05.05.2025 - pn - dzień publikacji
Mam 74 lata i 153 dni.
WTOREK (29.04)
No i dzisiaj wstałem o 05.00.
A miałem zamiar o 06.30.
Po wczorajszym kolejnym odcinku serialu Bear jeszcze czytałem, a zasnąłem "dopiero" trochę po 22.00. Stąd rozsądek i ta 06.30.
Za chińskiego mandaryna nie mogłem dłużej spać. Żona mnie wystraszyła, gdy nagle przy porannych obrządkach, w ciszy, usłyszałem jakieś szmery i nagle na schodach, prawie bezszelestnie, pojawiła się gibka postać. Tylko dlatego, że z kolei ja wystraszyłem Żonę, która nagle w półmroku instynktownie ocknęła się i stwierdziła, że mnie nie ma.
Od rana uprawiałem onan sportowy. I przeczytałem wieści o blackoucie w Hiszpanii, Portugalii i Francji. Może to głupio zabrzmi, ale czytając o reakcjach ludzi i ich zdziwieniu Nie da się ugotować czegokolwiek, bo kuchenki elektryczne nie działają i nie ma wody (to szczególnie niezrozumiałe), miałem niezły, złośliwy ubaw. Nie wspomnę o ciężkim zdziwieniu i dezorientacji Ale jak to?! Z powodu braku prądu nie działają telefony komórkowe, windy, metra, tramwaje, pociągi, bankomaty?!, itd., itd. Nawet specjalnie nie próbuję wchodzić w bardziej złożone sytuacje, które tym biorcom prądu w życiu do głowy by nie przyszły. Od prostych, jak zepsucie się żywności w lodówkach i zamrażarkach, po bardziej skomplikowane, jak, na przykład, niemożliwość wydojenia tysięcy krów na wielkich farmach za pomocą dojarek, bo przecież nie za pomocą rąk, których wobec tych tysięcy byłoby śmiesznie mało. W efekcie krówki po kilku dniach zdechłyby w strasznych męczarniach z powodu nabrzmiałych i pękających wymion. Wtedy powstałby problem, co zrobić z padliną (ryzyko epidemii), z nadmiarem pożywienia, które te krówki zjadały, a to przecież byłby tylko jeden elemencik (emelencik) w łańcuchu przyczynowo-skutkowym tak wąskiej dziedziny, jaką jest rolnictwo. A bezpieczeństwo elektrowni atomowych i elektrowni w ogóle? A brak paliwa, czyli paraliż transportu? Szkoda gadać.
Nie cieszę się z tego powodu, oczywiście, i wszystkim tym ludziom dotkniętym brakiem prądu współczuję, ale przecież wiadomo, że jest kwestią czasu i zbiegów okoliczności, które nieuchronnie nastąpią, przy kolejnym zdziwieniu Ale jak to?!, że to wszystko musi w którymś momencie pierdolnąć!
- Może to da ludziom do myślenia ... - zareagowała Żona. - Na przykład zostanie zachowana chociażby gotówka.
Otóż nie da. Da lub dałoby, gdyby zaistniała taka sytuacja, jak w czytanej przeze mnie dziwnym zbiegiem okoliczności (sic!) książce Marca Elsberga pt.... Blackout. Totalny brak prądu przez tydzień lub więcej wstrząsnąłby całym systemem i wymusiłby zmianę myślenia. Niewyobrażalne straty opisane w tej książce byłyby niwelowane latami, a nawet dekadami. A tu, taka awaria jednak, a nie katastrofa, jeśli zasilanie przywrócą po kilku godzinach, po dobie, na pewno systemem nie wstrząśnie i nie wleje ludziom oleju do głów.
Jednak najbardziej ubawiłem się wypowiedzią polskiego ministra cyfryzacji, wicepremiera, pana Krzysztofa Gawkowskiego, który uspokajał: polski system energetyczny działa stabilnie, a ryzyko blackout'u w Polsce nie występuje. Co za niezmienna i niezmierna bufonada polityków. Co za pewność siebie, a raczej systemu na pewno obarczonego niedoskonałościami, bo tak zawsze było, jest i będzie. Ten pan, ale i inni, powinni jednak przeczytać Czarnego Łabędzia i właśnie Blackout. Ciekawe, co by powiedział dwa dni temu, powiedzmy, jego hiszpański, portugalski lub francuski odpowiednik?
Oczywiście taki polityk nie powinien straszyć blackoutem, ale powinien zadbać o to, żeby przybliżyć społeczeństwu skutki, ogólne i szczegółowe, żeby odmóżdżeni ludzie w chociaż minimalnym stopniu przygotowali się na taką sytuację, żeby przynajmniej wiedzieli, jak mają się zachować w ogółach i szczegółach, gdy blackout wystąpi. Bo nie bójmy się, panie ministrze, tego sformułowania U nas też może wystąpić! Pozostaje mieć nadzieję, że na taką katastrofę są opracowane przez odpowiednie służby systemowe procedury postępowania i zgromadzone różne zapasy paliwa, jedzenia, środków medycznych, itd., itd.
Wtórował mu rzecznik Polskich Sieci Elektroenergetycznych (PSE) - operatora krajowego systemu przesyłu energii, pan Maciej Wapiński, który powiedział PAP, że awaria prądu w Hiszpanii i Portugalii nie ma wpływu
na krajowy system elektroenergetyczny, który pracuje stabilnie. Dodał,
że polski operator przesyłu energii jest przygotowany na takie
potencjalne zagrożenia. Nie ma powodów do niepokoju, przekonywał.
A gdy ktoś tam na górze, z wyjątkiem Boga, oczywiście, mówi, że nie ma powodów do niepokoju, to trzeba natychmiast zacząć się niepokoić, a nawet bać.
Dopiero po takim wzburzeniu zabrałem się za cyzelowanie wpisu.
Dopiero po takim wzburzeniu zabrałem się za cyzelowanie wpisu.
II Posiłki zjedliśmy wspólnie na tarasie. Słoneczko i ciepełko zachęcały.
O 12.00, czyli tak, jak zapowiadano, rozpoczął się przełożony z wczoraj mecz Igi Świątek z Rosjanką, Dianą Sznajder. Więc co to był za blackout? Wsadziłbym tych wszystkich Hiszpanów, Portugalczyków i Francuzów do Polski, do przełomu lat siedemdziesiątych-osiemdziesiątych, kiedy regularnie ogłaszano dwudziesty któryś stopień zasilania, to od razu przestaliby pieprzyć głupoty. Albo w wielką powódź z 1997 roku. Czy ktoś z tego powodu robił wielkie halo? I czy ktoś nazywał to głupio blackout'em?
Iga wygrała 2:1. Bez komentarza.
Po takim ślęczeniu przed laptopem poczułem przemożną chęć, aby upieprzyć się fizycznie przy jakiejś poważniejszej, a noszącej znamiona "ciężkości", pracy. Padło na kolejne przesiewanie ziemi i wożenie jej do szklarni. W sumie, przed II Posiłkiem i po nim, uzbierało się 7 taczek. Temat zamknąłem. Nic tylko sadzić pomidory. Gdy dodatkowo posprzątałem teren przy kompostownikach, poczułem z satysfakcją cały wysiłek w plecach. Byłem niezwykle kontent, zwłaszcza że po wszystkim odgruzowałem się na 55%.
W trakcie II Posiłku zadzwoniła Córcia. I jak tu się nie martwić?...
Wieczorem obejrzeliśmy dwa ostatnie odcinki pierwszego sezonu serialu Bear. Pierwszy z nich był dziwnie króciutki, ale chciałem na nim poprzestać. Żona się zbuntowała.
- Nie po to tak wcześnie idę na górę, żeby od razu spać, tylko z tobą oglądać. - Gdybym wiedziała, to zostałabym na dole! - Gdy jestem sama w domu, to nigdy nie idę tak wcześnie spać! - Mam inny wieczorny tryb.
- Ale jest już 20.30, późno na oglądanie, jeszcze trochę sobie poczytam i spać... - broniłem się.
- Ale to ostatni odcinek sezonu...
Przekonała mnie. Nie poznawałem jej. W trakcie oglądania drugiego odcinka, ponadnormatywnie długiego, co jakiś czas specjalnie dopytywałem Śpisz? Ale się nie obruszała.
Po nim już nie czytałem. Przecież zrobiło się ponadnormatywnie późno.
ŚRODA (30.04)
No i dzisiaj wstałem o 05.30.
Wstawało się dość ciężko po wczorajszej krótkiej nocy i po siedmiu taczkach ziemi.
Rano ślęczałem nad e-podróżnikiem i nad Koleo starając się znaleźć pociąg, którym na majowy weekend Krajowe Grono Szyderców wybiera się do Pragi. Dopiero za sugestią Pasierbicy znalazłem go na INTERCITY.
Z tym wyjazdem mogą być niespodziewane jaja, bo nawet jeśli są jeszcze bilety na pociągi zwykłe do City, to istnieje groźba, że nie da się do nich wsiąść. Tak zwane przepełnienie - mnóstwo podróżnych i bagaży. A nie są to składy jak drzewiej, w których można było podróżować wiele godzin na stojąco między wagonami. Pod nogami miało się dwie ruchome blachy, każda przypisana danemu wagonowi, zachodzące na siebie i w stałym ruchu, a wokół, w ciasnej przestrzeni, elastyczne, harmonijkowe połączenie dwóch wagonów, często w jakimś miejscu pęknięte, co przydawało uroku podróży, zwłaszcza zimą. Połączenie to dawało jednak możliwość upchnięcia tam dodatkowych czterech pasażerów, po dwóch na każdej blasze. A teraz?
Swoją drogą, kto by pomyślał, że będzie taki mądry powrót do kolei żelaznych?...
Jaja mogą się wziąć stąd, że jakoś trzeba nam na ten czas podrzucić Q-Wnuki. Być może będzie się to odbywać na peronie dworca w City w czasie jednej minuty, czyli w locie!
Gdy ogarnąłem pociągi, zadzwoniła Córcia. Rozmawialiśmy przez całą drogę do jej pracy, bo sytuacja jest dynamiczna. Musiała temat przegadać, bo wybuchła "kolejna" bomba. I jak tu się nie martwić?...
Niekonwencjonalność poranka ciągnęła się nadal. Najpierw Konfliktów Unikający chwalił się zdjęciami pomidorków koktajlowych, dwoma krzakami posadzonymi w donicach u nich na balkonie.
Gdy to samo za kilka godzin zrobiła Trzeźwo Na Życie Patrząca, bardzo oburzyła się na Partnera(!), gdy się okazało, że wyszedł przed orkiestrę i pochwalił się "nieswoimi" pomidorami.
Zaraz potem pojechałem po Socjalną. Przezornie zadzwoniłem do pana z pytaniem, czy może już(!) czynny jest sklepik. Nie był. Wziąłem ze sobą trzy skrzynki na wymianę, a tylko dlatego trzy, że nie mieliśmy gotówki, więc musiałem "nadszarpnąć" świnię, a nie chciałem robić tego zbyt brutalnie.
- A zawsze pan mówi, że zbiera na wakacje, na wnuki... - natychmiast zostałem ustrzelony, gdy płaciłem dwu- i pięciozłotówkami.
Musiałem się wytłumaczyć. Dodam, że już nie pytałem pana Kiedy sklepik będzie otwarty? nie chcąc robić z siebie kompletnego naiwniaka.
Wchodząc do domu natknąłem się na gości z dołu. Na swoje nieszczęście wspomnieli, że są zauroczeni Uzdrowiskiem. Przerwaliśmy rozmowę po dłuższym czasie, gdy pan znacząco poklepał się po brzuchu Jeszcze nie jedliśmy śniadania i idziemy coś kupić... Nie wypadało mi bagatelizować jego wypowiedzi i w odwecie dodać, że ja jeszcze też nie jadłem.
W domu nadal nie jadłem, tylko spokojnie zasiadłem do późnego onanu sportowego.
Po I Posiłku wybraliśmy się we dwoje w Uzdrowisko. Na zakupy (długi weekend) i po odbiór prania. Wszystko przebiegło na tyle sprawnie, że spokojnie zdążyłem na mecz Igi Świątek z piątą rakietą świata, Amerykanką, Madison Keys. Ostatecznie Iga wygrała 2:1, ale pierwszego seta przegrała do zera. Jest coraz gorzej i to jej zwycięstwo nie było w stanie zamydlić mi oczu.
Gdy wydawało się, że całe popołudnie przebiegnie już spokojnie, wydarzyły się trzy rzeczy.
Nagle sobie przypomniałem, że przecież muszę wywiesić flagę. Uchwyt znajduje się na balkonie górnego gościnnego mieszkania, a ono aktualnie było zajęte przez Holendrów. Poszedłem po prośbie, zresztą jak w ubiegłym roku, modląc się po drodze, żebym natknął się na Polkę-Holenderkę, bo jak miałbym moje zamiary wytłumaczyć Holendrowi? Modlitwy zostały wysłuchane i za chwilę flaga dumnie powiewała nad posesją.
Przy okazji Polka-Holenderka poprosiła o jeszcze jeden komplet ręczników, co mnie niezmiernie zdziwiło Żeby już tak po trzech dniach?! Ja swój wymieniam dopiero, gdy coś poczuję, albo gdy Żona kategorycznie każe albo cichcem sama to robi. Ale zachowałem uprzejmy wyraz twarzy i nawet drugi komplet im przyniosłem.
- Może jeszcze będziemy im codziennie wymieniać pościel?... - faktu tego nie omieszkałam przy Żonie skomentować mocno jednak wzburzony.
-
Że też ja trafiłam na takiego faceta! - Nigdy bym nie pomyślała... -
Jak z dowcipów! - Żona okazywała mową ciała lekkie załamanie się.
Trzecią była podróż Krajowego Grona Szyderców do Uzdrowiska. Jej przebieg oraz stan ich ducha oraz naszego miał później znaczący wpływ na nastroje i na cały wieczór. Okazało się, a o wszystkim byłem na bieżąco informowany przez Pasierbicę, że Krajowe Grono Szyderców planowo musi się przesiąść w Orańskim Miasteczku, skąd miało pociąg do Uzdrowiska. I w Metropolii i w Orańskim Miasteczku udało im się z dziećmi i z bagażami wsiąść, więc wszyscy odetchnęliśmy. Bo w zanadrzu miałem już co prawda różne plany B i C, które w razie czego rozwiązywałyby kwestię ich przyjazdu, ale niektóre były w swojej logistyce skomplikowane i uciążliwe.
Luz nie trwał długo, bo dość szybko przyszedł kolejny sms.
- Niemożliwe to jest! - Jeździ komunikacja zastępcza na trasie do Uzdrowiska III... w związku z tym jedziemy do City i tam przesiadamy się w autobus zastępczy. - Napiszę z City.
Przytomnie odpisałem:
- Dowiedz się od razu, czy te pacany przyjadą na dworzec autobusowy, czy, jak debile, nie wiedzieć po co, na kolejowy. Musimy wiedzieć, gdzie po Was wyjść.
- Na kolejowy, bo już pani powiedziała, że jeżdżą tylko na stacje kolejowe.
Czekałem spokojnie.
- Jesteśmy już w autobusie w City, zaraz ma odjazd.
To się zerwałem, odpaliłem Inteligentne Auto i ruszyłem na dworzec kolejowy. Dlaczego w tej sytuacji na kolejowy? To
oczywiste. Bo tak powiedziała pani, tak napisała Pasierbica i tak, tam właśnie, przyjeżdżał autobus. Trzymałem się faktów. Co z tego, że po drodze miał on
"swój" dworzec, w centrum Uzdrowiska. Widocznie musiał udawać pociąg, a
te przyjeżdżają przecież na kolejowy. Każde dziecko to wie. I co z tego, że autobus z dworca kolejowego musiał i tak wracać do centrum, do dworca autobusowego, bo stamtąd wiodła
jego dalsza droga do kolejnych... dworców kolejowych, aż do samego Uzdrowiska III. I wszędzie podróżni musieli se dochodzić do centrum, czyli do dworca
autobusowego, bo przeważnie mają one to do siebie, że się mieszczą w centrach.
Chyba ku wygodzie podróżnych. Komuna już dawno temu nauczyła mnie, że na naszej polskiej kolei trudno doszukiwać się logiki, a przy ewentualnym doszukiwaniu się można stracić zdrowie. Podobnie z wojskiem. Obie te instytucje, gdyby zastosowały "cywilną" logikę, przestałyby natychmiast funkcjonować. Taki paradoks.
- No to musieliśmy zmienić autobus na inny. - Jeszcze nie ruszyliśmy. - dotarł do mnie kolejny sms.
Wydedukowałem, że ten pierwszy musiał się... zepsuć. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że Pasierbica mogła się trochę wysilić i dopisać króciutkie wyjaśnienie.
- A ja i owszem, kurwa! - odpisałem już wkurwiony.
- Napiszę jak ruszymy - odpisała ubawiona. (pis. oryg.)
Na dworcu kolejowym brylowałem wśród zdezorientowanych podróżnych przekazując im najświeższe informacje od Pasierbicy. Ale i tak wybrałem się do dróżniczki, młodej i sympatycznej. Z racji młodości nie wyłapała mojego sarkazmu zawartego w pytaniu o przyczynę komunikacji zastępczej A co, tory się popsuły?
- Pociąg do City dojechał i się zepsuł. - informowała profesjonalnie. - Ale tory są sprawne...
Byłem bliski podcięcia sobie żył nie wiedząc o tym, że nie należy się spieszyć, bo za chwilę będę miał jeszcze kilka okazji.
- Teraz ruszył - 19.47. - Pasierbica wyrwała mnie z drzemki, gdy siedziałem w ciepełku Inteligentnego Auta.
To poszedłem do podróżnych dalej brylować, by wrócić i sobie dalej drzemać. Nagle, ni z tego, ni z owego, zrobił się wśród podróżnych ruch. Zaspany wyskoczyłem, by dowiedzieć się, że przyszła pani dróżniczka i kazała wszystkim zejść na dół, na ulicę Bo autobus nie będzie podjeżdżał pod dworzec, tylko zatrzyma się w autobusowej zatoczce, zaraz jak państwo wyjdziecie na ulicę.
No cóż, jako brylant (brylownik?) nie do końca stanąłem na wysokości zadania i straciłem czujność.
Podjechałem koło zatoczki i ledwo wysiadłem, autobus nadjechał. Zrobiło się zamieszanie, jak to zwykle w polskiej rzeczywistości, gdy wsiadający nie pozwalają wysiąść wysiadającym. Nagle wszystko się uspokoiło. Ku mojemu, najpierw zdziwieniu, a potem szokowi, Krajowego Grona Szyderców nie było. No normalnie ciśnienie mi skoczyło, jak w trakcie meczu w siatkówkę między Polkami a Rosjankami (zwycięstwo naszych dziewczyn w tie-breaku).
Wpadłem do autobusu chcąc od razu się wydrzeć Wysiadajcie!, ale... Krajowego Grona Szyderców "nadal" nie było, a spasły kierowca nie potrafił odpowiedzieć na żadne moje pytanie. Za dużo glutenu, cukru i brzucha.
- O co panu chodzi? - usłyszałem nagle z tyłu. Nie wiadomo skąd (z ulicy?) pojawił się pan konduktor kolejowy, o czym świadczył stosowny ubiór. I od razu przeszedł do ataku To jedzie pan, czy nie, bo ruszamy, bo i tak jesteśmy spóźnieni?! To jest autobus zastępczy do Uzdrowiska III, więc jedzie pan, czy nie?! Potem na chłodno musiałem sam wobec siebie przyznać panu rację, bo jak miał zareagować, gdy mówiłem mu prawie wrzeszcząc, że przecież tutaj powinna być moja córka, zięć i biedne wnuki, a ich nie ma i co się stało?! Bo przecież córka mi pisała, że właśnie jadą z City! I nie chciałem wysiąść wyzywając go i polską kolej od bajzlowników. Jakaś resztka wzburzonej świadomości nie kazała mi używać słów Pasierbica, Q-Zięć i biedne Q-Wnuki, bo dopiero uznałby mnie za wariata. Wysiadłem dopiero pod groźbą Bo zaraz zamkniemy drzwi!
Natychmiast zadzwoniłem do Pasierbicy widząc, że te pierdolone smsy w niczym nie pomagają.
- No, jedziemy... autobusem... - odpowiedziała jak to ona, spokojna i wyluzowana, ale wyraźnie w jej słowa zaczęły się wkradać pierwsze oznaki dodatkowego zdenerwowania i stresu na skutek odbioru zachowania Ojczyma.
- No, ale ja byłem przed chwilą w autobusie zastępczym i was nie było!...
- Bo my jedziemy drugim. - W City osobom jadącym tylko do Uzdrowiska kazali się przesiąść właśnie do tego, którym jedziemy.
- To nie mogłaś mi tego powiedzieć lub napisać?! - Zapytaj kierowcę - nie dopuszczałem jej do głosu - czy przyjedzie na dworzec kolejowy, czy autobusowy i daj znać!
Noż, kurwa! Ale tego Pasierbicy nie powiedziałem. Sama wiedziała. Straciwszy do niej zaufanie wróciłem do pani dróżniczki. Oczywiście o drugim autobusie niczego nie wiedziała i mocno się zdziwiła, ale chcąc wrócić na drogę profesjonalizmu zaczęła od nowa:
- Pociąg do City dojechał i się zepsuł. - informowała. - Ale tory...
- Tak, wiem, dziękuję!... - odwróciłem się na pięcie i pognałem do Inteligentnego Auta.
- Uzdrowisko - przyszedł sms od Pasierbicy.
No, ja pierdolę! Dziewczyna normalnie się podkładała zestresowanemu i sfrustrowanemu Ojczymowi-emerytowi. Wiadomo, że Uzdrowisko to nie Metropolia, ale przecież jakąś swoją powierzchnię ma.Wściekły zadzwoniłem.
- To gdzie jesteście?
- No, na dworcu autobusowym i przeszłyśmy kawałek dalej i czekamy przy paczkomacie. - głos był już nie ten.
- To nie ruszajcie się stamtąd, zaraz będę.
Bo Uzdrowisko to przecież nie Metropolia. Wszędzie blisko.
Z gwizdem wjechałem na parking i ujrzałem dwie zmaltretowane postacie płci żeńskiej. Chłopaków nie było, co mnie zaskoczyło, a mogłem przecież zareagować na formę "przeszłyśmy". Po co mieli czekać na Dziadka i Q-Teścia, który nawet nie potrafił porządnie odebrać ich z dworca... autobusowego. Poszli spokojnie piechotą, bo to do Tajemniczego Domu rzut beretem.
- Nie rozmawiajmy o tym, co się stało - natychmiast zacząłem - ale mogłabyś się bardziej informacyjnie ogarnąć i wysilić, żeby ułatwić wszystkim życie, a przede wszystkim mnie, który miotał się w stresie i we frustracji po Uzdrowisku bez sensu i bez efektu. czyli że mogłabyś coś więcej napisać niż Przesiadamy się do drugiego autobusu (pierwszy zepsuty?) lub Uzdrowisko (ale gdzie?), gdy dojechaliście.
W grobowym milczeniu wpakowaliśmy się do auta. Na początku Pięknej Uliczki postanowiłem w minimalnym stopniu rozładować atmosferę.
- Ofelia, chcesz prowadzić?
Oczywiście, że chciała. Siadła mi na kolanach i bardzo sprawnie wykonywała wszystkie manewry, które jej pokazywałem. A potem daliśmy rurę. W takim momencie i ona, i Q-Wnuk mają największą radochę, zwłaszcza gdy obok siedzi Matka albo Babcia i obie piszczą z przerażenia.
W domu siłą rzeczy zapanowała skisła atmosfera. Uprzedziłem wszystkich, że na temat ostatnich wydarzeń w ogóle nie chcę rozmawiać.
Na szczęście był półfinałowy
mecz Ligi Mistrzów FC Barcelona - Inter Mediolan, który obejrzeliśmy (panowie). Normalnie bym nie
oglądał, ale Q-Wnuk i Q-Zięć... Nie żałowałem, bo to jednak piłka na
niezwykłym poziomie. Wynik 3:3. Za każdym razem Barcelona musiała go
gonić. W rewanżu w Mediolanie może zdarzyć się wszystko.
I tak zakończył się dzień. Uważny czytający sam dojdzie i obliczy, ile razy miałem okazję w tak stosunkowo krótkim czasie podciąć sobie żyły.
Dzisiaj o 08.16 napisał Po Morzach Pływający.
Wyraźnie i na całego pędzi żywot szczura lądowego.
Kilka dni temu znalazłem niewyczerpane źródło dostawy ziemi dobrej jakości. Wczoraj przywieźli ziemię taką jaką obiecali . Tak więc mam do przerobienia 20 ton i na pewno zniknie w czeluściach ogrodu. Przede wszystkim dokończę wyrównywanie terenu, a resztę przeznaczymy na uzupełnienie rabat i ogarnięcie okolic garażu. Cena ziemi jest śmiesznie niska tak więc jeżeli jej nie wystarczy to zamówię kolejną wywrotkę w następnym miesiącu.
Jak pisałem wcześniej wzeszły pomidory i...zabawa w ogrodzie nadal się toczy.
Co chwilę coś ciekawego odkrywam... choćby konstrukcja tuneli foliowych. Wielkość i wymiary skrzyń idealnie pasują do tych improwizowanych tuneli.(...)
Dziękuję za lokalny patriotyzm w kwestii zakupu piwa Łomża. Nie jest tak dobre jak kiedyś, ale czasem je kosztuję....
Jak pisałem wcześniej wzeszły pomidory i...zabawa w ogrodzie nadal się toczy.
Co chwilę coś ciekawego odkrywam... choćby konstrukcja tuneli foliowych. Wielkość i wymiary skrzyń idealnie pasują do tych improwizowanych tuneli.(...)
Dziękuję za lokalny patriotyzm w kwestii zakupu piwa Łomża. Nie jest tak dobre jak kiedyś, ale czasem je kosztuję....
Miłego dnia
PMP (zmiana moja, pis. oryg.)
PMP (zmiana moja, pis. oryg.)
CZWARTEK (01.05) - Międzynarodowy Dzień Pracy
No i dzisiaj wstałem o 07.20.
Pierwszy dzień maja. Od wielu dni uczulam się na maj, bo de facto rozpoczął się już w kwietniu. Więc obserwuję wszystko uważnie, żeby potem, gdy minie, nie żałować. A patrzeć jest na co. Bo za chwilę będzie tylko zielono, zielono i zielono w różnych odcieniach.
Porannie
rozpaliłem i mogłem zacząć serwować Blogowe (my), kawę (Pasierbica), herbatę (Q-Zięć) i mleczka (Q-Wnuki). A potem od razu zabrałem się za twarożki i jajecznicę na boczku. Miało to wystarczyć
Krajowemu Gronu Szyderców na 3 godziny podróży do Pragi.
Wykorzystując chwilę, gdy w kuchni byłem sam na sam z Pasierbicą, objąłem ją i przeprosiłem. Topniała w oczach. Ta psychika to jednak heca. W końcu baba trzydziestoośmioletnia, a po wszystkim, gdy jej szeptałem do ucha różne słowa przeprosin i przytulałem, wyraźnie tajała i ... odetchnęła. W tym momencie była z powrotem taką małą dziewczynką. A ja? No cóż, też odtajałem i odetchnąłem. Poza tym nie mogłem być Ojczymem-żłobem, który perfidnie mógł zepsuć tak fajnie zapowiadający się wypad. Po powrocie żadne moje przeprosiny nie dałyby mi satysfakcji, a i Pasierbicy prawie na pewno też nie.
Ze sporym zapasem czasowym zawiozłem Krajowe Grono Szyderców na citizański dworzec. Na peron zajechał taki fajny Intercity, wyścigowy, bo złożony tylko z sześciu wagonów. Zazdrość mnie zżerała, bo od razu przypomniały mi się podróże na trasie Nasze Miasteczko - Metropolia i z powrotem, zwłaszcza że obok ich jedynki znajdował się WARS (teraz to chyba nazywa się wagon restauracyjny).
Dodatkowo zżerała mnie zazdrość, bo pociąg jechał do Praha Hlavni Nadrazi, czym się chwalił i kłuł w oczy.
Dopiero po powrocie zjadłem I Posiłek i nawet udało mi się przeprowadzić lekki onan sportowy. Po czym wybraliśmy się do OSiR-u. Q-Wnuk ma nakazany odpoczynek od aktywności fizycznej z racji bóli stawów kolanowych i pięt, ale to jest tak, jakby nakazać rybie odpocząć od pływania. Stąd cały czas kombinuje, jak ten zakaz ominąć. Stół ping-pongowy i mecze w tenisa stołowego wydawały się takim najlepszym omijaniem zakazu.
Rozegrałem z nim dwa turnieje i w każdym wygrał po 2:1. Albo ja już tak zdziadziałem, albo on swoją grę umieścił na zdecydowanie wyższym poziomie, albo raczej jedno i drugie. Niespodziewanie Ofelia zanęciła się na grę. Najpierw "rozgrywała" mecze z bratem. Należało podziwiać jego cierpliwość, ale od razu chciał nauczyć siostrę wszystkiego, więc trzeba było dydaktycznie trochę interweniować. Skoncentrowaliśmy się na serwisie i wszyscy byliśmy zdziwieni i zaskoczeni, jak szybko załapała. A to dodało jej skrzydeł. Więc "zagrała" z babcią i z dziadkiem, co spowodowało, że nie chciała stołu opuścić, mimo że przecież plan przewidywał, aby pójść na lody do Stylowej. Gdy obiecaliśmy, że jutro znowu przyjdziemy, usłyszeliśmy "hurrra!"
Ostatecznie dzieci wymyśliły lody tajskie I dziadek, nawet jak będzie kolejka, to my będziemy stali, a wy sobie siądziecie na ławce i poczekacie. To siadłem w cieniu sam, bo słońce już prażyło. Żona razem z Robaczkami wybierała smaki lodów. I w tym momencie przyszedł sms od Krajowego Grona Szyderców. Byli na miejscu. A za chwilę chwalili się pobytem w jakiejś kawiarni (stolik, jakieś dziwne kawy), by przejść do bardziej wyrafinowanych metod tortur i wysłać mi zdjęcie z restauracyjnym wykazem piw i ich cen. Na pierwszej pozycji widniał Pilsner Urquell, a jakże, a przekaz informacyjny był prosty i wstrząsający. Pół litra kosztowało 65 koron, 11 zł, i to gdzie?! W samej stolicy. Mój Boże, a w Uzdrowisku muszę płacić za to samo 18-19 zł, przy czym wiadomo, że nie jest to to samo, bo Pilsner Urquell z beczki serwowany w Czechach sytuuje się o poziom wyżej, niż ten "nasz", tutaj. Wiemy to z autopsji.
Po powrocie do domu długo w nim nie zabawiliśmy. O 16.00 mieli przyjechać oglądacze. Ustaliliśmy z Żoną, że z różnych powodów będzie lepiej, jeśli w pierwszej fazie ich pobytu wyniosę się wraz z Q-Wnukami z domu. Poszliśmy więc we troje na stadion.
- Zobaczymy tylko, czy działa? - zaznaczył Q-Wnuk. Ale piłkę na wszelki wypadek wziął. A bo to wiadomo, co może się przydarzyć?...
Stadion był zamknięty na głucho. Kartka na tablicy informowała, że stadion z powodu remontu jest zamknięty od 1. kwietnia do 31. maja. I Wstęp wzbroniony! Q-Wnuk, nie wiedzieć czemu, bo aktywność miała być przecież ograniczona, był zawiedziony. Ale, ponieważ lada moment kończy 11 lat, a nie po to je ma, żeby nie wiedzieć różnych rzeczy, to od razu sobie wszystko przemyślał.
- To znaczy, że, gdy do was przyjedziemy w lipcu na tydzień, to stadion będzie już otwarty? - wolał dopytać, żeby się upewnić i uspokoić. Ale drążył dalej.
- To może pójdziemy na stadion, tam obok pingponga?... - jakoś zapomniał o wyhamowaniu aktywności.
- Po pierwsze, to jest spory kawałek, a ja mam kontuzję, a po drugie, sam widziałeś, gdy dzisiaj tam byliśmy, że stadion jest zajęty, bo z okazji 1. maja rozgrywano jakieś zawody.
To drugie go przekonało, ale drążył dalej.
- Dziadek, ale skoro jest remont stadionu, to dlaczego nic nie robią i nikogo nie ma?
- Bo jest święto, długi weekend, i pracownicy mają wolne, są urlopy...
To mu wystarczyło, skoro rodzice też mają długi weekend i wolne. Nie chciałem w nim zasiewać różnych wątpliwości, które we mnie powstały. Bo na stadionie nie było śladu żadnych prac. Żadnych maszyn i innych akcesoriów świadczących, że zabrano się do roboty. Żadnego przypisanego im charakterystycznego bałaganu. Jeśli terminy się poprzesuwają, to aż strach pomyśleć, co może być z tym lipcem. Te znerwicowane przemyślenia zostawiłem jednak dla siebie, bo gdybym nieopatrznie o nich wspomniał, to Q-Wnuk by się nie odczepił. Tak się porobiło, że jest i będzie coraz trudniej.
Ostatecznie wylądowaliśmy w Samolotowym Parku, w którym było na tyle miejsca, że można było z piłki zrobić użytek. Robaczki nią rzucały i grały na punkty za chwilę wciągnąwszy w grę dziadka. Od razu zrobiło się ciekawiej. Ale, gdy za jakiś czas zakomunikowałem, że wracamy, specjalnych protestów nie było.
W domu czekała na nas młoda para. Od razu, na dzień dobry, przedstawiłem się informując, że mam 75 lat A Państwo? Nie mieli wyboru. Ona przed trzydziestką, lekarka internistka, on tuż po trzydziestce, farmaceuta.
- Niezły duet... - pomyślałem, po czym to samo powiedziałem.
Zareagowali ze śmiechem. Oboje inteligentni, sympatyczni i kulturalni. Przeprowadzili się do City trzy lata temu i tam wynajmują mieszkanie.
- Ja już pokazałam państwu dom, a tobie zostawiłam piwnice... - Żona zawiesiła głos.
To młodych przeprowadziłem na kilka sposobów z podjazdu na ogród. Byli pod wrażeniem i wszystko im się podobało. Twierdzili, że dom ma niezwykły potencjał, że ma duszę i bardzo chętnie słuchali o nim różnych historii. Rozmowa zeszła oczywiście na inne tematy - rodzice, praca, medycyna(!), dieta(!), plany i w końcu dotknęła spraw finansowych. Gdyby się decydowali na kupno, wszystko by szło z kredytu Bo mamy zdolność kredytową.
Rozstaliśmy się serdecznie i zrobiło się nam ich żal. Nie mogli wiedzieć, co to znaczy zarżnąć się kredytem i żyć z nim dziesiątki lat. Nie mogli też wiedzieć, że sytuacja w ogóle, a ich w szczególności może się zmienić i co wtedy? To znaczy mogli tak zakładać, ale co innego jest zakładać, a co innego w takim trybie żyć.
Nie chcielibyśmy mieć ich na sumieniu.
Myślałem, że uda się jeszcze, częściowo z retransmisji, obejrzeć mecz Igi Świątek z Amerykanką Coco Gauff. Ale nie udało się, bo mecz był bardzo krótki i zanim włączyliśmy laptopa, się skończył. Nic dziwnego, skoro Iga przegrała 0:2 (1:6, 1:6). Tym razem będzie komentarz. Tylko patrzeć, jak Iga uplasuje się w drugiej dziesiątce rankingu i mentalnie będzie musiała sobie z tym dać radę. Ale wierzę, że kiedyś przyjdzie taki moment, że się odbuduje i wróci na szczyt. Bo przecież jest bardzo dobrą tenisistką. Nie wiem tylko, czy w sztabie potrzebna jest jej psycholog, Daria Abramowicz. Czy na tym etapie to nie jest ktoś, kto ciągnie Igę w dół wbrew oczywistym założeniom. Coś chyba trzeba będzie budować od nowa. I na pewno zmienić trenera.
Po II Posiłku rozmawiałem z Profesorem Belwederskim o pogrzebie naszego kolegi, Mariana. Z naszej klasy było 9 osób. A potem zeszło na Córcię. Profesor Belwederski zna ją od pieluch (pampersów - wyjaśnienie dla młodszych).
Pod wieczór przeorganizowywałem nasze życie. Wczoraj jeszcze spaliśmy na górze, normalnie, Krajowe Grono Szyderców w Bawialnym, a Robaczki w Salonie, na narożniku. Dzisiaj Babcia miała już spać na dole, na kanapie, przed kuchnią, a Robaczki niedaleko niej, w Bawialnym. Ja zaś sam na górze. Do pralnio-łazienki przeniosłem ekspres do kawy, deskę stołową, nóż, mikser, pudełko na kawowe fusy i dwa kubki oraz surowce - masło i olej kokosowy. Wszystko po to, żeby wcześniutko rano zrobić sobie Blogowe nie zakłócając nikomu snu i spokoju, a samemu delektować się wczesną ciszą i onanem sportowym.
Wieczorem z przyjemnością poczytałem, by dość szybko usnąć.
Dzisiaj już o 06.03 napisał Po Morzach Pływający. Opisywał walkę w ogrodzie i pierwsze sukcesy.
W tamtym roku z Waszego kompostu wyrosła dynia. Były trzy sztuki. Z jednej z nich wyjąłem i wysuszyłem nasiona. Posiane do gruntu właśnie wzeszły. Nie spodziewałem się, że w ogóle coś z nich będzie, a jednak udało się.
(...)
W Swoim Świecie Żyjąca była na Waszej uliczce. Kamienica w której mieszkaliście nadal stoi i ma się dobrze.
W Swoim Świecie Żyjąca była na Waszej uliczce. Kamienica w której mieszkaliście nadal stoi i ma się dobrze.
Miłego dnia
PMP (zmiany moje, pis. oryg.)
PMP (zmiany moje, pis. oryg.)
Wzruszyłem się, bo kto by pomyślał...
PONIEDZIAŁEK (05.05)
No i dzisiaj wstałem o 05.20.
Nad ranem przez senność przebijała się świadomość dzisiejszej publikacji i oczywistych zaległości, by ostatecznie wybudzić mnie skutecznie i kazać mi wstać.
Gdy skończyłem onan sportowy i gdy akurat wstała Żona, zadzwoniła Córcia. Jechała do pracy. Przedstawiła swoją sytuację w najbliższym tygodniu (Wnuki są u Babci - Żony I) i już szczegółowo umówiliśmy się na mój przyjazd w najbliższą sobotę. Znowu mogłem powiedzieć na podstawie przekazanych informacji I jak tu się nie martwić?!...
Na bazie ustaleń co do mojego przyjazdu od razu też zadzwoniłem do Teściowej. Głos miała nietęgi. Ciągle ma skoki ciśnienia, a to ją mocno niepokoi w obliczu zbliżającego się wyjazdu do sanatorium. Bo tam mogą przyjeżdżać tylko "ludzie zdrowi". Radziliśmy jej, co powinna doraźnie zrobić, tak od ręki, czyli już dzisiaj. Potakiwała, zgadzała się z nami z pełnym przekonaniem, ale to taka gra, bo obie strony wiedziały, że i tak tego nie zrobi. Za kilka godzin zadzwoniła do Żony, że jednak musiała... Psu na budę...
Zapewniłem ją jednak, że gdyby jednak w ostatniej chwili musiała odwołać swój wyjazd, to żeby się mną nie przejmowała, bo w niczym nie zaburzy to moich planów, bo i tak, i tak będę w Metropolii lub w okolicach. Ot taki przykład zwyczajnego, troskliwego i empatycznego zięcia.
Już o 08.07 napisał Po Morzach Pływający. Wymieniliśmy się naszymi lękami w kwestii roślin, spadku temperatury i ewentualnych przymrozków.
Do I Posiłku siedziałem nad onanem sportowym i pisałem. Później już tylko pisałem przy czesko-praskim Pilsnerze Urquellu. Wydawał się lepszy niż ten "nasz", czym nie omieszkałem się podzielić z Krajowym Gronem Szyderców. Q-Zięć się zdziwił. Wytłumaczyłem mu, że to wrażenie raczej bierze się z autosugestii, ale że też gdzieś czytałem, że Czesi na własny rynek produkują lepszego Pilsnera Urquella, bo się na nim znają. A reszta Europy, czy świata?... Chociaż nawet na rynku czeskim może być z tym różnie. Jak w tym dowcipie przysłanym mi przez Q-Zięcia jeszcze z Pragi:
Rozmowa w knajpie trzech gości: z Pragi, Brna i Pilzna. Ten z Pragi mówi do kelnera: "Proszę mi podać to najlepsze, co tutaj macie, czyli Staropramen". Ten z Brna mówi: "A mnie proszę podać to najlepsze, co istnieje na świecie, czyli Starobrno". Na to ten z Pilzna mówi: "A mnie proszę podać colę".
- "A ty nie będziesz pił piwa?" - zdziwili się koledzy.
- "Skoro wy nie pijecie, to ja też nie."
Uciążliwe, bo długie pisanie przerywałem półgodzinną drzemką, delikatnym rąbaniem szczap (II i III), niedużym naniesieniem bierwion i ogołoceniem cisu stojącego przy zejściu z tarasu z jego dolnych gałęzi, żeby można było oglądać trochę więcej ogrodu.
Od rana wiedziałem, że wpisu w tym tygodniu nie skompletuję.
W tym tygodniu Bocian zadzwonił cztery razy.
W tym tygodniu Berta nie zaszczekała ani razu.
Godzina publikacji 19.24.
I cytat tygodnia:
Teoretycznie, nie ma różnicy między teorią a praktyką, ale w praktyce jest. - Yogi Berra
(właśc.
Lawrence Peter Berra, ur. 12 maja 1925 w Saint Louis, zm. 22 września
2015 w New Jersey - amerykański baseballista, łapacz drużyny New York
Yankees. Powszechnie uważa się, że postać z filmów rysunkowych, Miś Yogi
(ang. Yogi Bear), otrzymał imię na jego cześć. W listopadzie 2015
prezydent Stanów Zjednoczonych, Barack Obama, odznaczył go pośmiertnie
Medalem Wolności. Słynął z przypisywanych mu malapropizmów i
paradoksalnych powiedzonek, zwanych „Yogi-isms”, choć niektóre z nich w
rzeczywistości są autorstwa innych osób. Jeden z najczęściej cytowanych
sportowców).