31.03.2025 - pn - dzień publikacji
Mam 74 lata i 118 dni.
WTOREK (25.03)
No i dzisiaj wstałem o 05.20.
Sporo przed czasem, ale nic na to nie mogłem poradzić.
Trzy(!) godziny spędziłem nad onanem sportowym. A i tak go nie skończyłem. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że w nim mieścił się mecz (retransmisja) Igi Świątek z Ukrainką Eliną Switoliną. Iga grała już na db+, mecz był ciekawy, bo Elina dotrzymywała jej kroku, ale to ostatecznie Iga wygrała 2:0. Planowo mecz miał rozpocząć się o 01.30 naszego czasu, a rozpoczął się o trzeciej nad ranem. Od jakiegoś momentu przestałem zarywać nocki. W trakcie retransmisji, gdy nie znam wyniku, przeżywam takie same emocje, jak te z czasu rzeczywistego.
Wieczorem też nie oglądałem meczu Polski z Maltą. Oczywiście dla ogólnej sytuacji w grupie miał on znaczenie, ale dla mnie nie na tyle, żeby pójść późno spać. Za to stać nas było na podjęcie wysiłku i na oglądanie norweskiego filmu Nie tędy droga z 2025. roku. Wytrwaliśmy przez jedną trzecią. Akcja była do bólu przewidywalna, żadnych emocji, a gra aktorów pozostawiała wiele do życzenia.
W trakcie "porannego" meczu Igi gruchnęła wiadomość, że we wcześniejszym Magda Linette wygrała 2:0 z trzecią rakietą świata, Coco Gauff, i że się zakwalifikowała, jak Iga, a raczej Iga, jak Magda, do ćwierćfinału.
Piszę specjalnie "gruchnęła" chcąc się przypodobać obecnym mediom, które non stop stosują takie wybiegi słowne i opisowe, nieadekwatnie przerysowane. A więc Będziecie w szoku! - okazuje się, "jak tanio" Biedronka albo Lidl sprzedają jakieś zwyczajne gówno, a więc Przygotujcie się na najgorsze! - a to dotyczy remontu jednego pasa jezdni, więc To doprowadzi was do rozpaczy! - rzecz dotyczy podwyżki... czegokolwiek, Będziecie wstrząśnięci! - i pokazują 30. dzień twarz Edyty Górniak, Weź głęboki oddech i..., i oglądasz jakieś kolejne gówno, itd., itp.
Generalnie podając takie "wieści" sugerują odmóżdżonym odbiorcom, jakie mają w sobie wzbudzić emocje. Trudno się dziwić, skoro na odmóżdżanie panuje moda, a raczej perfidne i przemyślane systemowe działanie w różnych sferach z jednoczesnym, specyficznym wyścigiem Kto lepiej odmóżdży odbiorcę? Pierwszy lepszy przykład z brzegu - telefonowanie. Kiedyś, gdy druga strona nie odbierała połączenia, to nie odbierała. Z różnych względów. Albo też akurat prowadziła rozmowę i telefon był zajęty. Teraz w takiej sytuacji słyszy się komunikat Niestety, połączenie nie może być zrealizowane albo Abonent chwilowo jest niedostępny, albo Abonent aktualnie prowadzi rozmowę. Spróbuj ponownie. Zwłaszcza to "spróbuj ponownie" doprowadza mnie do szału.
Pisałem już o tym w innych kontekstach cytując stosowane przymiotniki -
tragiczny, niezwykły, cudowny, niesamowity, fatalny, itp., wszystkie opisujące rzeczy błahe. Niedługo za pomocą słów zabraknie stopniowania emocji i do języka polskiego trzeba będzie wprowadzić nowe słowa albo stopień najwyżsiejszy.
A Magda zwyczajnie sprawiła sensację i nie trzeba było od razu z tego powodu gruchnąć, bo chyba nie gruchać.
Zacząłem Pieskowi gotować kolejną porcję jedzenia, na kilka posiłków, a Żona zabrała się za czytanie.
- Widzę tu pewną niekonsekwencję intelektualną - głęboką ciszę przerwał jej głos. Doszła do opisu gotowania rosołu i moich niezrealizowanych zamierzeń, aby go szybko zagotować na indukcji. Jej protest ośmieszyłem przykładem moich gotowań w dzieciństwie na gazie.
- To chyba oczywiste, że na gazie rosół też stopniowo się gotował... - Nie to, co na tej indukcji, na której w sekundę wrze. - zirytowała się.
Swoją nienawiść do indukcji "wyładowała" na mężu. Cieszyłem się z tego powodu.
Po I Posiłku ułożyłem ostatnie trzy taczki bierwion, a ponieważ tego wcale nie "zauważyłem" (ciekawe, że zawsze pierwsze trzy z całej góry daje się z miejsca zauważyć), dla relaksu sprzątnąłem sobie wszystkie ścieżki w ogrodzie. Po czym do końca uładziłem dolny apartament przed przyszłym totalnym sprzątaniem.
II Posiłek trzem domownikom podałem ja. Żona otrzymała rosołek z mięskiem, Berta - mięsko mielone uduszone na patelni, wymieszane z marchewką, niewielką ilością makaronu ryżowego i płatków owsianych z dodatkiem różnych suplementów, a ja zjadłem mieszaninę różnych odpadów, co mogłoby się kojarzyć fatalnie, ale wszystkie razem zrobione w systemie gospodarczym smakowały, jak zwykle, wyśmienicie.
Po wieczór czekając na mecz Magdy Linette z Włoszką Jasmine Paolini podkleiłem kolejne chodniki i dywaniki w ramach ułatwiania Pieskowi życia.
Czekanie trwało godzinę. W końcu o 20.00 poszedłem na górę. Canal+ jak zwykle nie raczył w żaden sposób poinformować o sytuacji. No, ale chyba każdy widzi, że jak nie ma transmisji, to nie ma. Należało domyślać się, że przez złą pogodę. Wiedziałem, że na prognozy meteorologów nie ma co liczyć. Wolałem w spokoju trochę poczytać.
ŚRODA (26.03)
No i dzisiaj wstałem o 05.45.
Po porannych czynnościach od razu zabrałem się za mecz Linette z Paolini. Z racji złej pogody panie zaczęły grać dopiero po 01.00 naszego czasu. Magda przegrała 0:2. A potem podglądałem, za przeproszeniem, Sabalenkę i Zheng. Aryna wygrała 2:0.
Po I Posiłku od razu zabrałem się za miesięczne sprzątanie domu. O tej porze mam pałer i wiem, że psychicznie męczyć się nie będę. Co innego, gdybym zaczął sprzątać o 13.00-14.00. Już na starcie byłbym wykończony. Ponad dwie godziny pracy zmęczyły mnie fizycznie bardziej niż układanie 15. taczek drewna. Organizm wiedział, że to inny jej rodzaj, taki niepierwotny, tylko cywilizacyjny. A przecież tylko odkurzaczem przeleciałem cały dom i starłem na mokro wszystkie podłogi. Detaliczne wycieranie kurzy, jako najbardziej upierdliwe, doprowadzające mnie szybko do stanu obmierzłości, zostawiłem na jutro.
Aby się zregenerować, poszliśmy we troje na spacer. Bardzo przyjemny.
Po II Posiłku rozmawialiśmy tylko z Justusem Wspaniałym. Lekarka równolegle prowadziła z kimś rozmowę. Dość pokrótce Justus Wspaniały zrelacjonował dzień, w którym był pogrzeb Mamy Lekarki, a szczegóły zostawiliśmy sobie na ich przyjazd. Planują pojawić się u nas w najbliższy piątek.
A potem zrelacjonowaliśmy nasze ostatnie dni i tygodnie Trzeźwo Na Życie Patrzącej i Konfliktów Unikającemu. Raczej bardziej udzielała się Żona.
Przed meczem Igi Świątek z Filipinką Alexandrą Ealą (140. na liście rankingowej) musiałem położyć się na 20 minut. Nie po to, żeby spać, chociaż to się stało, jak zwykle u mnie, ale żeby dać trochę odpocząć kręgosłupowi, który wyraźnie skumulował wysiłek fizyczny ostatnich dni.
Iga... przegrała 0:2 i nie dało się tego oglądać. Bardziej przegrała ona, niż Alexandra wygrała, chociaż
ta dziewiętnastolatka zagrała bardzo dobrze. Przez ostatni rok z Igą dzieje się coś niedobrego, gra na poziomie zawodniczek z trzeciej dziesiątki, w turniejach dochodzi do 1/8, 1/4 raczej tracąc kolejne punkty niż je zdobywając i tylko patrzeć, jak spadnie z drugiego miejsca. Jak daleko, nie wiadomo, ale chyba belgijski trener, Wim Fissette, jej nie służy. Nie podważam jego kwalifikacji, ale chyba spotkały się ze sobą nie te energie. A wiadomo, że do tanga trzeba dwojga...
Całą sytuację na bieżąco komentowaliśmy z Konfliktów Unikającym, ale chyba było mi tego mało, bo po meczu jeszcze do niego zadzwoniłem, żeby wyrzucić z siebie frustrację.
I żeby odciągnąć od siebie to pomeczowe zniesmaczenie, na górze jeszcze trochę poczytałem.
O 00.00, czyli już dzisiaj, napisał Po Morzach Pływający. Zadowolony z siebie, że nie czeka na cyzelowanie, tylko czyta prawie natychmiast po opublikowaniu, czyli jest niesubordynowany.
Czyli jestem upierdliwy, he,he. Wreszcie mam jakąś oficjalną wadę.
Rosół po śląsku bo tylko oni dodają spaloną cebulę co nie znaczy, że nie robią smacznego rosołu.
Moje pomidory będą jeszcze późniejsze chyba, że pójdę na łatwiznę i kupię gotowce.
Zmiennik się rozchorował i powrót do domu będzie opóźniony co najmniej o 10 dni.
Zmiennik się rozchorował i powrót do domu będzie opóźniony co najmniej o 10 dni.
W tamtym roku mieliśmy spadochroniarzy od Was przywiezione w kompoście.
Wyrosły, ale nie dojrzały dzięki temu mogliśmy zrobić przepyszną sałatkę z zielonych pomidorów.
Wyrosły, ale nie dojrzały dzięki temu mogliśmy zrobić przepyszną sałatkę z zielonych pomidorów.
PMP (zmiana moja, pis. oryg.)
CZWARTEK (27.03)
No i dzisiaj wstałem o 06.00.
Poranek spędziłem nad onanem sportowym unikając jak ognia wszelkich mądrych komentarzy dotyczących Igi i pisałem.
Jeszcze przed I Posiłkiem pojechaliśmy w Uzdrowisko na zakupy. W pewnych tutejszych sklepach dostawy są w czwartki i żeby się załapać...
Po I Posiłku zabrałem się za niewdzięczną, to na początku, i za wdzięczną, to na końcu, już po wszystkim, robotę - wycieranie kurzy z dziesiątków powierzchni i powierzchenek z przekładaniem dziesiątków dupereli, żeby "się dostać"... Trwało to 2,5 godziny.
A potem, po lekkiej odsapce, zabrałem się za wdzięczną robotę. Rąbałem szczapy - frakcje II i III. Piękna aura, porządne narzędzia - siekiera Fiskars, pieniek i rękawice. Nie to co wiadro, jakieś płyny, szmaty i szczotki do zbierania pajęczyn. Znoszę je tylko dlatego, że w dzieciństwie to we mnie wdrukowano.
Przed II Posiłkiem pisałem do koleżanek i kolegów długiego maila wspominającego zmarłego Jacka i tamte czasy, z których różne ciekawostki i śmiesznostki mi się poprzypominały pod wpływem przysyłanych do mnie ich wspomnień. Byłem zszokowany, że się odkleiły, bo były poukrywane w różnych zakamarkach mojego mózgu, ale wystarczyło poruszyć jakąś strunę, by nagle ożyły i to z wielką mocą. Było tego na tyle dużo, że maila nie skończyłem.
Pod wieczór poszliśmy na krótki spacer we troje.
Wieczorem rozpoczęliśmy oglądanie australijskiego serialu z 2016. roku Secret City. Po pierwszym odcinku Żona stwierdziła, że jest mroczny (w dosłownym znaczeniu), a w tego typu jej stwierdzeniu zawsze zawarte jest pytanie Czy będziemy dalej oglądać?
- Osobiście mogę obejrzeć drugi odcinek, a jutro, pojutrze się zobaczy. - w ten sposób przedstawiłem swój stosunek do sprawy. - Trzeba się z tym przespać...
I na tym stanęło.
Dzisiaj o 05.55 napisał Po Morzach Pływający.
Zupa mleczna pod każdą postacią i o każdej porze dnia. Z ryżem, makaronem, kluskami, kaszą.
Co prawda mleko nie przypomina mleka tylko jakąś białą substancję, ale w dobie wszechobecnej chemii i plastiku wszędzie i we wszystkich produktach nic na to się nie poradzi.
Co prawda mleko nie przypomina mleka tylko jakąś białą substancję, ale w dobie wszechobecnej chemii i plastiku wszędzie i we wszystkich produktach nic na to się nie poradzi.
Jak już wcześniej wspominałem od wielu lat nie jadam niczego co zostało złowione w morzu, a tzw żywność ekologiczna nie istnieje. Oczywiście nasze domowe warzywa czy też produkty są odrobinę zdrowsze,ale w ogólnym rozrachunku nie ma to znaczenia.
Jedzenie odżywianie,dieta to temat rzeka i każdy mieszkaniec Ziemi ma na ten temat swoje zdanie.
Miłego dnia
Niech pomidory rosną w spokoju
PMP (zmiana moja, pis. oryg.)
Niech pomidory rosną w spokoju
PMP (zmiana moja, pis. oryg.)
PIĄTEK (28.03)
No i dzisiaj wstałem o 06.00.
W ramach onanu sportowego od razu obejrzałem fragmenty półfinału Sabalenki z Paolini licząc na niespodziankę. Niespodzianki nie było. Jasmine została zmieciona z kortu w dwóch setach. Za to drugi półfinał Pegula - Eala obejrzałem cały. Po bardzo wyrównaj walce wygrała Amerykanka 2:1 chyba dzięki większemu doświadczeniu i trzymaniu nerwów na wodzach. Ale Filipinka zrobiła na mnie wielkie wrażenie.
Po I Posiłku skończyłem pisać wspomnienia o Jacku i wysłałem maila do koleżanek i kolegów. I natychmiast zabrałem się za prace, które mógłbym określić jednym mianem Obszary, nad którymi Justus Wspaniały w ramach krytyki nie przejdzie obojętnie, jednocześnie zdając sobie sprawę, że wszystkiego nie zrobię, bo nie chcę, albo nie zdążę zrobić, czyli tak czy owak zostawię dla niego żyzne poletko do zadawania pytań typu Ale dlaczego?!..., Czy nie uważasz?!..., Ale po co?!..., To chyba nie?!... zawierających oczywiste odpowiedzi To jest do dupy! albo Przecież to nie ma sensu!, Jak tak można?!, To jest wbrew wszelkim zasadom!, itd.
Nie przejmowałem się taką perspektywą, a przyjazd Lekarki i Justusa Wspaniałego traktowałem w zakresie planowanych prac, jak przyjazd wszelkich innych naszych znajomych, czyli jako element (emelent), który mnie zmobilizuje, żeby wreszcie to coś, co mnie osobiście gryzie, zrobić. Sprzątnąłem więc teren przed Klubownią, bo po dwóch górach drewna leżało tam sporo drewnianego odpadu. Potem zamiotłem z igieł cały podjazd i chodnik, mimo że zdawałem sobie sprawę, że może właśnie dlatego zaraz po tym przyjedzie któryś ze szczotkowych i chodnik wyglansuje. No, może jeszcze nie dzisiaj, ale już w poniedziałek na pewno.
A ponieważ pogoda była piękna, to napadło mnie na wycinanie wszelkich suszek, takich bardziej niedostępnych i ukrytych, bo większość wcześniej wycięła Żona. Jej obecność w ogrodzie w takim charakterze lubię szczególnie. Uzbierałem pierwszy, brązowy, worek na odpady bio. I wreszcie, żeby przez trzy dni mieć z tym spokój, narąbałem szczapek, frakcje II i III.
Ostatnim przedgościnnym akcentem było odgruzowanie się na 45%. Skorzystałem z dolnej, gościnnej, ogrzanej łazienki.
Lekarka i Justus Wspaniały przyjechali w okolicach 16.30. Już na podjeździe wszyscy czuli się, jak u siebie w domu. Wszyscy, czyli Ziutek i Bruno również. W domu to samo. Wieczorem, z powodu tego doskonałego domowego samopoczucia tych Piesków, gdy my szliśmy na górę, a Lekarka i Justus Wspaniały do dolnego mieszkania, Ziutek i Bruno ani myśleli iść za ich Państwem ku, najpierw podniesionemu głosowi ich Pana, a potem ku jego szybko wzrastającej irytacji. Bo dlaczego miały iść w nieznane, skoro ostatnio (listopad/grudzień) będąc u nas, czyli w domu, spały komfortowo w salonie na narożniku i było im tam świetnie. Więc teraz mimo nawoływań i gróźb nie ruszały się z miejsca. W końcu wkurwiony ich Pan wziął brutalnie Ziutka na ręce (23 kg, ale ponieważ od razu napadła Pieska duża bezwładność Chcesz mnie dźwigać, to dźwigaj! Ja ci nie pomogę i pazura nawet nie przyłożę!, to mógł ważyć i ze trzydzieści) i zaniósł go do dolnego apartamentu. Siłą rzeczy Bruno dał się łatwiej przeze mnie tam zapędzić, bo pomagał mi natychmiast obudzony w nim instynkt stadny.
Ale zanim do tego doszło, wiele było przed nami. Goście na dole się rozpakowali i urządzili w kuchni i w spiżarni. A trzy Pieski dostały ode mnie żwacze. I znowu było widać, że wszystkie są u siebie w domu, bo tak jak cztery miesiące temu każdy jadł dokładnie w tym samym miejscu, bezkonfliktowo, nie wchodząc drugiemu czy trzeciemu w paradę. Ale po wszystkim nadal bezkonfliktowo każdy z nich musiał sumiennie sprawdzić miejsca koleżanki/kolegów.
Ludzie zaś cały wieczór, do 22.00, spędzili w salonie przy rozpalonym kominku i przy dwóch nalewkach przywiezionych przez Nowych w Pięknej Dolinie. Jedna z nich, na trzech różnych rodzajach porzeczek, była zdecydowanie lepsza niż na winogronach, więc nic dziwnego, że praktycznie cała zeszła. Żona zaserwowała zaś polędwiczki na zimno. I można było do woli się nagadywać.
O pogrzebie Mamy Lekarki rozmawialiśmy dosyć krótko, bez specjalnych komentarzy, bo co tu komentować, jeśli nawet byłoby co.
Ciekawe, bo większość rozmów dotyczyła ... sprzątania domu. A zaczęło się od naszego, gdy przedstawiłem obecną filozofię i moje podejście do tego tematu od czasu obecności u nas pani z Metropolii. Sprawa była rozwałkowywana nawet na 64 i mnie to nie nudziło. Rozpatrywaliśmy różne niuanse, szczegóły i przechodziliśmy do ogólnych filozofii od Porządek w domu to oznaka zmarnowanego życia! do Ale przecież w norze żyć i mieszkać się nie da!, które przecież bardzo łatwo dawały się podważyć. Bo jeśli komuś codzienne sprzątanie daje wiele radości i szczęścia, to trudno mówić z jego punktu widzenia o jego zmarnowanym życiu. Z kolei mało to ludzi żyje w norach? Mówię o tych, którzy dokonują takiego wyboru. Też są szczęśliwi. Co więcej, przeflancowani humanitarnie do tzw. godnych warunków, natychmiast zrobiliby tam chlew. I wtedy dopiero byliby u siebie.
Temat był interesujący przede wszystkim ze względu na nasze indywidualne, jednak mocno różniące się podejścia do sprawy uwzględniające lenistwo, różne wdrukowane przez dzieciństwo i cywilizacyjne, społeczne, imperatywy oraz osobistą wrażliwość. Przykładem tych różnic mogłaby być, na przykład, kwestia sprzątania domu Nowych w Pięknej Dolinie, który przecież znamy.
- Sprzątnąłbym go w dwa, no góra w trzy dni i to z umytymi oknami, ale, na Boga, przecież okien nie trzeba myć raz na miesiąc, mimo że A bo jak słońce świeci, to wszystko na szybach widać!
- Potrzeba całego tygodnia! - natychmiast zareagowała Lekarka.
I jak tu z tym dyskutować?...
Jednocześnie był poruszany brak czasu, sił i różnych niemożliwości związanych z takim, a nie innym stanem zdrowia (kręgosłupy, stawy).
- Chętnie byśmy zatrudnili raz w miesiącu kogoś, kto by przychodził i robił gruntowne porządki... - Ale nie ma chętnych. - Ludziom nie chce się pracować.
To faktycznie jest oburzający stan i gadanie o bezrobociu i takie tam polityczne pieprzenie, delikatnie mówiąc, jest nie na miejscu. Tak rozpuścić społeczeństwo....
Ale jest nadzieja. Niedługo wybory prezydenckie, do których startuje pan Sławomir Mentzen (KPN). Wprowadzenie w życie jego programu może skutkować porządkiem w wielu dziedzinach.
Z jego 5. istotnych postulatów programowych dotyczących tylko naszego wewnętrznego życia społeczno-ekonomicznego należy wymienić:
- całkowity zakaz aborcji - to niewątpliwie droga, aby przezwyciężyć w Polsce kryzys demograficzny, zapobiec spadkowi liczby urodzeń i zmniejszającej się populacji,
- likwidacja emerytom "13" i "14" - całkiem słusznie, bo przecież podstawowe emerytury mają corocznie rewaloryzowane, więc bez przesady,
- likwidacja +800 - bardzo słusznie, koniec z rozdawnictwem i do roboty,
- płatne studia - likwidacja różnych fikcji dotyczących uczelni, zwłaszcza na linii - państwowe-niepaństwowe. Poza tym za mało jest ludzi do pracy, a za dużo do zarządzania,
- płatna służba zdrowia - tylko usankcjonowanie obecnego stanu.
Na pana Mentzena z Żoną na pewno głosować nie będziemy. A szkoda. Bo poza pierwszym postulatem pod pozostałymi podpisujemy się obiema rękami. Nawet zaakceptowalibyśmy drugi. No, ale pozostaje cała olbrzymia sfera spraw, chociażby światopoglądowych, polityki zagranicznej, stosunku do UE, itd.
Oczywiście pójdziemy na wybory, ale niestety w formie negującej po to, żeby ten pan nie wygrał. Bo do powstania faszyzmu w Polsce rąk przyłożyć nie chcemy. Że też kolejni zbawcy nie wyciągają żadnej nauki z historii!...
Ale znamy wokół nas takich, nawet nam bliskich, którzy na pana Mentzena głosować będą. Być może to oni właśnie za ileś lat załomocą nocą do naszych drzwi!... Kolbami karabinów. A jeśli nawet nie oni bezpośrednio, to na pewno w takich momentach i w innych, im podobnych, nabiorą wody w usta. Tak mówi historia.
SOBOTA (29.03)
No i dzisiaj wstałem o 07.00.
Niedługo potem pojawiły się Pieski, które, że znały zwyczaje domu, pędem przyleciały do kuchni.
Q-Pan musiał im tłumaczyć, że tak z samego rana nic dla nich nie ma, ale Pieski znając go nie przyjmowały do wiadomości jego mowy ciała i zapewniających słów, więc za chwilę Q-Pan dał im po kawałku masła, bo sam przygotowywał Blogowe. Po czym pojawił się Justus Wspaniały i zabrał Pieski na długi spacer, za chwilę pojawiła się Żona, a po niej Lekarka, a gdy Justus Wspaniały wrócił, wróciły też dwa poranne tryby - ich i nasz. Oni jedli swoje śniadania, a my tkwiliśmy przy Blogowych. I ta część dnia zeszła na rozmowach o zwierzakach.
Jajecznicę na boczku zrobioną przeze mnie dla trzech osób zjedliśmy na tarasie, bo było tak pięknie. Ale, gdy pogoda zaczęła się kisić, wróciliśmy do Salonu, który w pewnym momencie Justus Wspaniały ostentacyjnie opuścił zalegając na kanapie przed kuchnią. Nie chciał dolewać oliwy do ognia. Ogniem była dyskusja na temat Córki Lekarki, a przede wszystkim na temat ich wzajemnych relacji, a oliwą inny punkt patrzenia Justusa Wspaniałego na ten problem niż Lekarki, a nawet nie inny Tylko że ty z tym nic nie robisz! Co jakiś czas jednak Justus Wspaniały z daleka dogadywał i komentował, bo po pierwsze nie byłby sobą, a po drugie sprawa ta mocno go dotyczyła i dotykała. Na szczęście całą relację Lekarki i nasze racjonalne komentarze udało się bez żadnych afer dokończyć.
Ostatecznie w dobrej aurze udało się nam w piątkę wybrać na spacer. Ziutek i Bruno zostali w domu, jako psy wiejskie nieprzyzwyczajone do kulturalnych zachowań w mieście, więcej, w kurorcie. Oczywiście niczego z tego nie rozumiały i pchały się do wyjścia. Trzeba było naprędce opracować logistykę wychodzenia, porządek i kolejność, bo chwila nieuwagi groziła, że któryś z nich natychmiast wypryśnie na podjazd. A nie dało się im wytłumaczyć, że Państwo i Q-Państwo z kulturalnym Pieskiem na koniec spaceru pójdą do Stylowej. Z okazji jutrzejszych urodzin Justusa Wspaniałego zostaliśmy wszyscy przez Lekarkę zaproszeni.
Po II Posiłku zrobionym przez Żonę znowu zasiedliśmy w Salonie. Tym razem dominowały tematy dotyczące naszych i ich planów w oczywisty sposób mocno powiązane z finansami. A na tych sprawach bez wątpienia najlepiej się znał Justus Wspaniały. Ale to nie oznaczało, że we wszystkim miał rację, albo jeśli miał obiektywną, to nie subiektywną, biorącą pod uwagę nasze podejście do tematu często będące w większej czy mniejszej sprzeczności z obiektywnymi i mądrymi ekonomicznymi prawdami. W którymś momencie chyba mnie nie zrozumiał, albo zrozumiał tendencyjnie, bo nagle wydarł się na mnie i powiedział, żebym się od niego odpierdolił. No, wyraźnie nadepnąłem mu na odcisk. Może był to odwet za podobne moje zachowanie względem niego, gdy z kolei my byliśmy u Nowych w Pięknej Dolinie. Wtedy ja wydarłem się na niego. Nie pamiętam, czy używałem podobnych słów korzystając z bogatego słownictwa języka polskiego, ale akurat u mężczyzn nie ma to większego znaczenia.
Może to oznaczać jedno - zaczynamy coraz lepiej się poznawać. Ale o 22.00 rozstawaliśmy się w zgodzie, co dobrze o nas świadczyło. Tym razem Pan niósł Bruna, bo Pani jakoś udało się po dobroci zaciągnąć Ziutka do dolnego mieszkania.
NIEDZIELA (30.03)
No i dzisiaj wstałem o 06.40, czyli o 05.40. Zmiana czasu. Ponoć ostatnia. Że ostatnia, to trąbią o tym dwa razy do roku przez ostatnie pięć, dziesięć lat?...
Dosyć wcześnie wszyscy zasiedliśmy w kuchni przed kuchnią. Lekarka deczko była nie w formie, bo wczoraj przesadziła w Stylowej z deserem. Zdaje się, że to przez nadmiar bitej śmietany.
Dzisiaj były 67. urodziny Justusa Wspaniałego. Młodziak. Ja w jego wieku... Złożyliśmy życzenia i wręczyliśmy drobny prezent. Było miło.
Zaraz potem zaczęli się pakować i wyjechali trochę przed południem. Już po ich przyjeździe do Pięknego Miasteczka powysyłaliśmy sobie trochę miłych smsów.
Niezwłocznie zabrałem się do roboty. W jakiejś mierze pod wpływem porad i sugestii Justusa Wspaniałego. Konewką podlałem całą ziemię w szklarni. Będę to musiał teraz robić regularnie, żeby ożywiła się mikroflora. Deszczówkę nabierałem z beczki, kilkadziesiąt razy, aż dotarłem do jej dna. Po raz pierwszy w ciągu dwóch lat. A tam natknąłem się na pyszny, śmierdzący nawóz, który przez nie wiedzieć jaki okres tworzył się z opadłych liści. Dla pomidorków coś pysznego. Wybrałem żmudnie cały, a to znowu było kilkadziesiąt skłonów w mocno nieergonomicznej pozycji. Satysfakcja po całej pracy była niesamowita, bo nagle szklarnia zrobiła się taką wiosenną szklarnią skłonną dbać o wszystko, co posadzę lub posieję.
Żeby się dobić, porąbałem szczapy (II i III).
W domu z wielką przyjemnością, przede wszystkim ze względu na Żonę, ugotowałem rosół z kurczaka. Wyszedł w punkt. Co będę się chwalił?
Wszystko razem (zmiana czasu, prace i wybicie z rytmu codzienności) spowodowało, że padałem na ryj. Ale dałem jeszcze radę zadzwonić do Bratanicy. Dostaliśmy od niej i od Siatkarza zaproszenie na 6. urodziny ich synka. Za niecałe trzy tygodnie pojadę sam, pociągami (przesiadki w City i w Metropolii), i będę u nich nocował (z soboty na niedzielę). Brat też będzie nocował i po raz pierwszy w życiu przydarzy się nam taka sytuacja. Niezbadane są wyroki...
Żeby w takim przyklapłym stanie nie iść od razu na górę, bo to dla snu nie jest dobrze, we troje wybraliśmy się na krótki spacer.
A wieczorem nie wróciliśmy (na razie) do ledwo co rozpoczętego australijskiego serialu, tylko obejrzeliśmy amerykański film z 2025. roku Lista marzeń. Trwał ponad dwie godziny, ale podołaliśmy.
Oglądało się miło, ale oboje stwierdziliśmy, że jest to lepszy film z tych z klasy B. I to powinno wystarczyć za cały komentarz.
PONIEDZIAŁEK (31.03)
No i dzisiaj wstałem o 07.00 (06.00!).
Obudziłem się o 06.20 (05.20!) i nie byłem w stanie zwlec się z łóżka. Trzeba przyzwyczaić się do nowej sytuacji, bo po porannym rozruchu i onanie sportowym natychmiast nieprzyjemnie zrobiło się w okolicach 10.00.
Przed posiłkami i po nich pisałem. Jedynym przerywnikiem był oczywiście onan sportowy i wypad do Uzdrowiska na małe zakupy. Przy okazji pokazałem Żonie pensjonat, w którym za niecały tydzień zatrzymamy się na weekend w siedmioosobowym męskim gronie. Niby pensjonat w Uzdrowisku, ale Żona będzie się lepiej czuła pod moją nieobecność zwizualizowawszy sobie to miejsce.
W tym tygodniu Bocian zadzwonił cztery razy.
W tym tygodniu Berta zaszczekała raz. W poniedziałek rano, gdy wyszliśmy we dwoje na ogród. Jakoś tak dłużej zamarudziłem przy kompostowniku i o Piesku zapomniałem. Stąd wchodząc po schodach na taras i nie widząc Pieska, bo był zasłonięty cisem, zdrowo się przestraszyłem, bo szczeknął jednoszczekiem domagając się natychmiastowego wpuszczenia do domu, ale jakimś takim histerycznym, nielampucerowatym, do którego jestem przyzwyczajony, tylko piskliwym. A to mnie właśnie wystraszyło. Trochę się na Pieska zirytowałem.
- Ojej, szkoda, że nie słyszałam. - Byłam akurat na górze... - Żona była bardzo zawiedziona.
Godzina publikacji 19.54.
I cytat tygodnia:
Wiele zaobserwujesz, jeśli po prostu będziesz patrzeć. - Yogi Berra
(właśc. Lawrence Peter Berra, ur. 12 maja 1925 w Saint Louis, zm. 22 września 2015 w New Jersey - amerykański baseballista, łapacz drużyny New York Yankees. Powszechnie uważa się, że postać z filmów rysunkowych, Miś Yogi (ang. Yogi Bear), otrzymał imię na jego cześć. W listopadzie 2015 prezydent Stanów Zjednoczonych, Barack Obama, odznaczył go pośmiertnie Medalem Wolności. Słynął z przypisywanych mu malapropizmów i paradoksalnych powiedzonek, zwanych „Yogi-isms”, choć niektóre z nich w rzeczywistości są autorstwa innych osób. Jeden z najczęściej cytowanych sportowców).