14.04.2025 - pn - dzień publikacji
Mam 74 lata i 132 dni.
WTOREK (08.04)
No i dzisiaj wstałem o 05.45.
Kwadrans przed alarmem.
Jeszcze przed onanem sportowym wycyzelowałem wpis. Oczywiście nie czekał na to Po Morzach Pływający, czyli na lądzie też zachowuje się w sposób niesubordynowany. Od razu wysyłał maile, żeby dać mi do zrozumienia. W pierwszym, pn, 20.22, czyli ledwo po publikacji (Boże, strach publikować!), wyjaśniał, że telefon ma produkcji chińskiej, ale oprogramowanie polskie, więc wysyła "po polsku" "naciskając" "wyślij". W drugim, pn, 20.51, już się rozpisał. I zaznaczył, że będzie małpował:
No i dzisiaj....o 0225 zostałem obudzony przez Juniorka. (...)
No i dzisiaj.... ponownie zostałem obudzony o 0300 ponieważ Betonowi zebrało się na czułości (...)
No i dzisiaj....o 0415 zostałem obudzony przez Bydlaczkę Młodszą(...)
No i dzisiaj.....po tym wszystkim odechciało mi się spać w związku z tym zacząłem planować co będę robił jak wzejdzie słońce.(...)
Miałem również zaplanowane przywiezienie ziemi do ogrodu,ale się okazało, że ciągnik sąsiada używany jest tylko na polu ponieważ nie jest zarejestrowany. Przy okazji dowiedziałem się, że żaden gospodarz we wsi nie ma zarejestrowanego ciągnika....I teraz muszę znaleźć takiego który może poruszać się po drogach publicznych...
No i dzisiaj..... dzień pracy zakończyłem o 1700 . Zrobiłem wszystko co zaplanowałem oczywiście oprócz nieszczęsnej ziemi ogrodowej.
No i jutro... ciekawe o której godzinie wstanę po raz pierwszy.....
PMP (zmiany moje, pis. oryg.)
Nieźle go na tym lądzie wzięło. Chyba jakiś szok dla organizmu. Ale dzisiaj o 07.07 odetchnąłem.
Nieźle go na tym lądzie wzięło. Chyba jakiś szok dla organizmu. Ale dzisiaj o 07.07 odetchnąłem.
No i wstałem....
Więcej nie będę małpował bo mnie pozwiesz za plagiat.
Więcej nie będę małpował bo mnie pozwiesz za plagiat.
Tak więc.....zostałem dzisiaj obudzony przez Bydlaka Najmłodszego o 0600 ponieważ stwierdził, że na łóżku jest wygodniej na podłodze. Poza tym mimo, że wygląda jak dorosły pies to nadal jest szczeniakiem i potrzebuje trochę ciepła.
Dzisiaj będę poszukiwał dostawcy ziemi lub transportu oraz ogólnie się obijał ponieważ telefonowanie to nie praca.
Miłego dnia
PMP (zmiana moja, pis. oryg.)
PMP (zmiana moja, pis. oryg.)
Zgadzam się z nim - telefonowanie to nie praca!
Dopiero po wpisowych obowiązkach zabrałem się za onan sportowy.
Po I Posiłku naniosłem bierwion i powiesiłem zasłony. Zrobiło się stosunkowo późno. Postanowiliśmy iść na piękny spacer we troje. Przy okazji to i owo zobaczyliśmy, co rzuciło nam światło na pewne sprawy.
Przed II Posiłkiem i po nim tkwiłem nad rocznym PIT-em-28. Praktycznie nie tknąłem go, bo wiedziony ciekawością cofnąłem się o kilka lat i zrobiłem różne zestawienia z naszego ponaszowsiowego wynajmowania. Z liczb dało się wyciągnąć ciekawe wnioski.
Wieczorem obejrzeliśmy drugi odcinek amerykańskiego serialu z 2024. roku Genialna Morgan, czyli High Potential (francuski pierwowzór 2021 rok). Pierwszy odcinek oglądany wczoraj (całą dotychczasową resztę, planowaną i nieplanowaną zarzuciliśmy) sprawił nam miłą niespodziankę, mimo że twórcy wprowadzili nietypową narrację, która na początku zaskakiwała i mogła drażnić, ale nie drażniła. Równolegle do werbalnych wniosków i rozwiązywania danych sytuacji przez główną bohaterkę były one jednocześnie i równolegle, ale przecież retrospektywnie, pokazywane widzom, a sceny były odgrywane przez postacie, o których właśnie główna bohaterka serialu mówiła. W efekcie wprowadzało to w fabułę humorystyczne akcenty powiększone o humor sytuacyjny wynikający ze skonfliktowania dwóch głównych postaci na bazie wszelkich możliwych różnic (płeć, inteligencja, charaktery, wiedza, filozofia pracy, itp.). A przy tym fabuła była prowadzona "normalnie", jak zauważyła Żona, bez efektów specjalnych (wspomniana równoległość nie była efektem specjalnym), można by powiedzieć, że wręcz tradycyjnie. Sumarycznie, lekkość filmu (francuska mogła być większa) powodowała, że ostatecznie przyjemnie się oglądało.
ŚRODA (09.04)
No i dzisiaj wstałem o 06.00.
Po tradycyjnym onanie sportowym, jeszcze przed I Posiłkiem, poszedłem do Biedronki. Zakupy dotyczyły praktycznie samych warzyw, bo dzisiaj zaplanowaliśmy rosół na wołowinie.
Po I Posiłku, gdy na kuchni stał już duży gar, wzięło nas na rozmowy o filozofii naszego życia. Były ciekawe, niepokojące i ... zabierające czas. Ale ostatecznie udało mi się wysprzątać cały dom. Co dwutygodniowo wytrzepałem bezlik chodniczków i dywaników, odkurzyłem podłogi i starłem je na mokro. Żona chciała złamać moje morale.
- Przecież jest czysto! - Czy nie uważasz, że to przesada?! - Czy może działasz, jak Szwejk? - Było przy spluwaczkach napisane "Spluwać do spluwaczek!", to Szwejk do każdej spluwał...
Tym razem nie pokazywałem jej dwóch wód, jednej po wytarciu góry, drugiej dołu. Zresztą już dawno temu Żona powiedziała mi w jakiejś istotnej rozmowie Przecież ty już nie musisz niczego nikomu udowadniać! Olśniło mnie to wtedy i wziąłem sobie mocno do serca. No, ale skoro niczego, to sprzątania też nie, a skoro nikomu, to jej również.
W międzyczasie rosół na prędze i szpondrze pięknie doszedł do siebie. Pachniało w całym domu. II Posiłek plus posprzątaniowe zmęczenie spowodowały, że niczego więcej fizycznie nie chciało mi się robić. A to był dobry grunt, żeby kontynuować rozmowy o filozofii naszego życia.
Wieczorem obejrzeliśmy trzeci odcinek serialu Genialna Morgan.
CZWARTEK (10.04)
No i dzisiaj wstałem o 05.30.
Planowo. Całą noc źle spałem.
Żeby się rozruszać przed zamknięciem PIT-u 28, którego wczoraj z racji "filozoficznych" rozmów nie udało się zamknąć, siedziałem nad onanem sportowym. Gdy go skończyłem równo z Blogowymi, byłem w stanie zebrać myśli. Dodatkowo ciśnienie podniosła mi rozmowa z Córcią, która jechała do pracy. Wałkowaliśmy jej sprawy. Jednocześnie umówiliśmy się wstępnie na "kolejny" mój przyjazd do niej i do Brata na 10/11. maja. Chciałem wcześniej, zaraz po Świętach, ale akurat ten weekend, jedyny, miała zajęty.
Przed I posiłkiem pojechaliśmy do City. Chcieliśmy mieć z rana pozałatwiane różne sprawy i drugą połowę dnia z wolną głową. W Urzędzie Skarbowym złożyłem PIT-28. Żona w tym czasie wolała pójść do nowo odkrytego sklepu.
- Mogę u Pani złożyć PIT-28? - zapytałem przy pustej sali i przy jedynym działającym okienku.
Żona co roku powtarza mi do znudzenia, że można to zrobić drogą internetową. Zawsze odpowiadam Wiem.
- Tak, proszę wpisać numer telefonu do kontaktu.
- Już to zrobiłem, bo składam już kolejny rok...
Zero reakcji. Twarz pokerzysty.
- A, to jakaś pani?... - pani "odkryła" po wpisanym nazwisku.
- To nie jakaś pani, tylko moja żona...
Zero reakcji. Twarz pokerzysty. Huknęła tylko pieczątka na moim egzemplarzu i po pół minucie wychodziłem z urzędu.
- Trzeba było powiedzieć pani - Żona zareagowała po mojej relacji - A tak, spotkałem jakąś panią przed urzędem i w jej imieniu składam PIT...
Ruszyliśmy do Leroy Merlin.
- Wiesz - zagadałem do Żony - ostatnio zauważyłem w takich sytuacjach, gdy mam naprzeciw siebie urzędnika, sprzedawcę, itp., że przy jakimkolwiek moim pytaniu, ba, nawet od razu przy moim pojawieniu się, reagują w podobny sposób. - Można to opisać Oto pojawił się stary dziad i trzeba się w stosunku do niego "odpowiednio" zachowywać. - Objawia się to tym, że traktują cię infantylnie albo jak przygłupa, co chyba na jedno wychodzi.
- Dziwisz się? - Mają rozliczne doświadczenia. - Sami często widzimy zachowanie "starych dziadów"...
- Chyba tak... - Ale wtedy obserwuję zachowanie drugiej strony... - Po pierwszej mojej logicznej i dziarskiej reakcji, ponownym pytaniu lub negacji tego, co słyszę, następuje chwilowe zacukanie się Bo zostaliśmy zaskoczeni, po czym następuje druga ponowna próba. - Gdy nadal reaguję logicznie i nie odpuszczam, zachowania są już różne. - Albo następuje grobowe milczenie, albo wyraźne zaskoczenie i odmiany popłochu, albo wreszcie traktowany jestem po partnersku. - Mam z tym trochę ubawu...
W Leroy Merlin kupiłem wreszcie wtyczkę do uciętego kabla w przedłużaczu oraz taką badziewną plastikową taśmę, o której, i jej używających w różnych ogródkach Żeby było pięknie, do tej pory myślałem z pogardą Żeby takie badziewie pchać do ziemi?!... Muszę ją wepchać w szklarni przy krawężnikach ścieżki, bo na nią wysypuje się ziemia przy wszelakich pracach oraz wylewa woda przy podlewaniu tworząc błocko, które potem trzeba sprzątać. Badziewie, zielone, będzie trochę wystawać ponad krawężnik i, mam nadzieję, będzie trzymać w ryzach i ziemię, i wodę.
Po drobiazgach w Carrefourze i w Biedronce wróciliśmy do domu. Blogowe i zalecony przez Żonę przed wyjazdem kubek... mleka "trzymał" mnie aż do 13.00. Dopiero wtedy zjadłem I Posiłek. On oraz zła noc spowodowały, że musiałem się położyć na górze na 40 minut.
Gdy wstałem, Żona zrobiła mi niespodziankę. Przygotowała pewne obliczenia i profesjonalnie je wydrukowała. Weszła w moją domenę i zrobiła to z przytupem. Wszystko było klarowne, przejrzyste, zrozumiałe, a co najważniejsze, zdecydowanie mnie uspokoiło. Coś takiego?!... Od razu nabrałem werwy do różnych obliczeń, do poukładania sobie naszych ostatnich spraw i do siedzenia nad papierami aż do wieczora z drobnymi przerwami.
Po Południu ponownie zadzwoniła Córcia. Wnuk-V kończył dzisiaj trzy latka. Gdy ja będę miał 84, on będzie w wieku Wnuka-IV. Jest szansa, że mnie zapamięta z tego mojego wieku, gdy będę jeszcze w pełni sił, ale szkoda, że później już raczej jako starego dziada.
Darł się do telefonu chcąc się przebić przez siostrę i coś mi komunikował ważnego, czego za cholerę w tym rejwachu nie potrafiłem zrozumieć. W końcu się udało.
- Dziadku, a ja mam kasel!
Córcia za chwilę oboje miała poddać inhalacji i coś tam im zaaplikować.
- Ale ja was nie rozróżniam przez telefon, zwłaszcza że oboje się drzecie!
- Jak to nas nie rozróżniasz? - zareagowała ze śmiechem Wnuczka. - Teraz mówię ja!...
Pod wieczór przygotowałem sobie kartkę wyjazdową do Bratanicy oraz przeanalizowałem wszystkie połączenia kolejowe, tam i z powrotem, żeby jutro Żona mogła mi wydrukować bilety.
Po II Posiłku, takim samym, jak wczoraj i tak samo smakowitym, ze sporą przyjemnością poszliśmy we troje na spacer do Uzdrowiska-Wsi. Taka fajna odskocznia od laptopa i obliczeń.
Wieczorem obejrzeliśmy kolejny odcinek serialu Genialna Morgan.
PIĄTEK (11.04)
No i dzisiaj wstałem o 06.00.
W trakcie onanu sportowego wyczytałem, że zmarł Leo Beenhakker. Holender, trener naszej reprezentacji, który jako pierwszy wprowadził nas na Mistrzostwa Europy (2008). Pamiętamy z meczów eliminacyjnych gole Euzebiusza Smolarka i debiut w kadrze Roberta Lewandowskiego. Piękne chwile. Dziękujemy, Panie Trenerze. Cześć Pańskiej Pamięci!
Po I Posiłku pisałem. A potem zabrałem się za piękne prace fizyczne. Podlałem ziemię w szklarni oraz trzy świereczki. Temu przesadzonemu z podjazdu nie daję wiele szans. Ma podejrzanie żółtawe igły, a przynajmniej jakby mniej nasycone zielenią względem dwóch pozostałych. Bedę podlewał do jakiegoś czasu, ale czuję, że to pomoże, jak umarłemu kadzidło.
Wodę też dostały dwa patyki z czarnego bzu (puszczają listki) wciśnięte w ziemię w okolicach malin i kompostowników oraz przesadzona gałąź jeżyny, którą dostałem od Sąsiada z Lewej (puszcza listki). Zielone wyraźnie ruszyło.
Potem przesadziłem do pięknej ceramicznej donicy, spadku po poprzednikach, ardizję i przygotowałem Żonie trzy frakcje drewna. Wszystko po to, żeby móc wyjechać ze spokojną głową. Żona zrewanżowała się wydrukiem biletów.
Całe popołudnie, przed i po II Posiłku (pomidorowa na rosole) spędziłem nad obliczeniami i zestawieniami.
Wieczorem obejrzeliśmy kolejny odcinek serialu Genialna Morgan. Prawie cały, bo pod koniec Żona zasnęła. Zaskoczyła mnie tym, bo oglądać zaczęliśmy, jak na nas, wcześniej, a odcinki są krótkie, 45.minutowe. Może przez tą pomidorową na rosole, bo przy niej i przy rosole ma niezwykłą fazę. Zawsze prosi o dwie dolewki.
Dzisiaj Czarna Paląca kończyła 64 lata. Nie, żeby jej przypominał. Tym bardziej nie mogło być mowy o wypominaniu. Z życzeniami rano spokojnie (Żona) i niecierpliwie (ja) czekaliśmy, żeby zdążyła się napić przynajmniej jednej kawy. Bo bez niej, w totalnej nieprzytomności po wstaniu z łóżka, jest zdolna w jednej chwili, na krótko, skumulować energię i na odległość zagryźć.
Odpisała W pierwszej kolejności zagryziony został Bydlak Najmłodszy (o 06.30) (...) Właśnie piję kawę i trochę mi przechodzi (...) (zmiana moja)
SOBOTA (12.04)
No i dzisiaj wstałem o 05.20.
Dziesięć minut przed czasem. Wstałem wcześnie, żeby przed wyjazdem spokojnie ze wszystkim się wyrobić. Udało się mi więc spokojnie przeprowadzić onan sportowy, spakować się, odgruzować na 45% i zjeść solidny I Posiłek, bo podróż (netto plus przesiadki) miała trwać 5 godzin. Autem byłoby dwa razy krócej, ale...
W drodze na dworzec "tradycyjnie" kupiłem sobie na podróż Angorę i porozmawiałem z Żoną I. Rozmawiamy niezwykle rzadko, stąd jej wczorajszy wieczorny telefon, którego nie odebrałem, bo miałem wyłączoną łączność, mocno mnie zaniepokoił. Żona I martwiła się o Córcię, jak i ja, i chciała znać moje zdanie na pewne tematy Bo jesteś praktykiem. Nie zaprzeczała, że i ona, i Syn są teoretykami i Co ty na to, co się dzieje? Przedstawiłem moje opinie, które zresztą Córci już dawno z Żoną przedstawiliśmy i w tych kwestiach z naszej strony nic się nie zmieniło. Nie byłem pewny, czy zdołałem Żonę I uspokoić, ale trochę chyba tak. Umówiliśmy się, że przed Świętami zadzwoni, żeby zdać mi relację z jej pobytu u Córci (właśnie miała do niej wyjechać na kilka dni).
Podróż przebiegła... nudno. Trzy pociągi, wszystkie przyjeżdżały i odjeżdżały punktualnie. Nie było czego się czepić. Robiły to z efektywnością 100%, więc nic dodać, nic ująć. Czyli mega punktualnie, jak teraz mówi młodzież. Wszystko jest teraz mega - mega szybki, mega komiczny, mega dobry, mega wysoki, mega wypoczynek, mega wypas, mega miejscówka, mega gościu, mega film, mega uczynny, itd., itd. Możliwości są nieograniczone. Mega - słowo wytrych, które krótko załatwia temat bez wysilania się na żmudne, zróżnicowane opisy, gradację skali i subtelności. Gdybyśmy do sprawy podchodzili z punktu widzenia arytmetyki, to skoro mega to 1 000 000, a 1 to 100%, to rzeczywiście doszlibyśmy do mega liczb. Teraz wiem, jak będę opisywał swoje różne działania, na przykład mega wysprzątałem, mega ugotowałem rosół, mega podlałem szklarnię, mega wyciąłem chaszcze, mega naniosłem drewna, mega wpis, mega spacer, itd., itd. I Mega Uzdrowisko wreszcie.
Jednak przecież nie o to chodzi.
Jedyną atrakcją podróży były przesiadki. Jedna w City, druga w Metropolii. Tam miałem aż godzinę do ostatniego pociągu. To poszedłem sobie do Starbucksa. Przy szarlotce z karmelem (wszystkie oferowane serniki były mocno podejrzane) i czarną americano oddałem się z wielką przyjemnością obserwacjom i podsłuchom. Na wszystkie pytania młodej dziewczyny potrafiłem odpowiedzieć konkretnie i logicznie, i nawet nie dałem się zaskoczyć i przyoblec na twarz oburzenie, gdy bezceremonialnie zapytała mnie o imię. Co więcej, byłem zbudowany, gdy za chwilę inna pani wykrzykiwała je na całą salę, i to dwa razy, żebym odebrał swoje zamówienie. Czułem się pełnoprawnym członkiem tej jednak specyficznej społeczności. Bo z moich obserwacji wynikało, że są to ludzie obojga płci w przedziale wieku 20-40 lat. W tym wszystkim nie czułem się wyalienowany z rozentuzjazmowanego tłumu, raczej czułem się mega świetnie. O dziwo, tylko pojedyncze, nieliczne osoby tkwiły nad smartfonami, a pozostałe dwójki, trójki zwyczajnie rozmawiały i ... filozofowały adekwatnie do swojego wieku. Problemy, z mojego punktu widzenia były śmieszne (grupy dwudziestolatków) i te, powoli dające w dupę (czterdziestolatkowie). Ale zdawałem sobie sprawę, że dla wszystkich istotne, żeby nie powiedzieć mega ważne. Gdy opuszczałem przepełnioną salę, zauważyłem dwóch 55. latków. Obaj tkwili nad laptopami.
Miasteczko, w którym żyją Bratanica, Siatkarz, ich syn, Wnuk Stryjeczny oraz Była Bratowa i Mąż Byłej Bratowej nie było w stanie mnie niczym zaskoczyć. Nadal było tym Podciąć Sobie Żyły. Z dworca szedłem w niezwykłej ciszy i pustce. Ale już Bratanica potrafiła mnie zaskoczyć.
- Wujcio (tak się do mnie zwraca, co jest niezwykle miłe), widziałam cię z okna, gdy do nas szedłeś... - Ja nie mogę! - Chód twojego ojca, a mojego dziadka...
Wkurzyło mnie to na poczekaniu, ale co miałem zrobić? Do wszelkich cech po Ojcu jestem przyzwyczajony, czy mi się podobają, czy nie, bo są immanentne, ale żeby chód?!... - Tego było aż nadto. Dowiedzieć się o tym w 75. roku życia!...
- To jest niemożliwe! - protestowałem, co tylko bardziej bawiło Bratanicę, która swoje po prostu widziała i pamiętała. Masakra.
Początek imprezy Bratanica i Siatkarz przestawili ze względu na mnie z 14.00 na 15.00. Sympatyczne. Brat dojechał autem z Rodzinnego Miasta dwie godziny później, bo trzymały go obowiązki w pracy. Oprócz wymienionych byli jeszcze: Ojciec Siatkarza, jego dwie dorosłe wnuczki i Mąż Byłej Bratowej. Razem dziewięć osób. Znowu pełna paczworkowość. To jest o tyle godne uwagi, że całe towarzystwo jest specyficzne. Przede wszystkim z małego miasteczka, jak sama nazwa wskazuje Podciąć Sobie Żyły, kościółkowe, ale tak bardziej pro forma, jak być może większość Polaków, interesujące się polityką a przede wszystkim sportem (siatkówka i piłka nożna). A przy tym wszystkim tolerancyjne, ciekawe świata i nawet, jeśli dziwiące się różnym postawom, to je akceptujące.
Przy stole więc, gdzie się jadło i piło, jednocześnie podglądaliśmy dwa półfinały Pucharu Polski w siatkówkę i fragmenty trzech piłkarskich spotkań. I nikogo to nie dziwiło, ani oburzało. Dodatkowo Wnuk Stryjeczny przykleił się do mnie, więc "musieliśmy" bawić się w berka i w szalonych gonitwach pędzić naokoło centrum mieszkania (chyba niegdysiejszego komina). A potem się tłuc na różne sposoby. Raz w tym szaleństwie Wnuk Stryjeczny... ugryzł się w język. Wył i była to moja wina. W końcu mu przeszło.
- Ale musis mnie pszeplosić... - oznajmił, gdy w końcu przyszedł do mnie. (chodzi do logopedy)
Zapewniłem go, że nie chciałem, że jest mi bardzo przykro i że go przepraszam. I go przytuliłem.
- Wujek, kocham cię. - usłyszałem.
No i tak.
- Ty byłaś dokładnie taka sama, jak twój syn. - przypomniałem Bratanicy. - Taki diabeł wcielony.
- A ja pamiętam, jak się ze mną tłukłeś. - Dokładnie tak samo.
W którymś momencie nadszedł czas, abym z Bratanicą zagrał mecze w strzelanie bramek. Do dziesięciu strzałów. Panują reguły, jak przy strzelaniu karnych. Tak się dzieje od sześciu lat i jest to pewna tradycja. Teraz też nie mogło być inaczej. Do tej pory przegrała wszystkie, więc pałała żądzą rewanżu. No cóż, ostatnio byłem u nich dwa lata temu. W międzyczasie kondycji jej przybyło, zwłaszcza że pracuje w klubie sportowym i trenuje jednocześnie, a mi ubyło. Może nawet nie kondycji, ale koncentracji. Rozegraliśmy trzy turnieje, po trzy mecze w każdym. Przegrałem wszystkie trzy, a na otarcie łez wygrałem jeden mecz i to na przewagi. Swoją skuteczność strzałów oceniłem na 80%, jej na 98. Czyli strzelałem mega do dupy.
Goście kibicowali. Zresztą robili tak od sześciu lat.
W którymś momencie miałem dosyć serwowanej i dostępnej Perły, i chciałem wybrać się do Biedry. Bratanica zapaliła się do pomysłu.
- Ale Wujciu, ja pójdę z tobą.
Po drodze pokazywała mi różne miejsca - przedszkole, przyszłą szkołę syna i rozpatrywaliśmy różne życiowe dylematy. Okazało się, że tydzień wcześniej minęło 11 lat, od kiedy Bratanica jest z Siatkarzem. Ona 28 lat, on 53.
- Pamiętam, gdy w galerii handlowej w Rodzinnym Mieście tobie i Cioci o tym powiedziałam.
Tak było i mimo wszystko było to dla nas szokujące.
Gdy bractwo w końcu się rozeszło, rozegrałem z Bratanicą "normalny" mecz, do dziesięciu, na dwie bramki, w salonie (całe mieszkanie ma 130 m2), w którym wszyscy przed chwilą siedzieliśmy. Przegrałem 5:10. Pal diabli wynik! Dopiero po meczu zarejestrowałem, że musiałem w amoku uderzyć prawą stopą w jakiś kant mebla, bo bolało, jak cholera (zdjąłem wcześniej buty, bo Bratanica zrobiła to samo). Stwierdziłem tylko, że nie jest to złamanie któregoś z palców. Może to wszystko przez Pilsnera Urquella, po którego wybraliśmy się do Biedronki.
- Wujciu, ja pierdolę, nigdy bym nie pomyślała, że będę z tobą szła do sklepu po alkohol. - oznajmiła mi w drodze powrotnej całkowicie zaaferowana.
Spać poszliśmy przyzwoicie, bo o 23.30. Domownicy u siebie w sypialni, Brat i ja w salonie.
Ja dla normalnego komfortu i rozróżnienia dnia od nocy, dla pewnej celebry, ubrałem piżamę, a Brat walnął się na materac (tak wybrał, mi się dostał narożnik) tak, jak stał. Rozumiem doskonale, że ma mega deficyt snu, skoro pracuje 80(!) godzin na tydzień(!), ale coś z tym trzeba zrobić. Gdy był u nas, uwalił się w dziennych ciuchach na narożniku w Salonie i nie chciał się nawet niczym przykryć. Muszę coś mu wytłumaczyć, ale z góry wiem, że to nic nie da, że się tym nie przejmie, skoro jesteśmy braćmi. Wie lepiej... I może w swojej sytuacji ma rację?...
Zapomniałbym. Dzisiaj Wnuk Stryjeczny kończył 6 lat.
NIEDZIELA (13.04)
No i dzisiaj wstałem o 08.20.
Mógłbym spać dłużej, ale ile można?
Obejrzałem sobie stopę. Trzy najmniejsze palce posiadały kolor krwawy, a jedna trzecia stopy była opanowana przez krwisty wysięk, który stanie się w najbliższej przyszłości siniakiem. Kuśtykałem na całego.
Robiąc sobie sypankę w kuchni, wybudziłem Brata, który z mety zaczął opowiadać o rzeczach i sprawach, o których mówił wczoraj. Nie przeszkadzało mi to.
Gdy domownicy wstali, wspólnie zjedliśmy śniadanie.
- Ale Wujciu, te dwie puszki zabierz ze sobą, bo tego nikt nie będzie pił... - Bratanica wskazała na Pilsnera Urquella.
Ochoczo schowałem je do torby.
Z racji mojej nogi na dworzec wybraliśmy się ze sporym czasowym zapasem. Na miejscu była drobna afera, bo Wnuk Stryjeczny chciał... jechać ze mną. Ale jakoś udało mu się wytłumaczyć, że...
Podróż znowu przebiegła mega zwyczajnie. Z mega fascynacją obserwowałem moje, ale i inne pociągi na dworcach, jak wyruszają mega punktualnie. Tym razem z racji nogi i małych przerw na przesiadki nigdzie się nie włóczyłem. W Metropolii od razu zasiadłem na ławeczce na stosownym peronie, żeby jechać do City. I wcale się nie nudziłem obserwując wszystko i wszystkich wokoło. Mega ciekawe! Było jednak na tyle czasu, że zadzwoniłem do Żony, żeby mega przymilnie zaproponować jej spotkanie we troje w Amfiteatralnej. I dopiero, gdy się zgodziła A wiesz, miałam dokładnie taki sam pomysł!, odważyłem się na dalsze relacje.
- Tylko się nie zdziw, gdy nadejdę, bo będę kuśtykał.
I opowiedziałem jej, co się stało.
- Ja protestuję! - I zabraniam ci grać z Bratanicą! - Ile ona ma lat, a ile ty?! - Poza tym ona jest sportsmenką, a ty?! - A kto potem będzie miał problem z tobą?...
W tej sytuacji nic nie wspominałem o tradycji, o tym, że i ona, i ja chcemy zagrać, i że ja przecież...
Przy spotkaniu przed Amfiteatralną (Żona wyszła naprzeciw) sytuację załagodził Piesek. Bo pieski po to właśnie są. Najpierw tęsknią za Panem, w domu popiskują, a na spacerze się za Panem rozglądają, by zgłupieć, gdy nagle Pan, ni z tego, ni z owego, przed Pieskiem się objawi. Wypisana na paszczy konsternacja i niezrozumienie rozbawiają Panią i Pana i wszystkie inne sprawy schodzą na dalszy plan.
Dodatkowo rozbawiają, gdy Piesek nad sprawą pojawienia się Pana błyskawicznie przechodzi do porządku dziennego, bo skoro Pan już jest, to o co tu czynić rejwach. Są ważniejsze sprawy, jak, na przykład, wąchactwo lub inne pieski.
W Amfiteatralnej przegadaliśmy cały mój pobyt u Bratanicy, no i przy okazji zadzierzgnęliśmy różne znajomości z turystami zainteresowanymi Pieskiem i/lub posiadającymi swoje pieski.
W domu Żona zakomunikowała mi, że jednak Krajowe Grono Szyderców zdecydowało się przyjechać do nas na Święta. Nie wybuchnąłbym śmiechem z tego powodu, gdyby nie fakt, że wcześniej Żona zapewniała mnie, że oni chcą spędzić ten czas u siebie wyłącznie, w spokoju, i odpocząć, a ja się upierałem i stawiałem 70 % na to, że jednak przyjadą. A że taką podjęli decyzję, to miłe. Od razu dostałem werwy i zacząłem przemyśliwać nad zdecydowanie większą ilością sałatki i sosu tatarskiego, które zrobię.
Przed serialem Żona nasmarowała mi Wojskowym jedną trzecią stopy. Żeby się szybciej goiło.
Wieczorem obejrzeliśmy końcówkę poprzedniego odcinka i kolejny serialu Genialna Morgan.
Prawie... cały, bo pod koniec Żona zasnęła. Buntowała się, żeby oglądać dalej i że da radę, ale Nie ze mną te numery, Brunner!
PONIEDZIAŁEK (14.04)
No i dzisiaj wstałem o 05.20.
A chciałem o 06.00. Może przez wyjazd, a może przez pełnię...
Rano długo siedziałem nad onanem sportowym. Musiałem nadrobić braki. I w międzyczasie prowokacyjnie wysyłałem smsy do Pasierbicy w sprawie Świąt. Długo milczała, więc wysyłałem kolejne upierdliwo-przypominająco-uprzykrzająco-pytające. W końcu oddzwoniła i ustaliliśmy ramy ich pobytu. Wiedziałem, na czym stoję i co mam zaplanować i robić.
Po I Posiłku pojechaliśmy w Uzdrowisko na pierwsze świąteczne zakupy. Temat załatwiliśmy w 20 minut. Aż głupio. Znacznie więcej czasu zajęło nam kupienie Socjalnej. Według kolejnej poważnej deklaracji sklepik miał być otwarty dzisiaj od 09.00.
- Bedzie działał chyba w czwartek... - usłyszeliśmy na miejscu od młodej dziewczyny, która będzie zajmować się detaliczną sprzedażą.
Była miła i sympatyczna, więc nie chciałem odginać dolnej powieki i mówić Tu mi tramwaj jedzie?...
Wiadomo było, że w tej sytuacji przed Świętami nie otworzą, a nie mogliśmy zostać bez wody. Ostatecznie cztery skrzynki przy moim namolnym zachowaniu udało się kupić według starego systemu, czyli wjechałem na teren rozlewni i kupiłem... w hurcie. Pan się ze mną sympatycznie pożegnał.
- To do zobaczenia następnym razem już w sklepiku.
Oby. Ale życzenia świąteczne sobie złożyliśmy.
Po południu pisałem z przerwą na II Posiłek i na spacer we troje do Uzdrowiska Wsi.
W tym tygodniu Bocian zadzwonił dziesięć razy.
W tym tygodniu Berta nie zaszczekała ani razu.
Godzina publikacji 18.52.
I cytat tygodnia:
Niektórym ludziom nie da się nic powiedzieć, jeśli już tego nie wiedzą. - Yogi Berra
(właśc.
Lawrence Peter Berra, ur. 12 maja 1925 w Saint Louis, zm. 22 września
2015 w New Jersey - amerykański baseballista, łapacz drużyny New York
Yankees. Powszechnie uważa się, że postać z filmów rysunkowych, Miś Yogi
(ang. Yogi Bear), otrzymał imię na jego cześć. W listopadzie 2015
prezydent Stanów Zjednoczonych, Barack Obama, odznaczył go pośmiertnie
Medalem Wolności. Słynął z przypisywanych mu malapropizmów i
paradoksalnych powiedzonek, zwanych „Yogi-isms”, choć niektóre z nich w
rzeczywistości są autorstwa innych osób. Jeden z najczęściej cytowanych
sportowców).