym końcu kompleksu, gdy prawie zaczęliśmy zjeżdżać z powrotem w dół, udało się zaparkować. I to tak szczęśliwie, że tuż obok leśnej przecinki, na której od czasu do czasu zjeżdżali narciarze, ale ogólnie było pustawo i był luz. No i było bezpiecznie. 
Pokazałem Robaczkom, jak skręcać na sankach sterując nogami. Przejechałem się z jednym i z drugim.
- To jedź pierwsza! - odezwał się brat znany z tego, że gdy czuje się niepewnie, wypycha na I linię frontu siostrę.
- To ty jedź pierwszy! - siostra była wyćwiczona w różnych bojach z bratem.
- Ale, Ofelia, jedź! 
- Nie, to ty jedź!
Długo to nie trwało, bo po pierwszych przejazdach, gdy "załapały" sanki, a za chwilę zrobiły to samo na jabłuszkach, szaleństwom, piskom, wrzaskom i radosze nie było końca. Z dołu pędem wracały na górę ciągnąc sanki lub targając jabłuszka i nie mogły zrozumieć, dlaczego za jakiś czas daliśmy sygnał do powrotu.
- Ale dlaczego?!..
- Bo trochę przemarzliśmy...
Żona wpadła na pomysł, żeby wrócić do auta, zrobić rundę po okolicy, ogrzać się trochę i wrócić na stok. 
Po powrocie przetrwaliśmy kolejną godzinę. Oczywiście było to inne przetrwawywanie w sytuacji, gdy widzieliśmy, jaką radochę mają Robaczki. Bo żeby tak samemu się katować na głupim stoku?...
Przy pakowaniu się do Inteligentnego Auta rzuciłem całkiem świadomie To pojutrze, w czwartek, przyjedziemy znowu. Dzieci wsiadały z wielką ochotą. 

Po powrocie do domu byłem nagle mocno niemrawy. Żona zaordynowała mi inhalację i po raz pierwszy przystałem na to, aby wypić Płyn Wojskowy.  Poszło dość gładko.
Już o 17.20 byłem w łóżku. Całkowicie odpuściłem sobie sprzątanie apartamentów, chociaż pierwotnie chciałem pracę rozłożyć na dwa dni. Błyskawicznie zasnąłem.
O 20.00 przyszła Żona z Robaczkami. Taka była umowa, że zobaczą, co z dziadkiem się dzieje. Dzieci patrzyły na mnie uważnie, bo to przecież u dziadka nietypowe - łóżko i taka pora...
Rozbudziłem się na tyle, że zabrałem się za onan sportowy. Ale zupełnie nie sprawiał mi przyjemności, nomen omen. Tedy za jakiś czas ponownie zasnąłem.
 
Dzisiaj Geograf kończył 86 lat. Śmiało można nazywać go przedwojennym dzieckiem.
- Mama trzymała mnie na rękach, takiego niemowlaka, w piwnicy domu, w Warszawie, gdy Niemcy  bombardowali stolicę.
I dzisiaj o 10.09 napisał Po Morzach Pływający. Krótko i na temat. I rozpoczęła się kwadratowa korespondencja zakończona miłym akcentem.
- Ile watów mocy ma dmuchawa i ile czasu potrzeba żeby nagrzać łazienkę do odpowiedniej temperatury? (pis. oryg.) - zaczął. Widocznie się przejął. 
- 2kW, pół godziny, więc zużywa 1 kWh, a to kosztuje 1 zł. - odpisałem wiedząc, do czego pije.
- Podłogę też masz ciepłą? - dalej pił.
 
- Nie, ale czy to problem? - odpisałem już w środę rano.
 - Oczywiście, że nie,ale zawsze to przyjemniej chodzić po ciepłej podłodze. - Jak się czujesz,? - Kaszel pod kontrolą?
- Dziękuję, zelżał, ale ciągle trzyma, męczy i mnie wkurwia! Żona walczy! (zmiana moja)
 
ŚRODA (05.02)
No i dzisiaj wstałem o 06.00.
 
Od razu napisałem do Pasierbicy pierwszą część relacji z wczorajszego dnia. Ale z wysłaniem czekałem, bo w tramwaju, w drodze do pracy, miała być dopiero o 07.50.
O 07.40 odwiedziły mnie Robaczki. Od razu przećwiczyliśmy życzenia dla Babci.
Ja - Kochana Żono...
Q-Wnuk - Kochana Babciu...
Ofelia - W dniu Twoich imienin...
Ja - składamy Tobie...
Q-Wnuk - najlepsze...
Ofelia - życzenia. 
Przećwiczyliśmy trzy razy i na dole wyszło idealnie. Można było rozpoczynać poranek z rozszerzonymi rytuałami - rozpalanie, mleczka, Blogowe i kisiele.
Potem ostro wziąłem się do pracy. Wyciągnąłem z garażu Inteligentne Auto (miało już nocować na parkingu) i ładowałem akumulator, i zaraz potem zabrałem się za mieszkania.
Q-Wnuk nie czekał na moje towarzystwo. Sam, czym mnie zaskoczył, rozwiązał ileś zadań do Kangura Matematycznego i sam wykonał trzy serie ćwiczeń. I oczywiście wszystko skrzętnie zapisał.
Czekając na pierwszych gości Będziemy około 13.00, aby odsapnąć i trochę po intensywnym sprzątaniu posiedzieć, rozegrałem z Q-Wnukiem 2 partie szachów. Pierwszą wygrałem przez zamatowanie, drugą przegrałem przez niedoczas. Q-Wnuk w pewnym momencie wykonał świetny ruch, czyli świński, taki, że po nim straciłem cały czas dumając, jak z matni wybrnąć. Nie wybrnąłem. A po czasie graliśmy dalej i dał mi mata. To wynik koncentracji i mojego poniedziałkowego szantażu w Galaretkowej.
- Bo dzisiaj się skoncentrowałem... - pamiętał o mojej groźbie. 

Goście przyjechali trochę przed czternastą. A w zasadzie jeden pan, trochę smutny i zrezygnowany.
- Jedź chociaż ty, trochę odpoczniesz... - powiedziała żona (jego). - Mieliśmy przyjechać razem, ale teść zachorował i jest w szpitalu...
Żona (moja) starała się go pocieszać Może to dobrze, że będzie pan sam, trochę odpoczynku..., ale pan potakiwał raczej z grzeczności.
Mogliśmy pójść do Zdroju. Q-Wnuk tym razem zrobił cztery okrążenia, 2400 m, każde idealnie w 3 minuty. Skubany, tak potrafił precyzyjnie trzymać równe tempo. W nagrodę poszliśmy do Małej. To kawiarnia, w której też są galaretki, ale do niej zaglądamy rzadko. Tym razem Żona ucięła wszelkie dyskusje Moje święto, to ja wybieram! We troje wybraliśmy pyszne desery, a Q-Wnuk poprzestał na wyciskanym soku, bo przed oczyma miał jedno - swojego ulubionego gofra, którego miał spożywać w drodze powrotnej i na którego cierpliwie(!) czekał.
W międzyczasie spod naszej bramy zadzwonił Pan Listonosz. Chciał mi wręczyć comiesięczną represję.
- To ja podjadę... - umówiliśmy się pod Żabką, niedaleko Małej.
- To może wsiądźmy do auta... - zaproponował przytomnie, gdy błyskawicznie się pojawiłem. 
Po wyjściu z Małej poszliśmy do pobliskiego bankomatu/wpłatomatu (jedynego w Uzdrowisku) wpłacić gotówkę. Q-Wnuk operował kartą i przyciskami, Ofelia przyciskami i włożyła gotówkę w czeluść bankomatu.
- To teraz będziemy wybierać pieniądze? - zapytał Q-Wnuk. 

Gdy wróciliśmy do domu, przyjechali kolejni goście. Dwie panie spod Stolicy. Ponoć miały być trzy.
Sztywne, "nie nasze". Całe podszyte delikatnie wyrażaną pretensją To oczywiste,  że... i być może kompleksami. Taki niesympatyczny zestaw. Szybko uciekłem, a i Żona dość szybko wróciła po ich wprowadzeniu.
- Gasiły wszystko w zarodku i niczego nie chciały wiedzieć... 

Cały dzień czaiłem się z kąpielą Q-Wnuków. Nie tykałem tego tematu nie chcąc wywoływać wilka z lasu. Żona zapomniała, ale niestety nie Robaczki.
- Dziadek, a kiedy będzie kąpiel, bo dzisiaj środa?! - o 17.00 usłyszałem ku swojej zgrozie.
Poddałem się i zrezygnowany poszedłem na górę włączyć dmuchawę. Q-Wnuk kąpał się sam i Ofelia również Bo w domu kąpię się sama! Więc tylko ją wytarłem.
- Dziadek, a poczekasz na mnie?
Ona na górze i brat również mają zawsze pietra. Bo to daleko i jakieś tajemnicze zakamarki w Tajemniczym Domu. Na barana zniosłem ją na dół. Przywarła do mnie cała zadowolona.
Jak to mówią Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Wykorzystałem grzanie łazienki i odgruzowałem się na 40 %.
Ledwo zszedłem, gdy usłyszałem Q-Wnuka.
- To jeszcze będę miał prysznic w piątek i w niedzielę, ale to już chyba w domu. 
Nikt mi nie powie, że jest to normalne u dziesięcio i pół latka. Normalnie mu odwaliło. Żeby mu tak nie zostało, bo cholera wie, co z tego może się wykluć.
 
Dzisiaj po wczorajszym pogrzebie Basi Kolega Kapitan wysłał zdjęcia z uroczystości. Patrząc na nie miałem jedyny odbiór - To niemożliwe, abyśmy byli tacy starzy! I zadzwonił Profesor Belwederski, żeby mi zdać relację. Nastrój został w sposób nieunikniony skiszony. Ale nic na to nie można było poradzić. Wiedziałem, że bez tych zdjęć i bez rozmowy czułbym się znacznie gorzej.
 
CZWARTEK (06.02)
No i dzisiaj wstałem o 05.15.
 
Świadomie, ze względu na bloga. Ale pospałbym jeszcze, oj pospał...
Znowu, ledwo oprzytomniałem, pisałem do Pasierbicy. Z Q-Zięciem mieli być oboje już o siódmej w aucie i jechać do pracy.
- Choć już na dół. - napisała nieprzytomnie nieprzytomna Żona. 
Chodziło o to, żeby rozpalić Bo w nocy nie podrzucałam.
Robaczki spały. Wczoraj Babci wyjaśniły, że codziennie wstają o szóstej, to teraz odsypiają.
Q-Wnuk wstał o 08.40. Niewątpliwie pomógł mu młynek ekspresu i wizg blendera. Ofelii to nie przeszkadzało. Pasierbica po moich wcześniejszych relacjach dziwowała się, że jej syn wstaje pierwszy. Ofelia wstała o o 09.15, a pomógł jej w tym trochę brat, który nie mógł strawić faktu, że ciągle nie ma jej towarzystwa.
Poranek jakby przyspieszył. Rytuały się powtórzyły. Ale po Blogowych i mleczkach mieliśmy nawet chwilę spokoju, bo dzieci zajęły się swoimi sprawami.
 
Spokój został brutalnie przerwany przez gościa z góry. Zatelefonował, gdzieś przed dziesiątą, że nie może wejść do mieszkania.
- Klucz nie wchodzi do zamka... - wyjaśniał całkiem spokojnie, bo był na urlopie i to nie jego zmartwienie.
- Mąż zaraz do pana podejdzie.
Zirytowany mąż wziął WD40 i poszedł z myślami Ciekawe, że są tacy ludzie z charakteru i sposobu bycia, tzw. Jonasze lub pół-Jonasze obojga płci, którym akurat musi się coś przytrafić, bo innym nie. Zamek działał bez zarzutu, a pan musiał zapewne na chama wciskać klucz od furtki, albo robić cholera wie co. Jak ta pani onegdaj, której to, biednej, nie chciała się z kolei otworzyć furtka.
Próbowałem z zamkiem i z kluczem wte i wewte, bezskutecznie, przy wyjaśnieniach pana i jego "pomocy".
- To może ja pójdę sobie na spacer z kijkami póki jest ładna pogoda, a pan wejdzie od wewnątrz i zobaczy co i jak. - pan był nadal miły, wyluzowany i beztroski. Urlop.
Od wewnątrz było jeszcze gorzej, bo klucz praktycznie nie chciał wejść do zamka. Za radą Żony zadzwoniłem do Fachowca.
- Bedę za godzinę, pół... 
Trochę odetchnęliśmy. Oczywiście nastąpiła totalna dezorganizacja naszych planów, ale wtedy jeszcze ciągle był aktualny wyjazd na sanki i jabłuszka.
Fachowiec pałował się dobrą godzinę.
- Na włamywacza to ja bym się nie nadawał. - śmiał się. 
Najpierw swoją wiertarką od zewnątrz rozwiercał wkładkę, a gdy mu siadł akumulator, moją. Szło jak po grudzie. W międzyczasie wrócił gość i nadal był wyluzowany. Nie przeszkadzały mu łomoty, wiercenia, harmider, otwarte drzwi balkonowe, te otwierane tylko od wewnątrz, bez zamka (nimi został wpuszczony). Siedział sobie spokojnie w kuchni, wewnątrz tego zamieszania i słuchał sobie ze smartfona jakiegoś radia, w tym durnowatych wiadomości na tyle głośno (nasz łomot), że musiałem tego gówna słuchać.
W końcu wkładka dała się wysunąć, zamek puścił i drzwi się otworzyły. Od tego napięcia, trzymania odkurzacza w trakcie wiercenia, żeby opiłki nie fruwały w powietrzu, dyskusji z Fachowcem oraz ogólnego kibicowania poczułem się tak zmęczony, jakbym przerzucił 20 taczek drewna. A nawet gorzej, bo tam miałbym satysfakcję z wykonanej roboty, a tu problem nadal wisiał. Co prawda gościowi zupełnie i irytująco nie przeszkadzał fakt, że on teraz znowu pójdzie sobie na spacer, a drzwi będą zamknięte tylko na klamkę, ale mnie uwierał i to mocno.
-  W Uzdrowisku takiej wkładki pan nie dostanie. - poinformował mnie przy rozliczaniu (80 zł) Fachowiec. - Trzeba jechać do City. - Gdyby były jakieś problemy przy zakładaniu, proszę zadzwonić, przyjadę. 
To mnie trochę uspokoiło.
 
I Posiłek jadłem przed 13.00. Robaczki bardzo spokojnie i świadomie przyjęły fakt, że dzisiaj sanek i jabłuszek nie będzie, ale nie chciały jechać do City, gdy dowiedziały się, że tam nie ma śniegu. Pojechałem sam. Wkładkę dostałem w firmie, która rok temu zakładała drzwi, zakupy sprawnie zrobiłem w Carrefourze i w Biedronce, ale  to niczego nie zmieniło w kwestii mojego samopoczucia. Wróciłem z bólem głowy i z jeszcze większym zmęczeniem. Dołożyło się niskie ciśnienie i siąpienie.
Żona wymyśliła wyjście do Stylowej, żeby odreagować. Chyba wszystkim się to przysłużyło z wyjątkiem mnie. Po powrocie miałem godzinne sensacje, że zacytuję Teściową. Prawie na pewno nie zrobił mi dobrze olbrzymi kawał bezowego tortu na malinach. Myśl o jedzeniu była mi obmierzła. Kulinarny wieczór zakończyłem herbatą z rumianku. Ale miałem siły wziąć udział w turnieju (mecz i rewanż, 12 spotkań) piłkarzyków. Żona sensacyjnie wygrała jeden mecz z Q-Wnukiem, który i tak, i tak zajął pierwsze miejsce dając mi dwa razy łupnia.
Oto tabela:
1. Q-Wnuk - 5 pkt
2. Ja - 4 pkt
3. Żona - 3 pkt
4. Ofelia - 0 pkt. 
Zero punktów u Ofelii może mylić, bo w każdym meczu była równorzędnym przeciwnikiem i przegrywała "na styk". Decydowały niuanse i odporność psychiczna.
 
Spać szedłem, jak na ostatnie dni, późno i na głodniaka.
I taki to był dzień. Zaprzeczenie tego lub takich "z wolną głową".
 
PIĄTEK (07.02)
No i dzisiaj wstałem o 05.15.

Świadomie, ze względu na bloga. Ale pospałbym jeszcze, oj pospał...
Od razu pisałem nadganiając. 
Na dół zostałem zaproszony przez Żonę o 07.30. Q -Wnuk nie spał, a i Ofelia zaraz się rozbudziła.
Poranek więc poszedł swoim spokojnym trybem, ale cały czas gdzieś z tyłu głowy siedziała mi wymiana wkładki. Nie miałem w sobie porannego luzu, bo nie wiedziałem, co mnie czeka. W końcu Żona mnie wypędziła na górę do pana gościa. Wczoraj nawet twierdził, że mogę przyjść o dowolnej porze, nawet wtedy, kiedy będzie spał. Śmieszne. Ale widać, że facet wyluzowany.
Usiłował mi pomagać przy wymianie Bo ja wkładek się nawymieniałem, ale takiej to akurat nie. Może dlatego, że "takiej to akurat nie" stanowczo, ale grzecznie mu podziękowałem, bo już się pchał z łapskami.
Wstawienie nowej wkładki poszło tak gładko, że sam byłem w szoku, bo ciągle przed oczami miałem mordęgę Fachowca. Nie musiałem używać młotka, kombinerek, wystarczyła siła rąk i śrubokręt krzyżakowy. Minuta i było z głowy. A ulga niesamowita.
 
Mogliśmy jechać do Uzdrowiska II na sanki i jabłuszka. Sytuacja była dokładnie taka sama, jak poprzednio. Chcieliśmy spróbować zjazdów na innym stoku opisanym w Internecie jako saneczkowy. Pan w uniformie porządkowego sympatycznie wytłumaczył nam, gdzie to jest, a na moje debilne pytanie A nie wie pan, gdzie tu zaparkować? delikatnie się uśmiechnął wzruszając przy tym ramionami.
Pojechaliśmy więc w stare miejsce i z tego faktu byliśmy bardzo zadowoleni. 
Novum, które wprowadziliśmy, polegało na tym, że gdy lekko przemarzliśmy, nie poszliśmy się  dogrzewać w Inteligentnym Aucie, tylko do bistro, co spotkało się z Hurrra! Robaczków. Dwie porcje frytek, dwie porcje fasolki, cztery buteleczki "soku" - 90 zł.
Do domu dotarliśmy tak, żeby spokojnie przyjąć Krajowe Grono Szyderców. Szybko okazało się, że ze względu na pracę Q-Zięcia, ich planowany przyjazd opóźni się o godzinę. To spokojnie poszliśmy z   Q-Wnukiem do Parku Samolotowego, żeby mógł wyrobić swoją normę biegania. Skurczybyk zrobił pięć okrążeń, 3000 m, w 15 minut, ale podziwiałem, że każde okrążenie przebiegał praktycznie idealnie w 3 minuty z drobnymi sekundowymi odchyleniami.
 
Krajowe Grono Szyderców przyjechało o 17.35. Wcześniej zająłem im bezpłatne miejsce parkingowe na początku Pięknej Uliczki, bo szkoda byłoby płacić za 12 godzin postoju 60 zł dziennie.
W domu nastąpił oczywisty młyn, a najlepsze było to, że Ofelii ni z tego, niż z owego odwaliło Ja chcę do domu!... Po rozmowie z ojcem i po widocznym braku zainteresowania "jej problemem" ze strony pozostałych domowników, szybko jej przeszło.
Gdy nastąpił okres uporządkowania emocji, rozpakowania się i organizacji życia w nowym trybie, zagraliśmy w "państwa, miasta...". Wygrał Q-Zięć, Q-Wnuk był ostatni, ale widać kolejny postęp, skoro był tylko 5 punktów za Babcią. Ofelia w tym czasie coś sobie oglądała.
O 22.00 byliśmy już w naszej sypialni. Żona czuła się dziko odzwyczaiwszy się od niej przez te kilka dni.
- Wiesz, tym razem, całkiem nieźle tam na dole mi się spało.
 
SOBOTA (08.02)
No i dzisiaj wstałem o 08.00.
 
Żona tak samo. Robaczki do nas nie przyszły, ale gdy zeszliśmy na dół, już nie spały. A za chwilę również Krajowe Grono Szyderców, co było oczywiste.
- A wiesz, dziadek, mieliśmy przyjść do was na górę, ale nie przyszliśmy... - zameldowała Ofelia.
Od razu zabrałem się za Blogowe i mleczka, Żona za kisiele, a ja dość szybko za ... jajecznicę, bo Krajowe Grono Szyderców funkcjonuje w innym trybie i jest głodne mniej więcej dwie godziny wcześniej niż my. 
W trakcie tych przygotowań o 09.30 wyjechały panie z dołu. Rozstanie (gospodarzy reprezentowałem ja) odbyło się w trybie maksymalnie krótkim, bez historii, miło, grzecznie i nic od serca, czyli po chrześcijańsku (podejrzewałbym najbardziej katolicyzm, bo to on tak mocno preferuje miłość bliźniego) - krzyż na drogę. 
 
Zanim wszyscy zjedli I Posiłek, Q-Wnuk z Ofelią zademonstrowali w Salonie ułożony przez siebie układ choreograficzny z kijkami do marszu z kijkami (nordic walking - gdyby ktoś poczuł się zagubiony). Ćwiczyli go wielokrotnie, żeby pokazać rodzicom. Wtedy, bez tej widowni, Ofelia była wyluzowana i szło jej świetnie. A dzisiaj, w trakcie pokazu była naburmuszona, jakby obrażona i kwękała, ale szczęśliwie dobrnęła do końca i duet zebrał mnóstwo braw. Oczywiście Q-Wnuk zawsze czuje się jak ryba w wodzie, a im większa widownia, tym lepiej.
Kolejny występ z piłką, w choreografii ułożonej przez Robaczki, odbył się przy moim udziale, wypadł świetnie, a Ofelia z racji udziału dorosłego była już całkiem wyluzowana.
Można było iść do zaplanowanej Stylowej. 

Po drodze, w Parku Samolotowym, Q-Wnuk zademonstrował przede wszystkim rodzicom bieg - trzy okrążenia, idealnie w 9 minut.
Stylową fundowała Pasierbica z racji zbliżających się jej 38. urodzin. Siedząc w sześcioro przy dwóch stolikach wywoływaliśmy drobną sensację, bo każde z nas miało przyklejone na czole małe żółte karteczki z wypisanymi słowami. Graliśmy w "czółka". Każdy po kolei mógł zadać jedno pytanie zbliżające go do odczytania-zgadnięcia słowa na swojej karteczce, której nie widział, a reszta uczestników mogła odpowiadać tylko tak/nie. Po iluś rundach pierwsza zgadła Pasierbica, ja zaś byłem ostatni, a i to musiano mi podpowiedzieć pierwszą literę słowa, tak się zacukałem. Ku ubawowi reszty, Robaczków zwłaszcza, Q-Wnuka przede wszystkim, który takie wredne słowo ("świnia") napisał mi na mojej karteczce.
 
W domu rozegraliśmy dwa turnieje w strzelaniu bramek (q-jedenastki) na malutką bramkę. U Q-Wnuka bowiem coś takiego, jak bezczynność w każdym z jej objawów, istnieć nie może. I jeszcze na dobre nie rozpocznie się jakieś zajęcie, jakaś gra, gdy on już myśli o kolejnej, a nawet o kolejnej i ją wszystkim w detalach organizuje. Dwa razy pierwsze miejsce zajął Q-Zięć, a w trakcie pierwszej rozgrywki Q-Wnuk na wszystkich się obraził, bo strzelał fatalnie, na poziomie Ofelii, czy Babci, a to była plama na jego honorze. Ciekawe, bo gdyby nie było rodziców, tak by się nie zachowywał. Od dawna wiemy, Żona i ja, że gdy tylko oni się pojawiają, Q-Wnuki są trudniejsze "w prowadzeniu".
Musiałem przed drugim turniejem z Q-Wnukiem przeprowadzić krótką i logiczną rozmowę. 
- Jeśli ja źle strzelę, nie trafię, to czyja to jest wina?
- Twoja.
- Więc, jeśli ty źle strzelisz, to czyja to jest wina?
- Moja.
- No, to sobie ustaliliśmy. - Oczywiście warunek jest jeden - że nikt tobie w czasie strzelania nie przeszkadzał w jakikolwiek sposób. - Przeszkadzał ci?
- Nie..., raz tato.
- No, tak, ale wtedy go poprosiliśmy, żeby tego nie robił i strzał powtarzałeś. - To proszę, bez fochów...
W drugim turnieju strzelał podobnie źle, ale wziął to już na klatę. Po prostu nie miał swojego dnia. 

Po krótkim odpoczynku poszliśmy zaplanowanie do Lokalu Bez Pilsnera Urquella. Hasłem wywoławczym były kartacze.
- To może po drodze zagrajmy w skojarzenia... - zaczął Q-Wnuk ledwo oddaliliśmy się od furtki na 5 metrów chcąc natychmiast zapełnić ten martwy i nudny okres.
Ostro zaprotestowałem.
- Przepraszam, a czy nie możemy raz niczego nie robić?! - Bo ja, na przykład, chciałbym spokojnie iść, w miarę w ciszy, i tylko przebierać nogami... 
Być może cała reszta z wyjątkiem Q-Wnuka przyjęła to z ulgą, bo gry nie było. Ale za to w Lokalu Bez Pilsnera Urquella już tak być nie mogło. Cała czwórka Krajowego Grona Szyderców grała w "oszusta", którego, nawiasem mówiąc lubię, ale się z niego wywinąłem. Mogłem w spokoju obserwować i grę, i otoczenie, a to zawsze jest ciekawe.
Jadłem... schabowego. Nasza zaprzyjaźniona pani kelnerka, najsympatyczniejsza na świecie, aż się zszokowała. Czułem, że kartaczom nie podołam i miałem opór do przejedzenia się. Może w głowie siedział mi jeszcze ten tort bezowy?... Najlepsze, że spory kawałek odpaliłem Ofelii (tu była wymiana na jej rybkę Dziadka jest lepsze!), Żonie i Q-Wnukowi, a dodatkowo im obojgu jeszcze dołożyłem sporo kapustki.
- Dziadek jest sympatyczny... - spontanicznie zareagował Q-Wnuk. Był wściekle głodny. Od babci dostał jednego kartacza i trzeba było go zapewnić, że resztę doje w domu. 

W domu... graliśmy. W kierki. Q-Wnuk chciał być w parze ze mną, ale się zaparłem.
- Ale, dziadek, dlaczego nie chcesz grać ze mną?... mękoląco dopytywał. 
- Bo będzie konflikt charakterów, nie dogadamy się... - radzę dobrze, żebyś grał z Babcią.
Nie wiedziałem, co go przekonało, ale zagrał z Babcią. Byli ostatni, ale w loteryjce drudzy, a to dało mu sporo satysfakcji. Loteryjka zresztą decydowała o pierwszym miejscu. Pretendowała do niego Pasierbica i ja. Loteryjkę wygrałem (Noż ku... - zaczęło wydobywać się z gardła Pasierbicy, w czas zdławione, ale nie na tyle, żeby Q-Wnuk nie zareagował i prowokująco nie zapytał matki A co chciałaś powiedzieć?!).
Spać poszliśmy o 22.30.
 
NIEDZIELA (09.02)
No i dzisiaj wstałem o 08.00.
 
Na górze odwiedził nas Q-Wnuk. Taki hecny, zaspany dzieciuch. 
Na dole natychmiast zrobił się energetyczny dym, ale wszystkiemu podołaliśmy. Nawet przed               I Posiłkiem udało mi się posprzątać dolny apartament.
Dla dorosłych posiłek zrobiłem ja, dla dzieci Żona. I zrobiło się tyle czasu, że w oczekiwaniu na wyjazd pana z góry zagraliśmy w piątkę w "oszusta".  Babcia w to nie gra, bo to jest sprzeczne ideologicznie, nie chce, nie lubi oszukiwać, a więc taka gra dla niej nie istnieje. 
Na początku przegrywałem nabijając punkty Pasierbicy, której się czepiłem. A ona kolejny raz wygrywała. Nie mówię, że tylko dzięki mnie. W ostatniej rundzie ani razu jej nie sprawdzałem, oszukiwałem najlepiej i wygrałem.
 
Pan wyjechał przed południem (pożegnaliśmy się sympatycznie i naturalnie) i zaraz po tym z Żoną zabraliśmy się za sprzątanie. W trakcie prac wyjechała cała czwórka Krajowego Grona Szyderców. Jak to mówią - trudno świetnie!
Zdążyliśmy z przygotowaniem górnego mieszkania może nie na styk, ale musieliśmy się spinać, bo o 15.00 przyjechała z Metropolii trójka gości (dwie panie i pan), trochę starszych ode mnie, bardzo kulturalnych i z tej racji oraz z racji wieku potrafiących w każdym momencie się znaleźć, czyli znać miejsce w szeregu w dobrym tego słowa znaczeniu. Razem z nimi przyjechał piesek, też wiekowy. Wyglądał mi na normalnego kundla, ale okazało się, że to jest jakaś rasa.
Pół godziny później przyjechali goście do dolnego. Też z Metropolii. Para lat 55-60, też z pieskiem. Tu już była lekka jazda, bo okazało się, że pojutrze dojedzie ich znajoma, o czym wiedzieliśmy I gdzie ona zaparkuje? I co z tego, że my gwarantujemy na każdy apartament jedno darmowe miejsce parkingowe?... Zrobiłem więc akcję podobną do przypadku Krajowego Grona Szyderców i Inteligentnym Autem zablokowałem jedyne wolne miejsce na darmowym parkingu (w ogóle są  cztery). I niby dla gości było po problemie, ale dla nas nie. Bo jutro przyjeżdża Córcia i fajnie byłoby, żeby też gdzieś parkowała za darmo, a nie za 60 zł na dobę.
 
Czy muszę pisać o niezwykłej ciszy w domu, która zapanowała, gdy już załatwiliśmy wszystkie sprawy? I o powolnym dochodzeniu do siebie przechodzącym w powolne dogorywanie. Ale i tak  dopadł nas podziw nad nami samymi, bo na górę poszliśmy dopiero przed 20.00. Ja nawet trochę poczytałem, a Żona usnęła migusiem.
 
PONIEDZIAŁEK (10.02)
No i dzisiaj  wstałem o 05.00.
 
Z myślą o przyjeździe Córci z Wnukami i o konieczności wcześniejszej publikacji.
O... 02.12 napisał Po Morzach Pływający.
Dzisiaj to ja będę pierwszy:)
Jesteśmy w Rotterdamie i jest straszny kocioł.
PMP
(zmiana moja)
 
Od rana pisałem. Nawet nie przeprowadziłem onanu sportowego. 
I zdążyłem zrobić I Posiłek, pojechać na zakupy, zostawić pranie i kupić Socjalną. A nawet z Żoną porozmawiać na nasze poważne tematy życiowe i nawet... się odgruzować na 60% (prysznic, skracanie brody i golenie; dół paznokci nadal czekał).
Córcia z Wnukami i z Rhodesianem przyjechała o 14.00.
 
 
 
W tym tygodniu Bocian zadzwonił raz.
W tym tygodniu Berta nie zaszczekała ani razu. Chociaż Robaczki w tym czasie dwa razy pospołu z Żoną biednego Pieska prowokowały specjalnie nie wpuszczając go do domu po siku w ogródku. Obserwowały z okna Bawialnego jego pierdołowate zachowanie  przed zamkniętymi tarasowymi drzwiami mając ubaw, bo trudno inaczej widząc jego pierdołowatość i czekając, aż Piesek w końcu szczeknie. Widocznie jednak nie osiągnął masy krytycznej, bo ani razu tego nie zrobił. A może wiedział, że go robią w jajo?... 
- Tak byśmy się nie bawili - wychowawczo Robaczkom tłumaczyła Babcia - gdyby padało, na przykład, albo gdyby było zimno...
No niechbym ja tak się zabawiał bez względu na pogodę...
Godzina publikacji 15.53.

I cytat tygodnia:
Skromnie przyjmować, spokojnie tracić. - Marek Aureliusz (pisarz, filozof, cesarz rzymski)